Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: Jak Pan Profesor ocenia postanowienie wydane przez Europejski Trybunał Praw Człowieka, które przez media wspierające szeroko pojętą opozycję jest w zasadzie powszechnie określane jako „wyrok” zobowiązujący Polskę do pomocy imigrantom koczującym czy też przetrzymywanych siłą na terenie Białorusi tuż przy granicy z Polską na wysokości miejscowości Usnarz Górny?

Prof. Jacek Reginia-Zacharski, historyk, politolog: Warto to na samym początku wyjaśnić i doprecyzować, że to nie jest wyrok, ale formuła postępowania zabezpieczającego, czyli nakaz wykonywania czynności i jest on limitowany czasowo do 15 września. W istocie prawnej nie jest to więc wyrok, a zalecenie. Na chwilę nie znam stosownych działań dyplomatycznych czy też prawnych ze strony Rzeczypospolitej, ale tu aż nasuwa się wręcz ruch – w mojej ocenie konieczny – żeby poprosić Europejski Trybunał Praw Człowieka o zarysowanie „modus operandi”, jak to zrobić.

Należy i trzeba zakładać, że strona białoruska wykorzystywałaby absolutnie wszystkie dostępne sobie środki, w tym również prawne, ażeby sytuację dodatkowo skomplikować.

Zapewnienie pomocy humanitarnej, które rzeczywiście w odruchu serca czy też w standardach humanitarnych nasuwa się samo przez się, w tej sytuacji jest ono wyjątkowo utrudnione, dlatego że nie istnieje taka formuła, jak - w istocie nielegalne - wkraczanie konwojów humanitarnych na terytorium obcego państwa. To by się wręcz ocierało o interwencję humanitarną, ale to już jest zupełnie innego rodzaju kwestia. W związku z tym w tym przypadku jakieś siłowe rozwiązania, czy też realizowane wbrew stanowisku strony białoruskiej, w mojej ocenie z perspektywy państwa, w ogóle nie wchodzą w rachubę. Możemy się tu odwołać chociażby do doktryny operacji pokojowych, w tym operacji humanitarnych ONZ – szczególna postać operacji peace building (może warto się odwołać do takiego reżimu prawnego), kiedy pomoc jest realizowana w porozumieniu ze stroną sprawującą jurysdykcję nad terenem, na który ta pomoc humanitarna ma docierać. Tutaj takiego elementu po pierwsze nie ma, a po drugie stanowisko strony białoruskiej wobec pomocy humanitarnej zaproponowanej przez polski rząd, a więc transportu humanitarnego, który jeszcze do niedawna stał w Bobrownikach, jest jasne i Białoruś na taki transport ze środkami pomocy dla tych imigrantów się nie zgodziła.

Oczywiście możemy sobie wyobrazić takie sytuacje, jak przerzucanie w workach jakichś racji żywnościowych, ale zapewne strona białoruska potraktowałaby to jako działania nielegalne. No i znów na gruncie prawnym miałaby rację – pomijając już zagadnienie powagi państwa polskiego. Rodzi się więc kolejne pytanie, jakie reakcje strony białoruskiej wywołałoby umożliwianie wejścia na ten teren (czyli nielegalnego przekroczenia granicy) lekarzom, psychologom czy komukolwiek. Formalnie ci ludzie mogliby zostać wręcz aresztowani. Byłby to więc incydent graniczny i dyplomatyczny. To także się wpisuje w scenariusz białoruski. Osobiście uważam, że nie dysponujemy żadnymi przesłankami, ażeby zakładać, że strona białoruska zachowywałaby się w takich przypadkach - że tak to określę - „w dobrej woli”.

Reasumując, odruch serca, a wręcz powinność humanitarna,czy odruch rozumu to rzecz jedna, a rzecz druga – i tutaj pojawia się sprzeczność i napięcie – jak to zrobić, ażeby nie łamać prawa międzynarodowego?

Czym mogą być podyktowane aberracyjne, a czasami nawet komiczne zachowania polityków i zwolenników opozycji? Liderzy partii opozycyjnych co do zasady zgadzają się, że granica musi być chroniona, ponieważ i Unia Europejska i NATO jednoznacznie oświadczają, że granica Polski z Białorusią to także granica Unii Europejskiej oraz wschodniej flanki NATO. Natomiast pojawiają się zarzuty, że granica jest chroniona, ale za słabo albo że rząd niewystarczająco stara się dostarczyć pomoc humanitarną i inne.

