9-go sierpnia minęło dokładnie 75 lat od śmierci Edyty Stein - poszukującej Żydówki, wielkiego filozofa, w końcu heroicznej karmelitanki i świętej, której życie stanowi niesamowite świadectwo duchowej ewolucji człowieka – zrazu dalekiego od religii, lecz otwartego na Prawdę. Opowiada o tym dokument: http://www.youtube.com/watch?v=SndMrpFEp-I&feature=player_embedded (link zamieszczany już na Frondzie przez użytkownika "Wierzymy"). A trzeba dodać, że wewnętrzna metanoja, która dokonała się w tej niezwykłej Kobiecie, wymyka się wszelkim ludzkim kalkulacjom. Edyta nie szukała Boga, lecz pozwoliła się Bogu odnaleźć - poprzez autentyczną postawę wobec własnej niewiedzy i bezsilności. Miała w sobie ogromny potencjał intelektualny, jednak mimo to pisała: "Układam plany na dalsze moje życie i ze względu na nie obmyślam życie obecne. Jestem jednak w głębi przeświadczona, że zdarzy się coś takiego, co wyrzuci na śmietnik całe moje planowanie". A potem rozwija tę myśl: "Istnieje stan uciszenia w Bogu, całkowitego odprężenia wszystkich sił duchowych, w którym niczego się nie planuje, o niczym nie decyduje, nic nie działa, lecz całą przyszłość stawia do dyspozycji woli Bożej, poddając się zupełnie losowi.”

Postawa absolutnej ufności wyraża się również w podejściu Edyty Stein do cierpienia: „Istnieje powołanie do cierpienia z Chrystusem i przez nie do współdziałania w Jego zbawczym dziele. Złączeni z Panem, stajemy się członkami Jego Ciała Mistycznego. W swych członkach Chrystus przedłuża własne życie i On sam w nich cierpi. Cierpienie w zjednoczeniu z Panem staje się Jego cierpieniem, jest włączone w wielkie dzieło zbawienia i dlatego jest płodne.” Pisała to, najwyraźniej przeczuwając swą ostatnią drogę, wiodącą przez kolczaste druty Auschwitz – drogę, którą wybrała świadomie, choć mogła od niej uciec. Do takiego heroizmu zdolny jest tylko człowiek, który widzi w cierpieniu i śmierci nadzieję nowej rzeczywistości, która jedno i drugie potrafi skutecznie przezwyciężyć. Drogą tą jest OBECNOŚĆ – wobec Boga i wobec drugiego człowieka. Za każdym razem, gdy tylko staję się wobec innych świadectwem, przekraczam samego siebie – to już nie ja mówię, lecz Duch mówi za mnie... To nie ja cierpię, lecz Chrystus cierpi we mnie. Nie ja sam kocham, lecz Bóg we mnie kocha innych – w takich chwilach moje „ja” całkowicie rozpływa się w Jego tajemniczym imieniu Jestem-Który-Jestem.

Warto jeszcze na chwilę zatrzymać się nad kilkoma okruchami niezwykle głębokiej myśli Edyty Stein, dla której Prawda była zawsze nierozerwalnie związana z Dobrem: „Nie przyjmujcie niczego za prawdę co byłoby pozbawione miłości, ani nie przyjmujcie niczego za miłość, co byłoby pozbawione prawdy; jedno pozbawione drugiego staje się niszczącym kłamstwem.” Postrzegała też każde szczere poszukiwanie Prawdy jako drogę, która nieuchronnie musi prowadzić do Boga - niezależnie, czy jest to wybór świadomy, czy nie: „Bóg jest Prawdą. Kto szuka prawdy, ten szuka Boga, choćby o tym nie wiedział”. Wiele pisała o cierpieniu, a nawet przyjęła imię zakonne Teresa Benedykta od Krzyża, jednak nie była cierpiętnicą, która poszukuje bólu – przeciwnie, traktowała Krzyż jedynie jako bramę ku innej rzeczywistości: „Krzyż nie jest celem samym w sobie: wznosi się wzwyż i wskazuje drogę.” Podobne odniesienie miała do wszelkich innych trosk i wartości człowieka, które ogniskują się na jednym: „Wszystko co czynimy, jest tylko środkiem do celu. Jedynie Miłość jest celem samym w sobie, bo Bóg jest Miłością.”

Beszad - blog na Fronda.pl