Gdzie w tych statystykach lub w obserwacjach osób z długim doświadczeniem życia homoseksualnego znajdziemy kochający się, wierny i trwały związek partnerski, który miałby być odpowiednikiem heteroseksualnego małżeństwa i, co za tym idzie, powinien uzyskać społeczne uznanie jako taki?

Osobiście spotkałem pary homoseksualne, które były postrzegane na arenie międzynarodowej jako wzór wiernej miłości osób tej samej płci – a wiem, że ich związki w rzeczywistości charakteryzowały się obojętnością, brakiem wierności i wykorzystywaniem drugiej osoby” – oto trzeźwiący komentarz Mosena. Przed legalizacją związków homoseksualnych w Niemczech (w październiku 2017 roku weszła w życie ustawa o „małżeństwie dla wszystkich”), Hinzpeter, aktywista na rzecz praw homoseksualnych, zwrócił uwagę na minimalne zainteresowanie subkultury homoseksualnej ideą „małżeństwa”. Powodem tego braku zainteresowania był fakt, że zdecydowana większość – również ci, którzy mają stałego partnera – nie chce podejmować żadnych zobowiązań. Domaganie się „małżeństwa” wymierzone było głównie w kwestie społecznej aprobaty, uzyskania przywilejów finansowych i innych. Jak można było łatwo przewidzieć, odsetek homoseksualistów, którzy zarejestrowali się jako „małżeństwo” w krajach, gdzie jest to prawnie możliwe – na przykład w Danii, Holandii, Hiszpanii czy Kanadzie – jest niezwykle niski. Rzeczywiście, statystyki dotyczące czasu trwania i wierności tych homoseksualnych „małżeństw” byłyby bardziej interesujące niż ich liczba. Dostępne dziś niepełne dane wyraźnie potwierdzają zarysowany powyżej obraz rozwiązłości. Niezbyt prawdopodobne jest, aby przygotowanie obiektywnego badania na temat istniejących „małżeństw” osób tej samej płci znalazło się w zakresie zainteresowania władz państwowych i wydziałów uniwersyteckich. Najwyraźniej nie spieszą się, aby obalić iluzję homoseksualnego „małżeństwa”.

Według ideologów i publicystów ruchu homoseksualnego, związki homoseksualne służą jako wstęp do zalegalizowania kolejnych form partnerstwa między dwoma lub większą liczbą partnerów. Wprowadzenie „małżeństwa” osób tej samej płci jako odpowiednika prawdziwego małżeństwa nie jest ich prawdziwym celem. Jest on raczej postrzegany jako pierwszy polityczny krok w kierunku legalizacji poligamii. Agresywny język aktywisty Signorile ujawnia prawdziwe intencje leżące u podstaw tejże strategii. Często przytaczany fragment jego wypowiedzi nie będzie tu zbędny, gdyż ostrzega przed tendencją do trywializowania znaczenia legalizacji „małżeństwa” osób tej samej płci – czy też przed faktem, że stosunkowo niewielu homoseksualistów korzysta z niego i traktuje go poważnie:

Walczcie o małżeństwo osób tej samej płci i płynące z niego korzyści, a następnie, gdy już je zdobędziecie, całkowicie zredefiniujcie instytucję małżeństwa. Domagajcie się prawa do zawarcia małżeństwa nie po to, by dostosować się do zasad moralnych społeczeństwa, ale po to, aby obalić ten mit i radykalnie zmienić tą archaiczną instytucję”.

Irlandzkie „tak” dla równości małżeństwa osób tej samej płci w maju 2015 roku, a tym bardziej decyzja amerykańskiego Trybunału Konstytucyjnego z czerwca 2015 roku, utorowały drogę do tej radykalnej zmiany. W następnej kolejności zalegalizowane zostaną „małżeństwa” z dwoma lub więcej partnerami – czyli poligamia. Ze względu na „otwartość umowy” w przypadku partnerów homoseksualnych, katolicki publicysta Andrew Sullivan od dawna przekonuje, że jest to logiczna konsekwencja uznania „małżeństwa” osób tej samej płci. Homoseksualna wersja „małżeństwa” odzwierciedla „większe zrozumienie potrzeby pozamałżeńskich ‘wentyli’ pomiędzy dwoma mężczyznami niż pomiędzy mężczyzną i kobietą”60. Erotyczne przygody poza związkiem partnerskim dwóch lub więcej osób tej samej płci – to nowy twórczy wariant „małżeństwa”, który jest społecznie i moralnie „odpowiednikiem” normalnego małżeństwa. Ta „obiecująca” perspektywa zapowiadana była już na początku XXI wieku, a przyszła wraz ze wzrostem liczby związków, w których partnerzy są luźno związani, poligamicznych wspólnot mieszkaniowych osób tej samej płci i „rodzin” lesbijskich, a także wspólnot bez dzieci oraz, czasami, z dziećmi poczętymi przez homoseksualnego dawcę lub biseksualnego przyjaciela-partnera lesbijki.