Zacznę od tego, że działania opozycyjne wpisują się w logikę realizowaną w Polsce od jesieni 2015 roku – tzn. jeśli można wykonać coś, nie do końca racjonalnego nawet, co być może w jakiejś perspektywie będzie szkodzić obozowi rządzącemu - jednemu czy drugiemu, bo – skoro mówimy o perspektywie roku 2015 – to przypomnijmy, że wtedy konstytuował się rząd Beaty Szydło, a teraz mamy rząd Mateusza Morawieckiego, to ma to być zrobione. To jest rzecz pierwsza, a druga, to na pewno jest tak i to obserwujemy - a w czasie pandemii to było bardzo wyraźne - istnieje grupa polityków, która realizuje coś w rodzaju autopromocji w formule działania o charakterze tak naprawdę happeningowym. To, co się dzieje – wspomniał Pan tu pana posła, który wykazał się dość dobrą kondycją fizyczną i stosunkowo niezłym przyspieszeniem oraz dużą zwrotnością – to mamy tu pewnego rodzaju ekstremum zachowań, ale też warto zwrócić uwagę na obecność pani wicemarszałek Senatu na granicy. Nie bardzo wiem, co jej interwencja miałaby spowodować – czy zmianę stanowiska władz białoruskich? Jeśli tak zakładano, to ociera się to o bardzo daleko idącą naiwność. Jeśli natomiast pani senator zostałaby przepuszczona przez Straż Graniczną i wojsko i nielegalnie weszłaby na teren Białorusi, to co najmniej mielibyśmy dosyć poważny incydent dyplomatyczny. No bo cóż w takiej sytuacji miałyby zrobić i jak się zachować służby białoruskie? Z pewnością zrobiłyby to, co zrobić w takich okolicznościach muszą, czyli taką osobę by zatrzymały. Dalej miałoby to jakiś swój bieg. Rodzi się więc tutaj pytanie, jaki jest cel takiego działania? Realizowane są jakieś nieformalne akcje pomocowe wręcz, czy to odruchu zostawiania posiłków – tak, żeby jedna strona mogła zostawić, a druga wziąć go. Takie działania były realizowane do czasu, kiedy tam nie pojawiły się media. W związku z tym zaryzykowałbym stwierdzenie, że cała ta sytuacja będąca w istocie kryzysową, zmieniła swój charakter, kiedy tam się pojawiły media. W Usnarzu nie byłem, ale z relacji wiem, że tam jest teraz wręcz medialne miasteczko namiotowe. Jeśli zatem pojawiają się media, to zupełnie zmienia się charakter sytuacji. Tak więc wiązałbym takie zachowania właśnie z obecnością mediów. To prowadzi nas do wniosku, że politycy uprawiają pewnego rodzaju „lans”, albo – nazywając to ładniej – autopromocję. W ten sposób rzeczywiście uzyskują efekt, że są obecni na pewno we wszystkich mediach społecznościowych, w większości tradycyjnych mediów – czy to przychylnych czy nie – ale bez wątpienia rośnie im rozpoznawalność i wrażenie, że są aktywni.

Mamy też tę grupę osób, które się wypowiadają w sposób skandaliczny, czy wręcz ocierający się – ale to ocenią prokuratura i sądy – o zachowania karalne. Wydaje mi się, że tu już raczej nie chodzi o lans, ale wpisuje się w tą logikę, o której mówiłem wcześniej, czyli – wszyscy przeciw PiSowi niezależnie od tego, czy ma to jakiekolwiek racjonalne podstawy czy nie, czy jest skandaliczne czy nie jest. Mówiąc nieco żargonem – „trzeba to robić, żeby bujać łódką”.

A jak w tej sytuacji ocenia Pan Profesor działania Donalda Tuska, który zachowuje się inaczej niż jego działacze partyjni i mówi, że granicy państwa należy bronić, ale z drugiej strony gdzieś tam próbuje podgryzać rząd? Wydaje ponadto jakieś mało poważne oświadczenie, unika mediów i pytań. Co więcej, sam się schował i w tym nie uczestniczy i już wielokrotnie w trudnych sytuacjach tak się zachowywał.

