Z programu "Uwaga!" TVN wyemitowanego 19 listopada wynika, że stosowano tam przemoc wobec dzieci i panował wojskowy dryl. Portal Fronda.pl dotarł jednak do byłych wychowanków i ludzi związanych z sierocińcem, którzy mają o siostrach jak najlepsze zdanie. I uważają, że TVN tendencyjnie przedstawił życie w placówce.
W programie, niestety anonimowo, wypowiadają się byłe podopieczne placówki. Opowiadają między innymi o tym, że można było zostać ukaranym biciem za zaniedbanie modlitwy; bito pasem w pomieszczeniu zwanym "stryszek", zdarzyło się, że aż do krwi. Jedna z kobiet wspomina, że raz, przed I Komunią św., za karę musiała jeść surową cebulę i trafiła z tego powodu do lekarza. O nadużycia oskarżają jedną z opiekunek, siostrę Teresę. Ale ich zdaniem inne siostry także źle się obchodzą z dziećmi.
Z programu nie wynika wprost, że taka sytuacja we wspomnianym domu dziecka trwa do dziś. Wiadomo tylko, że siostra Teresa pracowała z dziećmi już po incydencie, o którym opowiadały anonimowe wychowanki sióstr. Zostało zaaranżowane spotkanie kobiet z siostrą. Stwierdziły po nim przed kamerami, że zakonnica je przeprosiła.
Skontaktowaliśmy się z redakcją "Uwaga! TVN". Szefowa programu Monika Szymborska nie zgadza się z zarzutami, że materiał przygotowany przez jej zespół jest jednostronny. Twierdzi też, że w telewizji można pokazać "tylko fragment rzeczywistości". Dodaje, że czwartkowy program był kontynuacją październikowego materiału dotyczącego innego domu dziecka prowadzonego przez ten sam zakon - w Studzienicznej. Pokazano wtedy film zrobiony z ukrycia przez jednego z turystów, na którym widać, jak siostra szarpie niepełnosprawną dziewczynkę. Sprawą zajęła się prokuratura, a w placówce na wniosek Rzecznika Praw Dziecka i starosty wszczęto kontrolę. -
Szefowa "Uwagi" nie zgadza się też z zarzutem, że reportaż kreuje sensację wyolbrzymiając fakty. - Sformułowanie "wyjątkowy sadyzm" nie jest tytułem wyemitowanego materiału, a jedynie tytułem nadanym przez redaktora strony internetowej "Uwagi" opisowi tej sprawy i odnosi się do wszystkich faktów przedstawionych w tym reportażu. Dotyczą one bicia, kar cielesnych, dręczenia psychicznego i fizycznego małoletnich i niepełnosprawnych będących pod opieką sióstr - napisała w liście do naszej redakcji. Potwierdziła, że dla pracowników "Uwagi" takie zachowania są sadyzmem.
Ponieważ dla nas wyolbrzymianie incydentów i robienie z nich normy oraz pokazanie jednej strony zdarzeń w reportażu, który z definicji jest opisem sytuacji to relacja "dość jednostronna" uzupełniamy materiał wyemitowany w TVN, wspomnieniami innych ludzi związanych z warszawską placówką prowadzoną przez zakonnice. Mamy nadzieję, że przydadzą się koleżankom i kolegom z redakcji "Uwagi!" przy pracy nad kolejnym programem o sierocińcach prowadzonych przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi.
Oto wypowiedzi wychowanków i innych ludzi związanych z domem dziecka prowadzonym przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi:
Zbigniew Nowacki, od 1997 roku pracuje jako wolontariusz w warszawskim domu dziecka prowadzonym przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Obecnie uczy j. niemieckiego dwa razy w tygodniu i organizuje wycieczki dla dzieci.
W 1997 roku wraz z żoną zaangażowaliśmy się jako wolontariusze w domu dziecka prowadzonym przez siostry. Poznaliśmy tam dziewczynkę, którą pokochaliśmy i wzięliśmy do siebie. Patrycja miała wówczas 14 lat. Dziś jest mężatką i mieszka pod Częstochową. Wioletta i Ewa, te młode kobiety, które wstąpiły w programie, to koleżanki mojej córki. Rozpoznałem je po twarzy i głosie. Wioletta przychodziła do nas do domu.
Jestem zaskoczony ich wypowiedziami. Nie mogę z całą stanowczością podważać tego, co powiedziały, jednak to, co mówiły dziewczyny jest bardzo tendencyjne. Myślę, że ich wypowiedzi zostały zmanipulowane.
