Marek Budzisz gościł na antenie Telewizji wPolsce24, gdzie odniósł się do wypowiedzi szefa Prokuratury Okręgowej w Lublinie prok. Grzegorza Trusiewicza i wiceszefa MSWiA Czesława Mroczka, oceniając je jako „po prostu śmieszne”.
- „Na podstawie zdjęć eksperci ukraińscy już wczoraj zidentyfikowali rodzaj drona, dlatego że w dronach wabikach Gerbera, o których może być mowa, montuje się inne silniki niż w dronach bojowych Geran. I te zdjęcia silnika z tego drona, który upadł w Osinach, wyraźnie wskazują na to, że to był dron Geran”
- powiedział.
- „Druga kwestia dotyczy tego, skąd ten dron nadleciał. To jest też dosyć żenujący pokaz niekompetencji po polskiej stronie, ponieważ już wczoraj na Ukrainie ukazywały się obszerne artykuły, wskazujące dokładną trajektorię lotu tego drona. On był obserwowany od obwodu chmielnickiego i na publicznie dostępnych platformach informacyjnych były ostrzeżenia związane z przelotem tego drona. W obwodzie lwowskim nawet był ogłoszony alarm powietrzny. Tutaj nie trzeba odkrywać Ameryki, wystarczy skorzystać z tej wiedzy, którą ma strona ukraińska”
- dodał.
Jak wyjaśnił, polskie systemy nie były w stanie wykryć naruszenia przestrzeni powietrznej, ponieważ nie dysponujemy systemem detekcji dźwiękowej, zdolnym do identyfikacji i śledzenia bezzałogowców. Takim systemem dysponuje natomiast Ukraina.
- „Ukraina już od 2022 roku zaczęła testować, a dzisiaj ma już zbudowany system, który nazywa się Sky Fortress. To jest 100 tys. czujników dźwiękowych rozmieszczanych gdzieś po jednym, po dwa na kilometr kwadratowy. One są sprzęgnięte w jedną sieć, bo drony ze względu na silniki, które są w nich montowane, mają charakterystyczny dźwięk i można na tej podstawie zidentyfikować, że mamy do czynienia z dronem i śledzić jego przelot”
- wyjaśnił ekspert.
Na swój system Ukraina wydała około 50 milionów dolarów. Polska natomiast ma za dwa lata dysponować systemem, który będzie kosztował nas miliard dolarów, co w ocenie Budzisza „pokazuje poziom niekompetencji, który w Polsce jest czymś zawstydzającym”.
- „(…) czyli wydamy 20 razy więcej i przez najbliższe 2 lata nadal nie będziemy mieli zdolności do detekcji tego rodzaju środków napadu powietrznego. To jest właśnie bardzo wyraźny obraz, jak nie nadążamy za tym, co robią na Ukrainie i nawet tego nie śledzimy”
- zauważył.
- „To, że my nie wiedzieliśmy, iż ten dron leci, to może wynika z faktu, że nikt w Polsce nie czyta ukraińskich portali ani mediów, poza wąską grupą ekspertów niezwiązanych zresztą z siłami zbrojnymi czy generalnie rzecz biorąc z państwem polskim. Mnie zajęło 15 minut znalezienie tego artykułu, który zresztą ukazał się na jednym z głównych portali, zajmujących się sprawami wojskowymi na Ukrainie. W związku z tym to też świadczy o naszych zdolnościach do rozpoznania sytuacji”
- dodał.
Fakt, że polskim służbom nie udało się wykryć tego jednego drona dowodzi, że nie jesteśmy przygotowani na potencjalną agresję, w ramach której zostalibyśmy zaatakowani setkami takich bezzałogowców. Marek Budzi zwrócił uwagę, że wedle ukraińskich danych, dron wszedł w polską przestrzeń około północy. Tymczasem wedle publicznych informacji, do eksplozji doszło o 2:20.
- „Nie do obrony jest teza, że ten dron wleciał w przestrzeń powietrzną, ktoś stracił nad nim kontrolę i on się przemieszczał tak długo, aż upadł, bo dlatego, że on wszedł na głębokość gdzieś około 80 km, a tego rodzaju konstrukcje przemieszczają się z prędkością zbliżoną do 300 km na godzinę. Taka jest prędkość przylotowa, czyli ten dron krążył, ponieważ nie mamy systemu wykrywania, to nie wiemy według jakiej trasy, nie wiemy, jakie obiekty fotografował, nie wiemy, co robił”
- wskazał gość Telewizji wPolsce24.
Przypomniał, że na Ukrainie znajdowano drony z kartami SIM polskich operatorów.
- „To jest potrzebne po to, żeby mapować system obrony powietrznej, stanowiska ogniowe i z których punktów te drony były atakowane, bo buduje się w ten sposób obraz tego, jak druga strona jest przygotowana, nie tylko do wykrywania tego rodzaju obiektów, bo nie mamy takich zdolności, to Rosjanie doskonale wiedzą, ale również, gdzie są stanowiska ogniowe, jeżeli w jakiś sposób udałoby się ten dron wyśledzić i podjęlibyśmy decyzję o jego zniszczeniu. To wszystko służy budowaniu pewnego obrazu sytuacji na wypadek, gdyby druga strona podjęła decyzję o ataku. To nie znaczy, że ten atak jest nieuchronny. To znaczy, że Rosjanie zbierają informacje na temat naszych zdolności”
- wyjaśnił Budzisz.