Donald Tusk jest bez wątpienia wytrawnym politykiem. On robi to, co pozwala mu ewentualnie politycznie zarobić na tym kryzysie, a nie robi absolutnie niczego, co by groziło ewentualnie stratami. W takim działaniu wielu polityków Platformy dostrzegam pewną dwutorowość. Przypomnijmy, że oprócz tego, że jest to granica państwa polskiego, to jest to również granica zewnętrzna Unii Europejskiej, tak więc nakładają się przynajmniej dwa imperatywy ochrony, z których w mojej ocenie ten pierwszy jest zdecydowanie bardziej istotny, ale ten drugi także nie powinien umykać naszej uwadze. To jest rzecz pierwsza, a z drugiej strony tworzone jest takie wrażenie, że nie ma tam w ogóle żadnego napięcia, o czym mówiliśmy w kontekście pierwszego pytania, bo to są kwestie humanitarne - że mamy państwo katolickie, że trzeba pomóc, że tam lada chwila ludzie będą umierać. Tutaj dochodzimy do zderzenia napięcia między dwiema rzeczywistościami. Pierwsza to ta rzeczywistość polityczno-prawna i ona wiąże się z reżimami granicznymi, z rozwiązaniami prawnymi. Warto tu zaznaczyć, że od czasu uzyskania niepodległości przez państwo białoruskie w 1991 roku Polska tak naprawdę nie posiada podpisanego kompleksowego traktatu granicznego, w związku z czym obowiązują na reżimy jeszcze z czasów Związku Sowieckiego, które obarczone są też pewną mechaniką działania. Tutaj w ogóle nie ma dyskusji na ten temat. Ta rzeczywistość jest racjonalna. Natomiast ta druga rzeczywistość jest emocjonalna – to są obrazy, sformułowania, choćby też słynny kot. I to się realizuje w zupełnie innej domenie – w 100 procentach odwołującej się do kwestii związanych z emocjami.

Wracając na chwilę do Donalda Tuska, kiedy jeszcze był on premierem Rzeczypospolitej Polskiej niejednokrotnie wysyłał takie sygnały, że on tak naprawdę postrzega politykę w kategoriach post-polityki. Jeżeli tak rzeczywiście jest, to jednym z elementów tej post-polityki jest odwoływanie się nie do programów, rozwiązań, projektów itd., tylko jest to polityka rozumiana jako działania stricte społeczne odwołujące się do tej domeny emocjonalnej. Wydaje mi się więc, że możemy tutaj postawić taką hipotezę, że Donald Tusk, ale Platforma Obywatelska także w budowaniu narracji rozdzielają te dwie domeny, mimo że one są nie do rozdzielania.

Gdybyśmy też wrócili do tego środka zabezpieczającego, rozwiązania prowizorycznego, które wynikło ze strony Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, to też warto zwrócić uwagę, że tutaj te dwie domeny również są obecne. Trybunał zaleca tam realizację zadań z tej domeny emocjonalnej związanej z prawami humanitarnymi, natomiast nie odnosi się do domeny prawno-politycznej, dlatego że nie ma tutaj stwierdzenia, jak to zrobić. Można by to zrobić odwołując się chociażby do ONZ, tyle że procedury trwałyby tam bardzo długo i swoją drogą ciekawe, jak zachowywałaby się w Radzie Bezpieczeństwa Federacja Rosyjska.

Ostatnio pojawił się w Niemczech sondaż opracowany przez telewizje RTL i NTV, z którego wynika, że po raz pierwszy od 15 lat SPD wyprzedza CDU, co różni eksperci tłumaczą często jako utratę parasola ochronnego przez Donalda Tuska. Na emeryturę polityczną przechodzi też obecna kanclerz Angela Merkel. Czy w związku z tym obecne działania Donalda Tuska mogą być podyktowane nazwijmy to „rzutem na taśmę” i stąd ta próba powrotu do polskiej polityki? I jakie to może mieć skutki dla Polski?