Znam te siostry, dwa razy w tygodniu chodzę do dzieci, kilka razy organizowałem dla dzieci kilkudniowe wycieczki, na które wyjeżdżały też siostry i widziałem jak się zachowują i pracują z dziećmi.
Chciałbym podkreślić, że siostry wkładają w tę ciężką pracę dużo troski i cierpliwości. Naprawdę dobrze się dziećmi opiekują. Dzieci też są czasami krnąbrne i złośliwe, często nie z chęci, a z upośledzenia. Siostry też muszą czasami krzyknąć. Sam raz dostałem na zajęciach niespodziewanie w twarz od autystycznego dziecka, któremu coś się u mnie w danym momencie nie spodobało. Nie miałem pretensji, być może dziecko nie było w odpowiedniej grupie.
Siostry franciszkanki wspaniale pracują już od 150 lat. Ataki na nie zaczęły się od czasu przygotowań do kanonizacji abp. Felińskiego, który jest założycielem ich zgromadzenia, i ciągle trwają. Może komuś ta kanonizacja się nie podoba?
Partycja, adoptowana córka Zbigniewa Nowackiego. Przebywała w domu dziecka prowadzonym przez siostry 3 lata.
Dom dziecka prowadzony przez siostry, to najlepsza placówka, w jakiej mogłam się znaleźć.
Znam Wiolettę i Ewę. Stryszek, o którym opowiadały dziewczyny rzeczywiście był. Ale nigdy nie słyszałam i nie byłam świadkiem jakichkolwiek kar w nim stosowanych. W mojej grupie nic takiego nie miało miejsca. One były w domu dziecka dłużej niż ja, trudno mi powiedzieć, jak było wcześniej.
Ja ze swojego pobytu wspominam konflikt z jedną z sióstr. Śmieszne wydarzenie, któremu sama byłam winna. Pewna bardzo sympatyczna siostra nie potrafiła opanować mojej agresji i chwyciła mnie za ręce. Były siostry, które potrafiły trzymać w ryzach, ale nigdy nie byłam świadkiem przemocy z ich strony. Nigdy nie dostałam w twarz i nie byłam szarpana za włosy. Nie doświadczyłam przemocy. Miło wspominam siostry, jedne były twardsze, inne miękkie, te były podporą jak matki.
Zanim trafiłam do sióstr zaliczyłam dwa pogotowia opiekuńcze (placówka przejściowa, do momentu znalezienia miejsca w domu dziecka) i jeden dom dziecka. Kiedy byłam w państwowym domu dziecka, podejście wychowawców do nas było zerowe. Miałam wtedy 12 lat, każdy robił co chciał np. podcinano sobie żyły, nie było żadnej kontroli. Wiele dziewczyn było psychicznie na wykończeniu. Byłam w tej placówce tylko 3 miesiące, ale to, co wtedy tam zobaczyłam i przeżyłam zostanie mi w pamięci chyba do końca życia.
Najbardziej mnie irytuje to, że najłatwiej jest mówić o złych rzeczach. Tak, jakby nic dobrego się nie działo. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Oczywiście nie można wykluczyć, że jakaś siostra nie ma powołania, nie daje rady i stosuje przemoc. Nie można jednak wieszać psów na całym zgromadzeniu.
W swoim domu rodzinnym przeżyłam koszmar. Dopiero u sióstr, i po wcześniejszych ośrodkach, zaczęłam wracać do normy psychicznej.
Z tego, co wiem, to Wioletta i Ewa były w domu dziecka od początku i nie miały doświadczeń z domów rodzinnych. Gdyby miały takie jakie ja, na pewno by nie mówiły tego wszystkiego. Mówiły, że nie chcą mieć dzieci, ja mam dwoje.
Stanisław, wraz z żoną wolontariusz w domu dziecka od 1990 roku.
Czemu one takie rzeczy opowiadają? Zdarzały się dziewczyny prowodyrki. Może to taki bunt spowodowany tym, że jest się z domu dziecka? Ale przecież w normalnych rodzinach też różnie bywa.
Siostry odesłały Wiolettę i Ewę do państwowego domu dziecka na Rakowiecką, bo nie mogły sobie z nimi poradzić. Sam tę Wioletę przeprowadzałem. Warunki w obu placówkach są jak dzień i noc. Dziewczyny przychodziły potem do sióstr i mówiły, że żałują tego, co zrobiły. Bo u sióstr było dobrze i opieka 24 godz. na dobę, a nie zostawienie dzieci samopas.
