Rafał Tichy

Mistyka męczeństwa według Ignacego Antiocheńskiego

Dla starożytnych krzyż to najokrutniejsze narzędzie tortur, miejsce uśmiercania tych, którzy zasłużyli na męczarnie i hańbę, znak największego upodlenia. Nosić ten znak na swym ciele czy ozdabiać nim swój dom, było niedorzecznością. A jeszcze do tego wierzyć, że na tym Krzyżu powieszono Boga, było największą prowokacją, jaką można było sobie wyobrazić, czymś, co dosłownie „nie mieściło się w głowie”. Powiedzieć „tak”, „amen” obryzganemu, umęczonemu, poszarpanemu, poniżonemu ciału nauczyciela z Nazaretu, podobnemu tym, jakie na co dzień widziano wiszące na miejscach kaźni – i jeszcze wierzyć, że jest to ciało „zwycięskie” – zakrawało na szaleństwo albo... no właśnie, albo było już udziałem w mistycznej wiedzy, wyrosłej z nadzwyczajnego, pełnego łaski spotkania z Bogiem.

Niewiele posiadamy świadectw życia mistycznego pierwszych chrześcijan. Przede wszystkim dlatego, że z okresu pierwszych lat istnienia Kościoła w ogóle pozostało mało pisanych dokumentów. Jednak nawet z tych niewielu dzieł, jakie pozostawili po sobie najstarsi pisarze chrześcijańscy, zwani „Ojcami apostolskimi”, widać wyraźnie, że mistyka nie tylko nie była ciałem obcym na terenie chrześcijańskiego Kerygmatu, ale od początku towarzyszyła najgłębszym, najwyższym i najbardziej intensywnym stanom chrześcijańskiego ducha. Będąc zaś tak integralnie złączona z drogą wtajemniczenia w wiarę pierwszych chrześcijańskich pokoleń, została też naznaczona owym specyficznym, krwawym kontekstem, w jakim w Cesarstwie Nerona, Kaliguli i Trajana to wtajemniczenie się odbywało. Donosy, więzienia, tortury, piasek, rozkrzyczane trybuny, gladiatorzy, spiekota, groza, płacz dzieci. Pierwsi chrześcijańscy mistycy doświadczali porwania do trzeciego nieba, stojąc na arenie i wpatrując się w przekrwione oczy afrykańskich bestii. Mistyka pierwotnego Kościoła to mistyka męczeństwa, mistyka rodząca się w drodze na areny, mistyka krwi. Najbardziej znanym jej świadkiem stał się Ignacy Antiocheński.

W obliczu Apostołów i prześladowań

W Listach, które po sobie pozostawił i dzięki którym możemy poznać jego osobę, życie, duchowość, w końcu mistykę, przedstawia się jako „Ignacy, zwany Teoforem”. Ignacy pochodzi od łacińskiego „ignis”, czyli „ogień”, a „theoforos” znaczy z greckiego tyle co „niosący Boga”. Już te imiona wiele o nim mówią. Wiemy też, że był biskupem Antiochii w Syrii, w II wieku po Chrystusie. Upłynęło więc dopiero pół wieku od kiedy Apostołowie zakładali na tych terenach pierwsze chrześcijańskie gminy. Ignacy to drugi w kolejności następca św. Piotra w przewodzeniu owej wspólnocie. Nie wiadomo, czy poznał go osobiście lub w ogóle któregoś z uczniów Pańskich. Listy nie pozwalają o tym przesądzać. Natomiast zachowała się apokryficzna korespondencja Ignacego z Maryją. I choć literalnie nie jest autentyczna, oddaje bardzo trafnie duchowość, w jakiej wzrastał: zwraca się do Niej bezpośrednio, tak jakby było zupełnie naturalne, że się z Matką Pana koresponduje i prosi ją o naukę. Kościół czasów Ignacego to bowiem Kościół noszący cechę „pierwotności”, Kościół, który wciąż oddycha atmosferą Wieczernika.