Nie wiem, czy dokładnie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Musielibyśmy tu zakładać bowiem, że on i jego współpracownicy wykazali się dużą dalekowzrocznością, żeby z wyprzedzeniem półrocznym „czytać” te sondaże poparcia politycznego przed wyborami. Chociaż z drugiej strony ja bym zaryzykował takie przypuszczenie, że jeszcze wiosną można było taki rozwój sytuacji przewidywać - wielka koalicja CDU/CSU będzie słabła, natomiast SPD będzie jakoś zyskiwać. Warto też zwrócić uwagę na to, że te sondaże już zaczynają się układać w jakiś taki trend, ponieważ ta sytuacja kształtuje się od około miesiąca . Widać stagnację, ewentualnie delikatne spadki partii chadeckich i stały kilkuprocentowy wzrost poparcia dla SPD. Jeżeli to jest rzeczywiście trend, to on się będzie utrzymywał.

Lider SPD Olaf Scholz samodzielnie ma największe poparcie jako kandydat na kanclerza, natomiast lider CDU Armin Laschet wprost przeciwnie. Laschet skompromitował się wieloma działaniami i niemieckie media w zasadzie zgodnie twierdzą, że nie ma on szans na odrobienie tych strat.

Wie Pan, ja zaryzykowałbym tutaj jeszcze takie przypuszczenie, że taka twarda deklaracja Angeli Merkel – a ona już niemalże jest „konsumowana” – o odejściu z polityki powoduje, że tak naprawdę wszyscy ewentualni jej następcy będą świecić światłem odbitym, a to światło jest słabe i ciągle słabnące, w związku z czym efekt odbicia również jest słaby. To jest także problem następstwa przywódczego w ogóle, ponieważ gdybyśmy chcieli sięgnąć pamięcią wstecz do roku 2020, to warto jest przypomnieć, że w CDU kwestia następstwa wcale nie była jednoznaczna. Były trzy-cztery kandydatury i one się oczywiście ścierały. Wskazania na obecnego lidera wcale nie było jednoznaczne i rzutuje to w pewien sposób na wyniki całej CDU.

Wracając natomiast do Donalda Tuska, można to oczywiście próbować wyjaśniać w taki sposób, że on, jego otoczenie i doradcy polityczni przewidywali taki rozwój sytuacji i w związku z tym wybrali scenariusz optymalny. Tym bardziej, że - warto jest przypomnieć - Donald Tusk posiada wyjątkowo bardzo wygodną sytuację polityczną w Polsce.Formalnie nie jest jeszcze przewodniczącym Platformy Obywatelskiej. De facto kieruje partią stojąc też poza parlamentem i w związku z tym ma taką wyjątkowo wygodną sytuację i komentatora i – powiedziałbym – „ojca założyciela”, który w istocie jeżeli chodzi o wagę rozwoju sytuacji politycznej tak naprawdę nie ponosi w tej chwili żadnej odpowiedzialności.

Działania opozycji – ja tak to widzę – są podzielone na dwa rodzaje. Z jednej strony liderzy opozycji, a więc Tusk, Kosiniak-Kamysz i inni mówią, że granica oczywiście jest nienaruszalna i trzeba jej bronić, natomiast politycy tych frakcji, jej zwolennicy i media im sprzyjające robią rzeczy co najmniej dziwne, jak na przykład porównania polskiego wojska do SS, jak brak pomocy imigrantom – o którym wiemy, że jest formalnie niemożliwy z uwagi na ich przebywanie na terenie Białorusi – do braku pomocy Żydom w czasie II wojny światowej, co jest oczywistym kłamstwem i skandalem jednocześnie. To wygląda na niespójny, a nawet dychotomiczny obraz działań, zachowań i przekaz informacyjny. Czy może wręcz przeciwnie – czy to jest zamierzone i skutkiem takiej taktyki ma być wywoływanie zamieszania, nieładu i napięć społecznych? Czy ma to prowadzić do rozbijania struktury społecznej i w efekcie szkodzić też obozowi rządzącemu, ale też przede wszystkim Polsce i Polakom?

