Tego niestety można się było spodziewać. Konsultant krajowy ds. neonatologii prof. Ewa Helwich (czyli od ratowania noworodków) uznała, że dobicie noworodka w Szpitalu Świętej Rodziny, nie budzi jej zastrzeżeń. A żeby to udowodnić buduje koncepcję – z punktu widzenia zdrowego rozsądku – absurdalne. I tak dowiadujemy się, że usprawiedliwieniem lekarzy ma być to, że musieli oni podjąć decyzję na szybko, bo pacjentka przyjechała spoza Warszawy, a lekarze na Madalińskiego jej nie leczyli. - Lekarze musieli szybko podjąć decyzję. Zwołali konsylium ginekologów i neonatologów i stwierdzili, że doszło do ciężkich, nieodwracalnych wad płodu i są przesłanki do ukończenia ciąży - mówiła prof. Helwich.

Jakie to przesłanki? A jakże zespół Downa. Pytanie, czy rzeczywiście zespół ten powinien być przesłanką do zabijania. Ludzie z Zespołem Downa żyją wiele lat, a poziom ich szczęścia, o czym mówił choćby Paweł Kukiz (chwała mu za to) jest znacząco wyższy, niż przeciętnego całkiem zdrowego człowieka. Trudno więc nie zadać pytania, czy Zespół Downa w ogóle powinien być przesłanką do zabijania ludzi w pierwszych miesiącach życia.

Ale nie to jest największy absurd wypowiedzi prof. Helwich. O wiele bardziej skandaliczna, bo pokazująca, jak aborcjonizm odbiera zdolność rozumowania, jest inna część argumentacji usprawiedliwiając zabójstwo na Madalińskiego. Otóż, zdaniem pani profesor, nic się złego w Szpitalu na Madalińskiego, nie stało, bowiem… dziecko było za małe, by samodzielnie przeżyć. A wady, jakie miało można by wprawdzie leczyć, gdyby było ono większe, ale w jego wieku nie dało rady tego zrobić. - Z dokumentacji wynika, że dziecko miało pojedyncze uderzenia serca. Zostało odłożone do inkubatora otwartego i zostało okryte. Tak małemu dziecku nie podaje się leków przeciwbólowych doustnie, tylko dożylnie. By to zrobić, należałoby wykonać wkłucie, ale to powodowałoby jedynie dodatkowy ból i byłoby uporczywą terapią, gdyż to dziecko nie mogło być uratowane. Dobrze, że pozwolono mu godnie i w spokoju odejść – oznajmia pani profesor. - Takie wady serca można operować, ale gdy urodzone dziecko waży trzy kilogramy, a nie 500 gramów - dodała prof. Helwich.

Tyle tylko, że zapomniała ona dodać, że kwestia wieku i wielkości dziecka zależna jest od tego, co wcześniej zrobili lekarze. Otóż, gdyby nie podali oni środków poronnych matce, by sztucznie wywołać poród, to urodziłoby się ono później, i zarówno kwestie nerek, jak i serca można by rozwiązać. Każdy neonatolog i pediatra wiedzą, że z Zespołem Downa często skorelowane są inne wady, i że wady te podlegają leczeniu. Tyle, że w tym przypadku było za wcześnie na operację, a było za wcześnie, bo dziecko zdecydowano się abortować. I taka jest prawda o tej procedurze. Wszystko inne to proaborcyjna ściema pani konsultant do spraw neonatologii. Ściema, która pokazuje, jak absurdalne są argumenty zwolenników eugeniki. Waga ma decydować o tym, czy dziecko abortujemy czy poddajemy je leczeniu.

Argumentacja dotycząca płaczu dziecka byłaby zaś nawet dość śmieszna, gdyby nie pewien drobiazg, otóż dotyczy ona ludzkiego życia. Otóż pani profesor przekonuje, że dziecko nie mogło płakać, a co najwyżej kwilić. - 500-gramowe dziecko nie jest w stanie głośno płakać. Jego płuca są tak niedojrzałe, że może co najwyżej kwilić - mówi prof. Helwich. I choć nasi świadkowie mówią wyraźnie o płaczu (i to nawet ci, którzy nie uznają, że stało się coś szczególnego), a nie kwileniu, to w istocie, czy dla kogokolwiek stanowi różnicę to, czy dziecko odłożone na bok i pozostawione samo sobie (bo – jak dyskretnie sugeruje pani profesor nie wyjaśniając dlaczego – nie można go było położyć w ramionach matki) płacze czy kwili? I czy kwilącemu dziecku pomoc nie jest już potrzebna?

Ale cały ten raport krajowego konsultanta w jednym nie pozostawia najmniejszych wątpliwości. Jeśli chcemy skończyć z sytuacjami, w których kwilące i płaczące dzieci są pozostawiane bez opieki, a wcześniej pozbawiane życia przy pomocy aborcji, to musimy zmienić polskie prawo. I zadanie to, w związku z tą sprawą staje przed politykami PiS. Oni teraz muszą jasno pokazać, że mają cojones, że nie boją się jazgotu aborcjonistów, i że życie ludzkie ma dla nich znaczenie. To jest ten moment. Jeśli PiS ponownie zawiedzie (a przypomnijmy, że za poprzednich rządów tej partii, zawiódł) trudno będzie już poważnie traktować zapewnienia o konserwatyzmie i katolicyzmie tej partii. Czas próby jest właśnie w tym momencie. I dotyczy to zarówno posłów, jak i ministra zdrowia czy ministra sprawiedliwości. Panowie pokażcie, że jesteście mężczyznami.

Tomasz P. Terlikowski