Pamięć o tych, którzy widzieli Mistrza, słuchali Go, zdradzali i wkładali palce w Jego rany, ożywia wiarę tych pierwszych wspólnot, odciska na nich błogosławione piętno. Przenika je duch pierwotnej apostolskiej gorliwości, a wraz z nim duch prostoty, zapału misyjnego, bezkompromisowości. I pewnej niecierpliwości. Zwracając się w codziennych modlitwach ku Wschodowi, pierwsze pokolenia uczniów żydowskiego Mesjasza, w ślad za Pawłem, Piotrem i Janem wciąż wypatrują Jego rychłego powrotu. Antiochia zaś przewodzi w tej gorliwości. Po upadku Jerozolimy przejmuje jej dziedzictwo, staje się jednym z głównych ognisk nowej wiary. Nie przez przypadek to tu wyznawców Jezusa po raz pierwszy nazwano „chrześcijanami”. Nic też dziwnego, że wznieciła taki Ogień. Tym zaś, co podsycało ten ogień, co zdecydowanie wpływało na oblicze pierwotnego Kościoła, co sprawiało, że mimo osłabiających go konfliktów – związanych, jak zobaczymy dalej, z zachowaniem jedności w sprawach wiary i organizacji – rósł cały czas w siłę, i co w konsekwencji ukształtowało, a raczej wręcz „wykuło” Ignacego, były prześladowania.

Najpierw są konsekwencją wewnątrzwyznaniowego sporu z judaizmem: Apostołowie są przez swych rodaków wyrzucani z synagog, więzieni, biczowani, kamieniowani, denuncjowani przed rzymskimi władzami jako religijni i polityczni wichrzyciele. Z czasem, gdy wyznawcami żydowskiego Mesjasza staje się coraz więcej pogan, niechęć i wrogość wobec chrześcijan okazuje też coraz więcej nieżydowskich mieszkańców Cesarstwa. W warstwach wykształconych chrześcijanie budzą pogardę swym prymitywizmem (retoryka nie była mocną stroną autorów Ewangelii), magicznością (odprawiają tajemnicze, podobne do wschodnich misteriów obrzędy), fanatyzmem (za mało w nich dystansu, ironii, wysublimowania), głupotą (czczą przegranego i haniebnie ukrzyżowanego proroka). Prosty lud oskarża ich zaś o ateizm (nie uznają innych bogów), nienawiść do rodzaju ludzkiego (głoszą pochwałę cierpienia, śmierci, słabości), w końcu o wszystko, co najgorsze i plugawe: upadek obyczajów, kazirodztwo, rytualne mordy, antyrzymskie spiski . Pierwszym zorganizowanym na dużą skalę aktem przemocy Cesarstwa przeciwko chrześcijanom są – opisane tak obrazowo w Quo vadis – wydarzenia po pożarze Rzymu w roku 64: w ogrodach Nerona płonęły żywe pochodnie przeciwników rodzaju ludzkiego, wśród jęków, łez i modlitw przebaczając swym prześladowcom.

Odtąd podobne obrazy staną się częścią krajobrazu Imperium. Za czasów panowania cesarza Trajana ostatecznie zostanie zadekretowane za co chrześcijanie winni być poddani tak okrutnej śmierci. Ponieważ, jak widzieliśmy, wiele im można było zarzucić, jeden z rzymskich namiestników, Pliniusz, wysłał w roku 111 list do Trajana, w którym prosząc o dokładniejsze wytyczne w sprawie prześladowań, pytał, „czy samo miano «chrześcijan» (nomen Christianum) – jeśli byłoby wolne od czynów występnych – podlega karze, czy też dopiero występki z nim związane?”4 Cesarz w odpowiedzi stwierdza, że nomen Christianum jest jak najbardziej wystarczającym powodem skazania, a ułaskawienie jest możliwe tylko w przypadku wyparcia się wiary. Od tej chwili aż do edyktu Konstantyna bycie chrześcijaninem będzie tożsame z byciem przestępcą, a wyznawanie wiary równoznaczne z gotowością oddania za nią życia, gotowością na męczeństwo. Nawet bowiem w okresach, kiedy prześladowania wygasały, samo prawo skazujące za przyznawanie się do Chrystusa nadal obowiązywało. Chrześcijanie żyli więc w ciągłej niepewności, w każdej chwili mogli być zadenuncjowani, postawieni przed sądem i zmuszeni do wyboru między wiernością a śmiercią, między spokojnym powrotem na łono społeczeństwa a towarzystwem niewolników, gladiatorów i dzikich zwierząt. Gdy zaś tak się działo, zazwyczaj wybierali to drugie. Tak jak Ignacy.

Uwięziony za Imię

Aresztowano go około roku 107 podczas jakiegoś lokalnego prześladowania w Antiochii. Co prawda wydarzyło się to na kilka lat przed słynnym listem Pliniusza do Trajana, jednak trzeba pamiętać, że ten jedynie usankcjonował prawo, które na wielu terenach Imperium już od dawna funkcjonowało. Dlatego Ignacy, jak sam później napisze, został wraz z towarzyszami „uwięziony za Imię”, czyli właśnie za nomen Christianum.