Trochę zmieniła się tu sama formuła, ale już mechanizm jest znany i obserwowany od dłuższego czasu. Warto przypomnieć, że większość ugrupowań politycznych przynajmniej od kilku, a być może nawet od kilkunastu lat, korzystała z takich osób, które nazywano buldogami albo bulterierami. Już były takie osoby, które pełniły rolę.Mam tu ewidentne skojarzenia z początku XXI wieku, kiedy doszło do ukraińsko-rosyjskiego konfliktu o wyspę Tuzła i nagle Kozacy z brzegu rosyjskiego zaczęli sypać groblę w kierunku wyspy, a Władimir Putin rozkładał ręce i mówił w stylu: „Ja tu oczywiście jestem bardzo sprawnym władcą państwa rosyjskiego, ale to są Kozacy, nad nimi nikt nie panuje, a tak właściwie to niewiele szkodzi. Tych działań co prawda nie popieram, no ale, no mój Boże to Kozacy – oni tak mają”. Dokładnie taka sama była strategia przyjęta u nas w polityce, gdzie przywódcy ugrupowań dystansowali się od tego typu brutalnych zachowań, nieetycznych i niekiedy przekraczających absolutnie wszystkie normy, natomiast rozkładali ręce i mówili: „No ale jesteśmy ugrupowaniem demokratycznym, przecież nikomu nie będziemy kneblować ust. Ja tego nie popieram, ale …”

I tutaj mamy sytuację zupełnie podobną, tyle że w zmienionej nieco formule. Wszyscy chyba przecież mają świadomość tego, że każdy lider polityczny czy też zarządy ugrupowań partyjnych dysponują potężnym arsenałem narzędzi, ażeby takich ludzi dyscyplinować czy wręcz schować ich głęboko do „komórki pod schodami” jak w filmie z „Harrym Potterem”.

Tego się jednak nie robi, ponieważ jest to przydatne. To są tacy harcownicy, którzy wykonują zadania, których oficjalnie partiom robić po prostu nie wypada, ponieważ mogłoby to być niekorzystne. Mechanizm ten jednak jest stały.

Jak imigranci wpisują się w wojnę hybrydową Rosji i czy Łukaszenka jest samodzielnym graczem czy jedynie podwykonawcą? Jak to się ma na tle operacji „Śluza”?

Ta operacja „Śluza” jest rozpisaniem wręcz na etapy aktywności przerzutowej, z uwzględnieniem również elementów kryminalnych, które pojawiają się w ostatnich etapach, gdzie wręcz jest zalecenie korzystania z przemytników ludzi. Jeśli chodzi o autonomiczność działań Białorusi, to gdyby były one w poprzek interesów rosyjskich, Rosjanie dysponują naprawdę dosyć dużym instrumentarium, ażeby Białorusinów przywołać do porządku i – mówiąc kolokwwialnie – „dać im po łapach”, a w konsekwencji zmusić do tego, ażeby tego nie realizowali. Przy czym nawet tak długo, jak nawet autonomiczne inicjatywy białoruskie w jakiś sposób wpisują się w ogólny plan strategiczny rosyjski, to one są realizowane i to wcale nie musi być tak, że wszystko w najdrobniejszych szczegółach zostało opracowane na Kremlu czy w jakimś innym ośrodku decyzyjnym.

Odnosząc się do samych działań hybrydowych, to w terminologii rosyjskiej ta hybrydowość pojawia się na przełomie 2014-2015 roku, ale była formułowana znacznie wcześniej, a w zwarty sposób została ujęta na początku roku 2013 w tzw. doktrynie Gierasimowa. Tam generalne założenie jest takie, że etap militarny jest ostatnim etapem działań. Natomiast faza przygotowawcza (głęboka) i faza otwarcia są realizowane w oparciu o zupełnie inny scenariusz. To są bowiem działania psychologiczno-informacyjne obliczone na efekt w postaci – nazwałbym to – „ostatecznego rozkładu” lub „daleko posuniętego rozkładu” więzi społecznych. Polega to na atakowaniu państwa, ale rozumianego jako społeczeństwo, które staje się główną celem uderzenia. W związku z tym celem tych działań jest doprowadzenie do sytuacji, w której społeczeństwo zostanie tak rozbite i zatomizowane, że tak naprawdę regularne oddziały wojskowe używane są jako „mirotworcy”, czyli siły pokojowe albo siły stabilizacyjne po to, żeby przywrócić ład i spokój. Natomiast jeśli nie ma takiej konieczności, żeby je wprowadzać, to nawet i lepiej.