Niemiecki socjolog Dannecker miał rację: praktykujący homoseksualiści są ze swej natury „inni”, czyli rozwiąźli. Działacze i stratedzy homoseksualni wykorzystują niepokojącą naiwność wielu chrześcijan, proboszczów, księży i biskupów, którzy zdają się wierzyć, że homoseksualiści aktywni seksualnie tęsknią za małżeństwem, i gdy tylko staną się „małżeństwem”, rozpoczną życie według chrześcijańskich zasad wzajemnej odpowiedzialności, moralności i wierności. Myślą, że wspierając „małżeństwa” osób tej samej płci okazują im miłosierdzie i w swojej pobożności wyobrażają sobie, że pomoże to parom homoseksualnym pozostać wiernymi sobie nawzajem i uchroni je od nieuregulowanych kontaktów seksualnych. W rzeczywistości jednak ich podejście nie powoduje nic innego niż tylko promocję homoseksualnego promiskuityzmu i jego nieznośne konsekwencje.

Ta sama – nieświadoma czy świadoma – ślepota wobec odrażających realiów życia homoseksualnego sprawia, że wielu chrześcijan ma tendencję do odgrywania roli „użytecznych idiotów” dla homoseksualnej ideologii, gdyż wprowadzeni w błąd przez sentymentalne rozumienie „miłosierdzia” i „miłości bliźniego” nie dostrzegają antychrześcijańskiej nienawiści do prawdziwego małżeństwa, która napędza kampanię na rzecz „małżeństw” osób tej samej płci. Większość działaczy homoseksualnych nienawidzi normalności i normalnego małżeństwa: z zazdrości, zranionej dumy, buntu, poczucia niższości, a także aby uciszyć swój własny głos sumienia.

Na temat wizerunku ciepłego, kochającego się małżeństwa osób tej samej płci, który jest z powodzeniem promowany zarówno w kościołach protestanckich, jak i katolickich (głównie przez osoby skłonne do homoseksualizmu), katolik Ronald Lee, który jako młody człowiek prowadził homoseksualny styl życia przez 20 lat, przekazuje wiele cennych obserwacji. Pochodzą one z czasów, kiedy powoli zaczął zdawać sobie sprawę z zasadniczego zafałszowania tej konstrukcji. Byłoby wskazane, aby katolicy i inni chrześcijanie wzięli sobie jego słowa do serca. Najważniejsze wypowiedzi zasługują na całościowe zacytowanie.

Chrześcijański ruch homoseksualistów opiera się na pewnej strategii, która jest zarówno zuchwała, jak i nieuczciwa. Wiem o tym, bo ja sam przez długi czas dawałem się na to nabierać. … (jej) Sukces zależy od tego czy uda się zamaskować prawdę, która przez cały czas była dla wszystkich oczywista.”

Popularna wówczas książka ojca Johna McNeilla, The Church and the Homosexual, dała Lee, który był młodym mężczyzną na początku lat osiemdziesiątych, pretekst do dokonania „coming outu”. McNeill zakwestionował interpretację zniszczenia Sodomy i Gomory jako kary za homoseksualizm – zastosował znane przeinaczenie faktów na potrzeby ruchu homoseksualnego – a Lee dobitnie posłużył się autorytetem uczonego duchownego, by rozpocząć homoseksualne życie (Znacznie później rozpoznał podstępną technikę uwodzenia stosowaną przez McNeilla – pod maską uczonego szerzył propagandę homoseksualną; sam nie wierzył w to, co pisał i zamiast prowadzić dyskusję z przeciwnikami na racjonalne argumenty, oskarżał ich o homofobię). Lee, jako pobożny katolik, szukał usprawiedliwienia dla zachowań homoseksualnych opisanych w książce McNeilla:

W pewnym miejscu stwierdził, że monogamiczne związki osób tej samej płci są zgodne z nauką Kościoła, a przynajmniej z duchem… Kościoła po Soborze Watykańskim II… Co więcej, wyciągnąłem pochopny, ale rozsądny wniosek, że autor wiedział o istnieniu takich związków i że mogę realistycznie oczekiwać, że sam znajdę takiego partnera. W przeciwnym razie dla kogo miałby to pisać? Byłem dość naiwny, ale nie aż tak bardzo, żeby nie być świadomym istnienia rozwiązłego homoseksualnego stylu życia. Ale komentarz McNeilla… stworzył wrażenie, że część mężczyzn homoseksualnych była zdeterminowana, aby żyć monogamicznie. W przeciwnym razie ojciec McNeill pośrednio broniłby rozwiązłego stylu życia. I właśnie ta myśl, że ksiądz może bronić rozwiązłości, była dla mnie niewyobrażalna (Tak, byłem taki naiwny).

Kilka lat temu McNeill opublikował swoją autobiografię. W niej bez ogródek przyznaje się, jako katolicki ksiądz, do swoich doświadczeń aktywnego homoseksualisty ze zmieniającymi się partnerami. … Najwyraźniej był powód, dla którego w swojej poprzedniej książce tak mało pisał o prawdziwym stylu życia homoseksualistów – takich, jak on sam… Wiedział, że nigdy nie osiągnie swojego celu, jeśli napisze prawdę… (Tak naprawdę) wierzył w niczym nieograniczoną wolność”.

Ale Ronald Lee w swojej naiwności nadal dążył do odnalezienia partnera, z którym mógłby prowadzić życie „w związku monogamicznym, po chrześcijańsku”:

„…Zapisałem się do (‘katolickiej’) grupy Yahoo ‘Dignity’ w Internecie. W tym czasie miała kilkuset członków. Pewnego razu… zmartwiony młody człowiek zadał na grupie pytanie: Czy któryś z członków grupy ceni sobie monogamię? Od razu odpisałem, że w moim przypadku tak, ja ją cenię. Kilka dni później młody człowiek napisał do mnie, że otrzymał dziesiątki odpowiedzi, niektóre z nich były dość wrogo nastawione… i wszyscy oprócz jednego – czyli mnie – odpowiedzieli mu, żeby przestał gderać i ruszył się, by sobie kogoś przelecieć, bo na tym polega bycie gejem. … Nie miałem pojęcia, co mu odpisać, bo wtedy sam jeszcze w to kłamstwo wierzyłem.

Przez 20 lat myślałem, że coś jest ze mną nie tak. Dziesiątki przychylnych mi ludzi zapewniały mnie, że istnieje także cały inny świat homoseksualistów, świat, którego z jakiegoś powodu nie mogę odnaleźć – świat bogobojnych, uczciwych, monogamicznych, wiernych homoseksualistów. Zapewniali mnie osobiście (faktycznie i uczciwie), że tacy ludzie istnieją. … I ja w to wierzyłem, choć z biegiem lat wiara w to stawała się coraz trudniejsza. … ‘Dobrze’, pomyślałem sobie, ‘moralni, konserwatywni homoseksualiści są zapewne nieśmiali, lękliwi i zatrwożeni. … Nie lubią pubów i saun. Ja też nie. Nie chodzą na spotkania grup typu ‘Dignity’ ani na nabożeństwa Kościoła Wspólnoty Metropolitalnej, gdyż tego typu ‘wspólnoty’ gejowskie są w rzeczywistości saunami przerobionymi na niby-kościół. … Więc… przygotowałem profil w internecie, gdzie opisałem siebie jako konserwatywnego katolika… Napisałem, że chcę poznać innych podobnie myślących homoseksualistów, aby nawiązać przyjaźń i zbudować związek… i że nie jestem zainteresowany randką na jedną noc.

Niestety moja próba okazała się całkowicie nietrafiona. I nic się nie zmieniło.

Kiedy mieszkałem w Wielkiej Brytanii, zauważyłem w jak wysokim stopniu kultura gejowska w Londynie stanowiła kopię kultury gejowskiej z USA. Tak samo było w Paryżu, Amsterdamie i Berlinie.

