Media interpretowały wcześniejszą zapowiedź jako sygnał: Schetyna wraca do dużej gry. Może nawet do rządu. W środę otoczenie premiera zadbało aby informacja o odwołaniu kameralnego spotkania dotarła wcześniej do dziennikarzy niż do samego Schetyny. W efekcie on sam dowiedział się na sejmowym korytarzu od reporterów. Kamery polowały na jego minę. Zdołał zachować uśmiech.
A Tusk wyjaśnił na konferencji, że owszem spotka się ze Schetyną w poniedziałek. Ale nie z nim samym a z całym ścisłym kierownictwem PO, co nadaje temu kontaktowi całkiem inny wymiar.
Historia jak widać lubi się powtarzać. Portal wPolityce.pl opatrzył tę opowieść wywiadem Piotra Zaremby dla czwartkowego "Faktu". Był przeprowadzony jeszcze przed odwołaniem kolacji.
Czy Schetyna wraca do gry? Możliwe, żeby premier wezwał Schetynę na pomoc?
– Wszystko jest możliwe. Premier Tusk jest człowiekiem zręcznie kierującym ludźmi, ale też labilnym – w trudnych momentach porusza się od ściany do ściany. Nie wykluczam więc, że taka myśl, żeby po Schetynę sięgnąć przyszła mu do głowy. Stąd pewnie zaproszenie na spotkanie. Ale jeśli miałbym stawiać własne pieniądze, powiedziałbym, że raczej do realnych ofert nie dojdzie. Zwłaszcza nie teraz. Możliwe, że Donald Tusk chce pokazać opinii publicznej, ale też swojej partii, że w trudnych chwilach sięga po porady osób, z którymi nie jest w najlepszych stosunkach. Może też straszyć swoich ministrów. Ale to nie musi oznaczać wprowadzenia Schetyny do rządu.
Dlaczego nie?
– Tusk już to powiedział tłumacząc dlaczego nie dojdzie do rekonstrukcji rządu. Jeśli w tej chwili odwołałby któregoś z ministrów, przyznałby się do błędu. To trafny argument, bo jeśli zdymisjonowałby kogoś z wybitnie kontrowersyjnych – Muchę czy Nowaka – potwierdziłby rację tych, którzy mówili, że nowy rząd jest nawet gorszy od poprzedniego, że ministrami zostały osoby, które nie znają się na swoich resortach. Może wyjściem byłoby stworzenie dla Schetyny jakiegoś specjalnego stanowiska np. koordynatora Euro 2012. Ale to, pomijając już zarzuty o mnożenie biurokracji, też byłoby przyznanie, że ministrowie sobie nie radzą. No i jeszcze jedna okoliczność: najgorzej traktuje się tych, którym już się zrobiło krzywdę. Dziś Tusk nie ufa Schetynie bardziej niż pół roku temu.
A Schetyna zgodziłby się na wejście do rządu?
– Byłemu marszałkowi na pewno towarzyszy rodzaj odruchowej satysfakcji z powodu kłopotów rządu. Pewnie każdy w jego położeniu myślałby sobie: Tusk ma czego chciał. Kłopoty to sygnał, że Schetyna jest potrzebny. Ale jednocześnie on nie jest, wbrew rozpowszechnionej opinii, twardzielem lubiącym ryzyko. Jest dość banalnie lojalny wobec Platformy i chyba ma ciągle złudzenia wobec samego Tuska. Choć stosunki między nimi są złe, Schetyna jeszcze niedawno był gotów Tuskowi dalej służyć. Jest zafascynowany ideą Platformy, ale i samym liderem. Gdyby więc dostał poważną ofertę, pewnie by ją przyjął.
Kłopoty rządu leżą mu na sercu?
– I rządu, i Platformy, i wciąż – chyba jednak – Tuska. Uważam, że nie zrobiłby dobrze, gdyby zdecydował się na wejście do rządu w tej chwili. To za wcześnie. Wziąłby na siebie wszystkie trudności , a jednocześnie nie miałby premii za ich szybkie powstrzymanie, bo ich się powstrzymać nie da. Nie jestem zresztą przekonany czy by potrafił – jest energiczny, ale w rządzie zasiadał w złotych czasach PO, ujawnił talenty raczej poganiacza niż wybitnego administratora. Gdyby wrócił po dwóch latach, w obliczu poważniejszych perturbacji, miałby szanse na podyktowanie mocniejszych warunków. Jeśli wróci teraz, pokaże, że jest na każde skinienie.
Jeśli Tusk nie sięgnie pana zdaniem po Schetynę, to w jaki sposób będzie wychodził z dołka sondażowego?
– Zmiany personalne pewnie nastąpią, ale chyba dopiero na jesieni – ze Schetyną lub bez. A jaką Tusk wybierze strategię? Już ujawnił typową dla siebie giętkość. Sprawa ACTA, w której całkowicie zaprzeczył sobie, jest doskonałym przykładem. Ale Tusk ma stosunkowo małe pole manewru, już w sprawie refundowanych leków nie może się cofnąć. Zaangażował się w pierwszą od lat dużą reformę – emerytalną. Ma w tej rozgrywce słabe karty – to niepopularna zmiana, w dodatku powoduje potencjalne kłopoty wewnątrz koalicji. A Polacy nie lubią sporów w łonie władzy. Żeby poprawić notowania, premier powinien zrobić coś popularnego w innej dziedzinie. Ale takie rzeczy na ogół się łączą z pieniędzmi, których w dobie cięć nie ma. Może więc liczyć bardziej na incydent zewnętrzny niż na własne inicjatywy.
Co ma pan na myśli?
– Mogłaby to być też widowiskowa wpadka opozycji, ale ta zachowuje się w miarę zręcznie i trzyma na drugim planie. Może więc jakiś incydent, głośne przestępstwo, coś co pozwoliłoby mu odegrać rolę ojca narodu. Przykładem mogą tu być dopalacze. Problem pojawił się nagle, a Tusk z tego skorzystał. Pokazał się jako srogi premier, na czym zyskał.
A jeśli nic takiego się nie zdarzy?
– To nie mam dla Platformy dobrego scenariusza. Zwłaszcza, że widać wyraźnie, że media są dla niej mniej życzliwe niż były. A po lewej stronie, te sprawy się łączą, próbuje się wykreować alternatywny ośrodek – pomysł budowania lewicy wokół Palikota i SLD jest dla Tuska groźny. Oczywiście zdarza się, że rządy są pogrążone w przewlekłym kryzysie. Z tego punktu widzenia zmiany personalne, nawet sięgnięcie po osoby z zewnątrz, byłyby dobrym rozwiązaniem. Ale to nastąpi jeszcze nie teraz. Posługując się metaforą z gier komputerowych – Tusk ma jeszcze siedem żyć. On jest na etapie najwyżej drugiego zgonu.
Sądzę jednak, że Schetyna ma jeszcze w tej kadencji szansę. Albo Tusk sięgnie po niego w dużej potrzebie, albo Platforma sięgnie po niego już poza Tuskiem. Może będzie następcą premiera, kimś kto będzie ratował po nim i partię, i rząd.
wPolityce.pl