Tutaj trzeba mieć ponadto świadomość, która domena jest głównym polem ataku w wojnie hybrydowej. Doktryna wojen hybrydowych, czy też wojny nowego typu dosyć jasno wskazuje, że celem jest społeczeństwo, więzi, hierarchie wartości, spójność społeczna, co siłą rzeczy przekłada się na legitymizację władzy. Oczywiście są to działania mające wpływ destrukcyjny na tą legitymizację rządzących. Wtedy, kiedy takie społeczeństwo jest już zupełnie „rozłożone na łopatki”, realizacja scenariuszy w istocie agresywnych staje się wyjątkowo łatwa.

Jako przykład można tu podać, że Rosjanie bardzo dokładnie studiowali wydarzenia Arabskiej Wiosny i doszli do wniosku, że ogromną część celów o charakterze w istocie militarnym można realizować przy użyciu środków niemilitarnych, na przykład przy wykorzystywaniu komunikacji internetowej, SMS-ów itd., organizowania wielkich fal i ruchów społecznych po to, ażeby osiągnąć określone cele, jak np. zajęcie stacji, zablokowanie koszar wojskowych i tak dalej. Taka taktyka była przecież realizowana na Krymie.

Odnosząc się do tego, co teraz dzieje się na granicy polsko-białoruskiej, należy zauważyć, że jakoś dziwnym trafem w połowie września rozpoczynają się manewry ZAPAD 2021. No a takich przypadków w polityce zwyczajnie nie ma. Ja bym zaryzykował takie stwierdzenie, że jeżeli te manewry miałyby się odbywać bez wykorzystywania elementów napięcia na granicy polsko-białoruskiej, to tych napięć po prostu by nie było. Zobaczymy jak to będzie konsumowane w perspektywie najbliższych dwóch tygodni, czy też około 20 dni. Bardzo niewykluczone, że generowanie tego napięcia jest pewnym elementem odnogi działań tych przecież wielkich manewrów, których kontekst ze wschodnią granicą Unii Europejskiej, a przede wszystkim wschodnią granicą NATO, jest ewidentny. Przypomnijmy, że tu nie chodzi tylko o granicę Polski z Białorusią, ale również o Litwę, Łotwę - w związku z czym układa nam się to w cały pas, który z perspektywy działań rosyjskich możemy sobie określić jako „limitrof” środkowo-północny.

Możliwość ubiegania się o azyl jest na przejściach granicznych i w placówkach dyplomatycznych, a Łukaszenka przetrzymuje tych nielegalnych imigrantów w tych miejscach gdzie takich możliwości nie ma. Czy nie jest to    przypadkiem realizowany scenariusz na zasadzie niemalże „copy-paste” tego, co kilka lat temu działo się na Morzu Śródziemnym podczas poprzedniej fali imigrantów zalewających Europę? Poziom destabilizacji w wielu krajach był wtedy tak duży, że – jak się okazało – miał on wpływ nawet na decyzje przy urnach wyborczych.

Dotknął Pan bardzo istotnego tematu, o którym dziś już prawie nikt nie pamięta. W 2015 roku bardzo wpływowe środowiska analityczne poddawały analizie kolejny scenariusz działań o charakterze agresywnym, który trochę medialnie był określony jako „wojna D”, czyli wojna demograficzna, a więc użycie sterowanych wielkich fal migracyjnych dla realizacji destrukcyjnych i destabilizacyjnych celów. Przykładem mogą tu być działania prezydenta Erdogana, który w negocjacjach z Unią Europejską używał tego argumentu jako potężnego narzędzia nacisku politycznego. To był w istocie szantaż i w dodatku z ogromnymi pieniędzmi w tle. W związku z czym bez wątpienia ma Pan rację i odpowiednim instrumentarium intelektualnym dysponujemy przynajmniej od ładnych paru lat, tyle tylko, że dzisiejsze społeczeństwa mają to do siebie, że dosyć łatwo zapominają, że to koło, które by nam się teraz przydało, to myśmy już dosyć dawno wynaleźli. Tego typu zagrożenia destabilizacją są analizowane we wszystkich państwach, w szczególności tych, których sytuacja z różnych powodów jest częściowo zdestabilizowana. W przypadku Ukrainy taka sytuacja podczas poprzedniej fali migracyjnej była ewidentna z uwagi na wojnę z Rosją – tam także badano możliwość przerzutu imigrantów z Turcji przez Ukrainę i Polskę do Niemiec.

Uprzejmie dziękuję za rozmowę