Na podstawie tzw. dowodów, które nie są niczym innym, jak tylko pobożnymi życzeniami, Andrew Sullivan (cytowany powyżej) chce, abyśmy uwierzyli, że zalegalizowanie ‘małżeństwa’ osób tej samej płci ‘poskromi’ homoseksualnych mężczyzn, … (jednakże) nie chce przyznać, że… męscy homoseksualiści nie są rozwiąźli z powodu ‘zinternalizowanej homofobii’ lub rzekomych praw przeciwko ‘małżeństwu’ osób tej samej płci…, ale dlatego, że mając wybór, wybierają najczęściej promiskuityzm. A zniszczenie fundamentu naszego społeczeństwa i cywilizacji – czyli rodziny – tego nie zmieni.

Ale co z tymi wszystkimi zdjęciami kochających się par homoseksualnych, czekających tylko na ślub, które zalewają media w dzisiejszych czasach? To właśnie mnie kiedyś zdezorientowało. Powstaje wrażenie, że ‘New York Times’ nie ma problemu ze znalezieniem udanych, szczęśliwych par tej samej płci, które chętnie się sfotografują i udzielą wywiadu. Ale mimo wszystkich moich wysiłków, nigdy nie spotkałem tych par, które regularnie pojawiają się w programie [amerykańskiej prezenterki] Oprah Winfrey. Media ulegają naciskom i nie mają żadnego interesu w mówieniu prawdy o homoseksualizmie.

Poznałem Wyatta online. Przez pięć lat był w katastrofalnym związku z drugim homoseksualistą. Jego partner zdradzał go i był alkoholikiem z problemem narkotykowym. Ten związek był (okropny). Kiedy Vermont (stan USA) zalegalizował ‘małżeństwo’ osób tej samej płci, Wyatt uznał to za ostatnią szansę na zbudowanie udanego związku. On i jego partner polecieli do Vermont, żeby się ‘ożenić’. … Lokalna gazeta … opublikowała artykuł ze zdjęciami z przyjęcia weselnego. W artykule opisano Wyatta i jego partnera jako kochającą się parę, która wreszcie dostała szansę, aby publicznie ogłosić swój związek. Nic o … narkotykach, alkoholizmie czy zdradach. ‘Małżeństwo’ rozpadło się i kilka miesięcy później doszło do bardzo przykrego finału. Gazeta jednak nie opublikowała kolejnego artykułu. Innymi słowy, główna gazeta w jednym z największych miast USA opublikowała zwodniczą historię, ukazując fatalny związek w przepięknym świetle, historię, która prawdopodobnie przekonała więcej niż jednego młodego człowieka, że pewnego dnia może doznać takiego szczęścia jak Wyatt i jego ‘partner’. Smutna część tej historii… o tym, jak bardzo nieszczęśliwi są homoseksualiści, jest zamiatana pod dywan, podczas gdy nierealistyczne, oderwane od życia ‘przykłady’ są serwowane opinii publicznej.”

W odniesieniu do niepowodzeń i emocjonalnych frustracji związanych z homoseksualnym stylem życia, od lat 60. nic się nie zmieniło (ani, notabene, od czasów wczesnej subkultury homoseksualnej w Europie w latach 20-tych i 30-tych), pomimo ogromnego wzrostu tolerancji i quasi-społecznej gloryfikacji homoseksualnego stylu życia. Każdy, kto wziąłby się za zbadanie tego, co jest oczywistością, stwierdzi, że przypisywanie winy za wszystkie patologiczne skutki homoseksualnego stylu życia i za problemy w takim „życiu małżeńskim” rzekomo dominującej dyskryminacji osób homoseksualnych jest całkowicie absurdalne. Lee obserwuje ten sam egocentryzm i samotność, nienasycony głód seksu, i pragnienie, by ktoś się o mnie w końcu zatroszczył, tę samą niezdolność do tworzenia normalnych związków, co pięćdziesiąt czy sto lat temu:

Jestem przekonany, że wielu, jeśli nie większość z tych, którzy znają życie homoseksualistów, wie jak wygląda prawda, ale nie chce się z nią zmierzyć”.

