Zaprawdę, są ludzie, którzy spowiadaliby się dopiero na łożu śmierci, gdyby Kościół nie nakazywał tego czynić co roku. Zresztą wielu spełnia ten obowiązek obojętnie, ze zwyczaju tylko. Nie miłość Boża, ani żal, ani chęć poprawy kierują nimi. Gdy Boga prawdziwie kochamy, nie popełniamy grzechu z taką łatwością, a nawet przyjemnością, jak się to często zdarza. Kto się prawdziwie obawia grzechu, nie będzie z nim chodził aż do Wielkanocy, zaraz po upadku wyspowiada się i będzie się starał poprawić.


Nie chcę dzisiaj mówić o tych nieszczęśliwych, którzy zatajają swe grzechy przed kapłanem, z obawy, że nie dostaną rozgrzeszenia, albo o tych, którzy pokrywają swe życie występne płaszczykiem cnoty i tak zbliżają się do Stołu Pańskiego, pożywają swe potępienie, oddają Boga na łup szatanowi, a swą duszę narażają na wieczne potępienie.


Sądzę, że wy, którzy się tylko raz na rok spowiadacie, lepsze przynosicie usposobienie, że spowiadacie się pokornie i szczerze, żałujecie nie tylko dla tego, że z powodu grzechów zasłużyliście na kary wieczne, ale i dlatego, że przez nie obraziliście najlepszego Pana i Stwórcę. Prawdziwy pokutnik z boleścią w sercu rzuca się do stóp Boga i oskarża się, aby uzyskać przebaczenie. Powiada z pokorą serca o sobie: Jestem grzesznikiem, niegodnym nazwy dziecka Bożego, gdyż żyłem dotąd zupełnie przeciwnie, jak nakazuje wiara święta; wstręt czułem do tego wszystkiego, co się odnosi do chwały Bożej; niedziele i święta były dla mnie dniami uciechy i rozpusty. Nic dotąd nie robiłem dla zbawienia duszy. Będę zgubiony i potępiony, jeżeli Bóg nie zlituje się nade mną. Takie powinno być usposobienie chrześcijanina, który prawdziwie brzydzi się grzechem. 

Ale powiedz, czy oskarżają się w ten sposób ci, którzy zaledwie raz na rok, i to jeszcze niechętnie, idą do spowiedzi, usprawiedliwiają się, mówią, że do grzechu nieczystego drudzy ich nakłonili, że do gniewu pobudził ich sąsiad przykrym słowem, że opuścili Mszę Świętą z powodu towarzystwa, że raz w poście jedli mięso, ale nie uczyniliby tego, gdyby ich drudzy nie namówili, że źle się wyrażali o bliźnich, ale ludzie dali im sposobność do obmowy. Niestety, nie rzadka to rzecz, że przy spowiedzi mąż oskarża żonę, żona męża, brat siostrę, siostra brata, pan służącego, a służący pana. Przy Confiteor, czyli spowiedzi powszechnej, oskarżają się sami, mówiąc: moja wina; dwie minuty potem bronią się, zrzucając winę na drugich. Nie okazują żadnej pokory i skruchy. 

Takie jest w znacznej części usposobienie tych, którzy się spowiadają raz do roku. Poznaje też kapłan, że trudno im dać rozgrzeszenie. Każe im więc przyjść później do spowiedzi, chcąc ich uchronić od świętokradztwa. Oni na to mruczą, że nie mają czasu, że później nie będą lepiej usposobieni, a nawet się odgrażają, że pójdą do innego spowiednika mniej surowego, który ich rozgrzeszy bez trudności. Sami sobie szkodzą ci ludzie zaślepieni. Spowiednik poznał z ich sposobu oskarżania się, że nie mają warunków potrzebnych do godnego przyjęcia tego sakramentu. Ich wyznanie grzechu było połowiczne, dlatego musiał zadawać im tysiączne pytania.


Przestawali na ogólnym wyznaniu, nie odróżniali wcale myśli od pożądliwości. Pyta ich spowiednik: Czy nie obraziliście kiedy Boga w myśli pychą, próżnością, zemstą albo nieczystością? Wszak wiecie dobrze, że i myślą można Boga ciężko obrazić, zwłaszcza, jeżeli myśl jest nieskromną, której się nie oddala? – Być może, odpowiada penitent, ale sobie tego nie przypominam. – Dalej spowiednik pyta choćby w przybliżeniu o liczbę grzechów. Tu mówi spowiadający się: Ach, mój ojcze, czy chcesz, abym pamiętał wszystkie myśli z całego roku? To niemożliwe! – Drogi Boże, ile z powodu tej lekkomyślności bywa świętokradzkich spowiedzi! 

– Również i dlatego ludzie źle się spowiadają, że nie wymieniają okoliczności, które zmieniają naturę grzechu. Mówią np.: Upiłem się, przezywałem bliźniego, popełniłem grzech przeciw cnocie czystości, gniewałem się i mściłem. Gdyby spowiednik nie zadawał pytań, już by było po wszystkim; ale kapłan pyta: Ile razy to było? Czy popełniłeś te grzechy w kościele? Czy w obecności twych dzieci? Twych sług? Czy było przy tym wielu ludzi? Czy przez obmowę ucierpiała sława bliźniego? Czy nad pysznymi myślami długo się zastanawiałeś? Czy myśli przeciw cnocie czystości towarzyszyła chęć popełnienia grzechu? Czy ten lub inny grzech popełniłeś z nieuwagi, czy rozmyślnie i złośliwie? Czy nie popełniałeś jednego grzechu po drugim, sądząc, że wszystko jedno spowiadać się z małej ilości grzechów, czy z wielu? – O mój Boże, co pomyśleć o takim przysposobieniu! Gdzie są grzesznicy, którzy prawdziwie opłakują swe winy?


Trzeba przyznać, że są ludzie, którzy robią dokładny rachunek sumienia, skrupulatnie wyliczają swe grzechy, ale czynią to obojętnie, ozięble, nie westchną ani razu, nie uronią ani jednej łzy. W ogóle nie widać u nich boleści serca, że obrazili Boga najlepszego. Kapłan daje im rozgrzeszenie bo myśli, że mają lepsze usposobienie duszy, niż to na zewnątrz okazują. Wiem dobrze, że łzy i westchnienia nie są nieomylnymi znakami żalu i poprawy. Zdarza się bowiem bardzo często, że wcale nie zaliczają się do najlepszych chrześcijan ci, którzy płaczą przy spowiedzi. Trudno jednak nie wzruszyć się i nie zasmucić wewnętrznie, kto prawdziwie żałuje i pokutuje. Złym przeto jest znakiem zupełna obojętność i oziębłość przy konfesjonale. […]

Źle i rzadko się spowiadając, tylko koło Wielkanocy, nie stajecie się lepszymi i ostrożniejszymi i wracacie do dawnych grzechów.


Św. Jan Maria Vianney, Kazania, t. I, Sandomierz 2010, s. 16-18.