Wedle ukraińskich służb granicznych, na Białorusi przebywa obecnie 5 tys. najemników Grupy Wagnera. O ich obecności mówiła w rozmowie z PAP Anna Maria Dyner z PISM.

- „Teraz mówi się o około 5 tys., ale trzeba się liczyć, że może ich być więcej. Niezależnie od tego, jaka dokładnie będzie ta liczba, obecność tej formacji najemniczej na terytorium Białorusi będzie wykorzystana do presji na Ukrainę, Polskę, kraje bałtyckie i – szerzej – państwa NATO”

- podkreśliła.

Zwróciła uwagę, że białoruski reżim wykorzystuje obecność wagnerowców w prowadzonej przez siebie wojnie informacyjnej. Wpisuje się w to słynna wypowiedź Aleksandra Łukaszenki, wedle którego najemnicy Prigożyna „chcą się wybrać na wycieczkę do Rzeszowa”. To właśnie do „wywierania presji psychologicznej, wywoływania strachu” Mińsk i Moskwa wykorzystują obecność Grupy Wagnera. Ekspertka podkreśliła, że obok monitorowania zagrożeń i reakcji na nie, kluczowa jest „prawidłowa komunikacja – wobec własnego społeczeństwa, sojuszników w NATO oraz potencjalnych przeciwników”.

- „Jeśli mielibyśmy wyobrazić sobie, podkreślam, hipotetyczny, ale najbardziej czarny scenariusz, to formacja ta lub jej część mogłaby zostać wykorzystana do prowokacji czy jakichś akcji dywersyjnych na granicy z Ukrainą, ale także z Polską czy Litwą”

- wskazała.

Zwróciła również uwagę, że dla Moskwy najemnicy Prigożyna mogą być również „dodatkowym narzędziem kontrolowania” Łukaszenki.

- „Nie jest jasne, jaki jest obecnie układ pomiędzy Kremlem i Prigożynem. Nie wiemy, jaka była i jest rola Alaksandra Łukaszenki. Nie wierzyłabym jednak w to, że Prigożyn nie ma powiązań z Kremlem. I można sobie wyobrazić – hipotetycznie – że jakieś działania na terytorium lub z terytorium Białorusi wagnerowcy mogą przeprowadzić nawet bez zgody czy wiedzy Łukaszenki”

- oceniła.