- Osobiście od początku byłem przekonany o niezbędności ugody Bractwa św. Piusa X ze Stolicą Apostolską (zwłaszcza w warunkach pontyfikatu Benedykta XVI), a równocześnie pełen nadziei, że ta niezbędna ugoda jest także możliwa do zrealizowania. Na pewno po obu stronach są osoby, którym chodzi o dobro Kościoła. Tym dobrem jest z jednej strony zjednoczenie wszystkich wiernych i kapłanów w zwyczajnym życiu kościelnym i posłuszeństwie Papieżowi, a z drugiej - to, że kilkuset kapłanów z pewnością gorliwych i chętnych do pracy apostolskiej, zasiliłoby szeregi duszpasterzy już w wielu krajach przerzedzone; w pełni korzystaliby z dobroci swego Domu, a równocześnie mogliby w nim posługiwać w normalnych warunkach trudnej pracy duszpasterskiej wśród zwykłych wiernych.

 

Miałem także nadzieję, że w związku z tym pozytywnym procesem Bractwo św. Piusa X wyjdzie z roli jedynie specjalisty od punktowania posoborowych błędów papieży, prawdziwych i wyimaginowanych. Że wyjdzie z tej niebezpiecznej dla siebie sytuacji i okaże bardziej solidarne z papieżem i zjednoczonymi z nim biskupami. Niestety po obu stronach mamy osoby, które są bardziej skoncentrowane na podtrzymywaniu konfliktu wśród katolików niż porozumieniu.

 

Jest gest ze strony Benedykta XVI, zaplanowany wcześniej, ale będący misją ostatniej szansy. W tym cyklu przybliżania się jest to ostatnia propozycja. Przy całym zrozumieniu dla Bractwa, nie mogę zrozumieć dlaczego jest tam tak silny opór przed przyjęciem dość prostej formuły - choćby jednostronnie, ale przybliżając stanowiska. Bractwo mogłoby zadeklarować przynajmniej tyle, że przyjmuje Sobór Watykański II tak, jak przyjął go ich założyciel abp Lefebvre, kiedy podpisywał wszystkie dokumenty soborowe. To byłby pozytywny gest. Jednak w zamian mamy krytykę i wyciąganie kwestii spornych i rozszerzające opinie o II Soborze jako miejscu samych pomyłek i błędów.

 

Czym to się w najbliższy piątek skończy? Trudno powiedzieć, nawet w tej niesamowitej sytuacji, gdy można szukać rozwiązań w duchu wiary, a nie w zabezpieczaniu tylko swego własnego "kawałka" Kościoła.

 

Not: Jarosław Wróblewski