Wczoraj NFZ podjął skandaliczną decyzję nałożenia na szpital im. św. Rodziny kary 70 tys. złotych za niewskazanie placówki, w której pacjentka prof. Bogdana Chazana mogłaby dokonać aborcji. Dyrektor szpitala, powołując się na klauzulę sumienia, nie wyraził zgody na przeprowadzenie aborcji.

Dziecko, którego w skutek tej decyzji nie udało się zabić, przyszło na świat w Szpitalu Bielańskim. Jest w bardzo ciężkim stanie, wkrótce umrze. Otrzymało jednak szansę urodzenia się, a jego matka nie musiała przechodzić dodatkowej traumy, jaką jest aborcja.

Takie argumenty nie przemawiają jednak do aborcjonistów. "Gdyby profesor Chazan przyjechał teraz do mnie do kliniki i zobaczył to życie, które uratował, to chyba miałby troszkę inne podejście" – powiedział dziś na antenie TVN24 prof. Romuald Dębski.

"To jest dziecko, które nie ma połowy głowy, ma mózg na wierzchu, ma wiszącą gałkę oczną, ma rozszczep całej twarzy, nie ma mózgu w środku i będzie umierało przez najbliższy miesiąc albo dwa, bo ma zdrowe serce i zdrowe płuca, aż umrze w końcu z powodu jakiegoś zakażenia. A kobieta, która urodziła to dziecko musiała mieć zrobione cięcie cesarskie. To jest sukces profesora Chazana" – oceniał szef Kliniki Ginekologii i Położnictwa Szpitala Bielańskiego w Warszawie.

Prof. Dębski przyniósł też ze sobą do studia zdjęcie dziecka, którego zabicia odmówił prof. Bogdan Chazan, jednak TVN24 nie zdecydował się pokazać fotografii widzom. Niemniej, gest lekarza ze Szpitala Bielańskiego zachwycił zwolenników aborcji i feministki. "Prof. #Dębski pokazał dziś w TVN24 zdjęcie płodu bez mózgu, którego nie usunął prof. #Chazan. Najwyższa pora pokazać prawdę o aborcji i kobiety, które zabiła polska ustawa antyaborcyjna" – czytam na Facebooku Feminoteki, która prof. Chazanowi gratuluje "zrobienia z kobiety chodzącego inkubatora-grobowca".

Feministkom wtóruje Jarosław Kuźniar, który na Twitterze pisze: "Nigdy gość nie zaskoczył mnie tak, jak profesor Dębski. Zdjęcie płodu, którego nie usunął dyrektor Chazan. Gdybym mógł już skończyłbym pracę".

A ja chciałabym tylko zapytać, zarówno prof. Dębskiego, jak i feministki oraz red. Kuźniara, czy ich zdaniem prawo do życia mają jedynie śliczne, różowe, pulchne bobaski. Czy jeśli dziecko odbiega od tej, przyjętej przy bezgłośnej aklamacji części społeczeństwa normy, nie ma prawda do życia? Należy się go pozbyć? Obserwując histeryczne reakcje na decyzję prof. Chazana i opisy prof. Dębskiego, mam wrażenie, że tak właśnie jest. A jeśli tak, to idźmy dalej. Przecież człowiek robi się mało estetyczny, a już w ogóle bezużyteczny na starość, przecież też umrze, dlaczego by więc nie skrócić jego męki?

Zdaję sobie sprawę, jak wielką traumą jest dla matki urodzenie chorego dziecka, które umiera. Próbuję sobie wyobrazić ogrom jej cierpienia i wiem, że i tak nie jestem w stanie objąć tego umysłem. Wiem też jednak, że aborcja w takiej sytuacji nie jest wcale rozwiązaniem. Kilkanaście dni temu przeprowadziłam chyba jeden z najważniejszych wywiadów w moim życiu – z panią Marią Pikułą, której dziecko najprawdopodobniej miało takie samy wady genetyczne, jak dziecko, o którym mówi prof. Dębski.

"Kobiecie nie pomoże się, zabijając jej dziecko. W żadnym momencie ciąży nie czułam się jak „inkubator” czy „chodząca trumna” dla mojego dziecka. Dlaczego? Bo uświadomiłam sobie, że jestem jedynym ziemskim domem dla mojej córeczki. Jedynym miejscem, w którym ona może być cieleśnie" – mówiła pani Maria (czytaj całość TUTAJ). Jej córeczka urodziła się żywa. Zmarła chwilę po porodzie. Ale jej mama miała szansę, żeby ją zobaczyć, przytulić, pożegnać się. Dziś, po kilku latach od tamtej chwili, pokazując zdjęcia swoich dzieci, pokazuje również swoją fotografię z okresu ciąży z Asią. Bo to przecież także było ich dziecko.

Czy takie rozwiązanie, choć na pewno także okupione cierpieniem, nie jest jednak lepsze?

Marta Brzezińska-Waleszczyk