Pierwotny opór Lee wobec praktykowania swojego homoseksualizmu został poddany w wątpliwość, gdy rozwiązły homoseksualny ksiądz wysunął fałszywe twierdzenia o istnieniu monogamicznych związków partnerskich osób tej samej płci. Ostatecznie jednak przyjął on prawdę, opartą na szczerym wyznaniu innego homoseksualnego kapłana, że takie związki nie istnieją:

„…pewien były dominikanin z Anglii… Napisałem do niego i chciałem wiedzieć, czy jego doświadczenia życiowe jako homoseksualisty bardzo różnią się od moich. Założyłem, że tak musi być, skoro napisał kilka książek, w których z zapałem bronił prawa homoseksualistów do miejsca w Kościele65. Jego odpowiedź była jednym z ostatnich gwoździ do trumny w moim życiu jako homoseksualnego mężczyzny. Ku mojemu zdumieniu, przyznał, że jego doświadczenia były podobne do moich. Mógł mi tylko doradzić, żebym próbował dalej, a w końcu wszystko się ułoży. Innymi słowy, ten genialny człowiek, którego książki tak wiele dla mnie znaczyły, nie potrafił udzielić mi żadnej innej rady, jak tylko takiej, abym ciągle postępował jak dotychczas, ale oczekiwał innego rezultatu. Wyciągnąłem zatem tylko jeden sensowny wniosek: byłbym szaleńcem, idąc za jego radą”.

Oto homoseksualny (ex-)ksiądz, który dobrze znał świat katolickich homoseksualistów, gdzie można było oczekiwać, że znajdzie się przynajmniej kilka idealnych, trwających przez dziesięciolecia związków partnerskich, które poświadczyłyby na rzecz twierdzenia, iż chrześcijańskie, „kochające się i wierne” związki osób tej samej płci powinny być dopuszczalne. Ale nawet ten człowiek nie mógł przytoczyć ani jednego takiego przypadku. Gdzie zatem istnieją takie przypadki – poza bajkowym bajdurzeniem?

Konkluzje Lee są następujące:

„… stosunek homoseksualny… nie ma nic wspólnego z miłością – w moim doświadczeniu –, ale raczej z manią, uzależnieniem i rekompensatą za zniszczoną męskość.

Nie jestem dumny z życia, które prowadziłem. Głęboko się go wstydzę. Może jednak pomoże to jakiemuś naiwnemu, łatwowiernemu człowiekowi, który to przeczyta, nie popełnić tych samych błędów…

Zburzcie tą potężną fasadę i odsłońcie skrywaną za nią pornografię (i uzależnienie od seksu). Zacznijcie nakłaniać homoseksualistów do mówienia prawdy o swoim życiu”.

Iluzja trwałego, wiernego związku homoseksualnego jest pułapką. Stanowi pierwszy krok do promiskuityzmu. Istnienie tejże iluzji wyjaśnia takie fakty, jak szybko rosnąca liczba partnerów seksualnych poza stałymi związkami: jedno z badań mówi, że średnia liczba partnerów seksualnych wynosi 2,5 w pierwszym roku związku, a w szóstym już 11. Wyjaśnia również, dlaczego osoby homoseksualne w związkach mają wyższe ryzyko zakażenia HIV niż osoby żyjące bez partnera oraz że liczba kontaktów seksualnych mężczyzn mających partnera była ponad dwukrotnie wyższa niż tych nie posiadających partnera. Wyjaśnia również fakt, że ryzyko samobójstwa wśród mężczyzn homoseksualnych w oficjalnych „małżeństwach” osób tej samej płci jest osiem razy wyższe niż wśród mężczyzn normalnie żonatych, i że chociaż oczekiwana długość życia osób homoseksualnych (mężczyzn i kobiet) jest znacznie krótsza niż w pozostałej części populacji (o 10-15 lat), to homoseksualiści w „małżeństwie” lub w związkach partnerskich w Danii umierają, według statystyk, w jeszcze wcześniejszym wieku.

Ponadto dobrze udowodnione w badaniach wyższe ryzyko przemocy domowej jakiegokolwiek rodzaju, występujące w związkach partnerskich osób tej samej płci, podkreśla typową dla nich niestabilność emocjonalną. W komentarzu podsumowującym te badania związków partnerskich mężczyzn czytamy:

Wyniki analizowanych tu badań pokazują, że skala przemocy psychicznej, fizycznej i seksualnej pomiędzy partnerami w męskich intymnych związkach homoseksualnych jest alarmująco wysoka”.

Mniej systematyczne badania na ten temat były również prowadzone w związkach lesbijskich; występująca tutaj skala przemocy domowej dochodzi do poziomu, którego również nie wolno bagatelizować.

_______

Fragment książki pt. Nauka mówi „NIE!”, Gerard van der Aardweg, Wstęp: ks. prof. Dariusz Oko, Wydawnictwo Aromat Słowa, Kraków 2021

Publikacja za zgodą Wydawnictwa