Przez tyle lat pracy w domu dziecka nie zauważyłem zaborczych zachowań u sióstr. Siostry robią wszystko, co mogą, żeby było jak najlepiej, żeby dzieci wyszły na ludzi. I wielu z nich się udaje, wielu wychowanków ma pokończone studia.
Barbara Dobrzyńska, aktorka Teatru Polskiego w Warszawie, współpracuje z domem prowadzonym przez siostry.
[video:http://www.youtube.com/watch?v=vxA6SHqbpOI]
O tym, jak zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi ratowały Żydów podczas II wojny światowej.
[video:http://www.youtube.com/watch?v=PbiEKBjOBSk]
Konrad Sokołowski, od 1996 roku wolontariusz w domu dziecka. Odrabia lekcji z dziećmi, wyjeżdża z nimi na weekendy i organizuje imprezy wyjazdowe. Swoją narzeczoną poznał rok temu w domu dziecka, jest w nim wychowawczynią świecką.
Kiedyś spędzałem w domu dziecka całe popołudnia, założyłem modelarnię, w której dzieci składają różne modele. Teraz, ze względu na sytuację osobistą, bywam tam rzadziej.
Siostry są różne, jedne zajmują się domem i remontami, inne bardziej dziećmi. Nie spotkałem się z tym, by biły dzieci. One same mówiły czasami, że siostra dała klapsa. Samemu zdarzało mi się uderzyć dziecko po ręce. Stopniowo przychodziła dojrzałość wychowawcza i dojrzewałem jako wolontariusz. Ponieważ mam kontakt z wieloma dorosłymi już wychowankami domu dziecka, wiem, że wspominają mnie dobrze.
Znam Wiolettę, odwiedzałem ją, jak już była na swoim. Jakieś 2-3 lata temu kontakt się urwał. Kiedy rozmawialiśmy o domu dziecka, mówiła, że ma takie wspomnienia, ale nigdy nie mówiła o nich jako o horrorze.
Renata Jarosiewicz, wychowawczyni w domu dziecka i przedszkolu publicznym prowadzonym przez siostry przy domu dziecka.
Od 10 lat pracuję w przedszkolu prowadzonym przy domu dziecka w tym 4 lata również jako wychowawca w domu dziecka.
O siostrach mogę powiedzieć same dobre rzeczy. Nigdy niczego złego nie zauważyłam. Praca w domu dziecka jest bardzo trudna. Czasami jest tak, że trzeba powstrzymać emocje i odejść na bok, by nie użyć agresji nawet słownej. My jako świeccy mamy o tyle łatwiej, że po pracy zatrzaskujemy drzwi i idziemy do domu. Siostry zostają z dziećmi cały czas.
Ze swoich doświadczeń widzę, że byłe wychowanki wracają po latach do siostry Basi, Ireny czy innych, by wyrazić im swoją wdzięczność. Mówią, że tu właśnie czuły się bezpieczne i spokojne.
Jestem osobą wierzącą i z punktu widzenia wiary ta sprawa jest dla mnie bolesna. Nie znałam siostry Teresy i trudno mi jest tę sprawę ocenić. Jeśli miała ona miejsce, to tylko pokazuje, że wszyscy jesteśmy ludźmi.
Są dziewczyny, które naprawdę mają poważne problemy. Siostry tłumaczyły nam zawsze, by być dla mnich jak ojciec ewangelicznego syna marnotrawnego - zawsze je przyjmować je z otwartym sercem. To mnie też kształtowało jako wychowawcę. Po latach przychodzą dziewczyny, które mnie wyzywały czy siostry i mówią, że zrozumiały, że źle robiły.
Zresztą tym, którzy najbardziej dokazują siostry zawsze proponują zmianę placówki na państwową, wtedy jednak wszyscy się zapierają i nikt nie chce. To też o czymś świadczy.
Anna Sos, 22 lata. Od 8 do 18 roku życia przebywała w domu dziecka prowadzonym przez siostry.
Byłam wychowanką sióstr i mam dobre wspomnienia. Siostry dbają o dzieci, zwracają uwagę na szkołę i naukę, sama wiem to po sobie. Oczywiście siostry krzykną czasami, ale ja nie byłam nigdy bita, ani razu nie dostałam.
Magdalena Romaniuk, mah, mm
Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »