Decyzję o ich zwolnieniu podjął arcybiskup Edward J. Weisenburger. Profesorowie uczyli na wydziale teologicznym w seminarium kapłańskim. Hierarcha wyrzucił z pracy Ralpha Martina, Eduardo Echeverrię i Edwarda Petersa. To właśnie ten pierwszy jest szeroko znany również poza USA; także w Polsce wydano kilka jego książek, zarówno publicystyki, jak i poważniejszych prac - na przykład współtworzony przez Martina „Słownik teologii św. Pawła”. W rozmowie z mediami Martin powiedział, że arcybiskup nie chciał przedstawiać mu szczegółów swoich zastrzeżeń, mówiąc tylko ogólnie o wątpliwościach wobec jego teologii.
Sprawa jest niezwykle charakterystyczna dla ducha „bergoglianizmu”, czyli ideologii bardziej twardego i niekiedy wręcz brutalnego wymuszania na wszystkich w Kościele przyjęcia wizji teologicznej papieża Franciszka. Wydawałoby się, że za pontyfikatu Leona XIV coś takiego nie będzie już możliwe; ale duch pseudo-krucjaty, jak widać, trwa nadal.
Wszyscy trzej profesorowie „zgrzeszyli” krytykując dokumenty Franciszka, zwłaszcza jego adhortację „Amoris laetitia” z 2016 roku. Problem w tym, że dokument ten… jest po prostu słaby. Przypominam, że Franciszek zasugerował w nim możliwość dopuszczenia do Komunii świętej rozwodników w powtórnych związkach. Dodatkowo przedstawił też bardzo specyficzną naukę na temat roli ludzkiego sumienia. Nawet jeżeli ktoś zgadzałby się z tym, co napisał Franciszek, to nie może zaprzeczyć, że zrobił to używając bardzo kiepskiej argumentacji. W przypadku rozwodników zamieścił w dokumencie „sugestię”, jakby celowo unikając wyłożenia rzeczy wprost. To nie licuje z powagą urzędu papieskiego i wprowadza do teologii oraz duszpasterstwa potężny chaos. Jeszcze gorzej rzecz wygląda w przypadku nauki o sumieniu.
W ocenie bardzo wielu prominentnych teologów na świecie, zarówno z USA jak i z Niemiec czy Polski, nauczanie „Amoris laetitia” jest po prostu sprzeczne z tym, co pisał w encyklice „Veritatis splendor” o ludzkim sumieniu św. Jan Paweł II. Tak tymczasem po prostu nie można. Nauka Kościoła oczywiście cały czas się rozwija, ale ten rozwój jest niesprzeczny – można go porównać do wzrastania drzewa, ale drzewo pozostaje to samo, jest po prostu coraz większe, mocniejsze i bogatsze. „Amoris laetitia” nie była w aspekcie sumienia zgodna z tym pryncypium rozwoju teologii i stąd po prostu zasłużyła na krytykę.
Wyrzucanie z pracy trzech profesorów za to, że ośmielają się – zgodnie ze swoim powołaniem jako teologowie! – zwracać uwagę na te i inne problemy, zakrawa na ponury żart, ale – jak pisałem – stanowi dość charakterystyczny modus operandi dla „bergoglianizmu”. Ofiarą tego brutalnego sposobu rządzenia Kościołem padało w ostatnich latach bardzo wielu ludzi – kapłani, na przykład franciszkanie Niepokalanej; biskupi, jak choćby Joseph Strickland; wreszcie nawet kardynałowie, jak Gerhard Müller i Raymond Burke, wyrzuceni z Kurii Rzymskiej właśnie za brak entuzjazmu dla rewolucyjnych i źle uargumentowanych dokumentów papieskich. Brutalność „bergoglianizmu” zaczęła eskalować w roku 2021. Franciszek wydał wtedy „Traditionis custodes”, silnie uderzając we wspólnoty tradycyjne; ogłosił też „Synod o Synodalności”, narzucając Kościołowi nowy sposób dyskusji i podejmowania decyzji, czego nikt się nie spodziewał i nikt nie potrafił nawet do końca zrozumieć.
Wydawało się, że pontyfikat Leona XIV przyniesie Kościołowi wewnętrzne pojednanie. Nawet jeżeli nowy papież ma wyraźne inklinacje do teologii bliskiej Franciszkowi, to deklarując się jako „papież pokoju” obiecywał, że walki z przeciwnikami nie będzie. Decyzja arcybiskupa z Detroit wskazuje na coś zupełnie innego. Czas pokaże, czy to tylko odosobniony incydent, czy raczej początek nowej fazy „bergoglianizmu”, a zatem bezwzględnego tępienia krytyków zadekretowanej, progresywnej linii teologiczno-duszpasterskiej.
Paweł Chmielewski
Autor jest publicystą portalu PCh24.pl