A ponieważ nie był zwykłym przestępcą, lecz przywódcą przestępców, władze postanowiły skazać go na „walkę z dzikimi zwierzętami” w samym Rzymie, centrum starożytnych igrzysk. Wraz z kilkoma innymi więźniami wyrusza pod eskortą dziesięciu żołnierzy w kierunku rzymskich aren. Droga to daleka i trudna, pokonują ją częściowo lądem, częściowo morzem, statkiem, wozem, piechotą, w spiekocie i deszczu. Musiał być postacią znaną poza swą macierzystą wspólnotą, gdyż wieść o skazaniu biskupa Antiochii i jego niezwykłej podróży szybko roznosi się po krajach, przez które przejeżdża, a lokalne Kościoły wysyłają swoich przedstawicieli na jego spotkanie.

Strażnicy są najwyraźniej przekupni, więc gdy konwój przystaje w większych miastach dla odpoczynku i uzupełnienia zapasów, pozwalają Ignacemu spotkać się ze współwyznawcami. Odbywają się zatem wspólne modlitwy, rozmowy, być może sprawowane są liturgie, Ignacy udziela nauk, błogosławi, wysłuchuje problemów, a co dla nas najważniejsze – dużo pisze. Kościoły bowiem chcą usłyszeć i zachować słowa tego, w którym już widzą niezwykłego świadka. Delegaci dostarczają mu czy też raczej przemycają niezbędne środki do pisania. Dzięki temu powstaje siedem listów do Kościołów w Efezie, Magnezji, Tralleis, Rzymie, Filadelfii, Smyrnie oraz do Polikarpa, biskupa Smyrny . Widać tu pewne podobieństwo do okoliczności, w jakich powstało pierwsze chrześcijańskie świadectwo mistyczne.

Tak jak św. Paweł został sprowokowany troską o uczniów do wyznania o swym „porwaniu do trzeciego nieba” , tak też Ignacego uwięzienie i prośby braci niejako zmuszają do pozostawienia na piśmie swojego świadectwa. „Są to listy narodzone z przypadku. Prawdopodobnie Ignacy nie napisałby ich nigdy jako biskup Antiochii; napisał je natomiast biskup-więzień w drodze na śmierć, przekazując swoje ostatnie polecenia braciom z Azji Mniejszej” . Okoliczności wymuszają też ich formę. Pisze zapewne wieczorem, w prowizorycznej celi, przy nikłym płomyku lampki oliwnej, zdając sobie sprawę, że nie czas i miejsce na dbałość o styl czy poprawki. „W zdaniach krótkich, treściwych, pełnych chropowatości, o nierównym, nerwowym stylu, płynie rzeka ognia. Ani śladu przesady, literackości, tylko człowiek wyjątkowy, płomienny, namiętny, heroiczny, a przy tym skromny, o spojrzeniu przychylnym i trzeźwym”.

Mimo iż kierowane do całych wspólnot Listy są bardzo osobiste, Ignacy nie stara się ukryć za fasadą frazesów, odsłania swoje prawdziwe oblicze, widzimy go takim, jakim był na co dzień. A był to człowiek o osobowości fascynującej, wielowymiarowej, trudnej do zaszufladkowania. Z jednej strony potrafi dosłownie zapalić się w swym entuzjazmie: „Jesteście zatem wszyscy współwędrowcami, wy nosiciele Boga i nosiciele świątyni, nosiciele Chrystusa i nosiciele świętych przedmiotów, we wszystkim przyozdobieni przykazaniami Jezusa Chrystusa.

Razem z wami jestem pełen radości, skoro zostałem uznany za godnego nawiązać z wami rozmowę przez ten list...” (Efez. IX, 2), jak i wybuchnąć w świętym gniewie: „Psy wściekłe, które gryzą ukradkiem – pisze o heretykach. – Musicie się ich wystrzegać, gdyż rany od ich zębów wyleczyć trudno” (Efez. VII, 1). Wie, czym jest życie wśród ludzi słabych i grzesznych: „Jeśli kochasz dobrych uczniów, nie masz żadnej zasługi – pisze do biskupa Polikarpa. – To raczej właśnie tych najciężej chorych powinieneś podporządkowywać sobie własną łagodnością. Nie każdą ranę da się uleczyć takim samym opatrunkiem. Gwałtowne ataki choroby uspokajaj ciepłymi okładami” (Poli. II, 1). Ma olbrzymi dar współodczuwania, dlatego autentycznie przejmuje się troskami Kościołów, przez których kraje przejeżdża. Przy czym stara się nie pouczać czy moralizować, woli dzielić się tym, co przeżywa.

Pismo Poświęcone "Fronda" nr 57