Luiza Dołegowska, Fronda.pl: Czy Pana zdaniem widoczny jest trend związany z wskazywaniem przez media na sprawy  mało istotne i pomijanie spraw ważnych - czyli ,,modne'' nagłaśnianie sprawy pana Misiewicza, a bagatelizowanie lub pomijanie spraw ważniejszych dla obywateli (pomoc dla rodzin, zyski spółek które były latami niedochodowe, ratowanie przemysłu)?

Piotr Strzembosz, Prawica RP: Zgadzam się, że media szukają spraw marginalnych, które służą im do biczowania nielubianych partii i nielubianych polityków, ale naga prawda jest taka, że PiS demonstracyjnym forowaniem młodego polityka Misiewicza, daje nieprzyjaznym sobie mediom łatwy pretekst do skutecznego ataku.

To skrajnie nierozsądne i dla mnie całkowicie niezrozumiałe, bo Bartłomiej Misiewicz mógł poczekać na mniej eksponowanych i gorzej wynagradzanych stanowiskach do czasu, aż uzyska wyższe wykształcenie i uprawnienia do zasiadania w radach nadzorczych, a potem mógłby przez długie lata nie tylko czerpać profity z politycznych stanowisk, nie tylko uniemożliwić opozycji i nieprzychylnym mediom polityczny atak, ale naprawdę przyczynić się do sukcesów „dobrej zmiany” przez ciężką i kompetentną pracę.

Tymczasem mamy sytuację, że pan Misiewicz nie tylko swoją obecnością na nienależnych mu - z racji braku wykształcenia i doświadczenia - stanowiskach, umożliwił przeciwnikom łatwy atak na Prawo i Sprawiedliwość, ale zakończył, a przynajmniej znacznie przyhamował, własną karierę.

Dziwi mnie również to, że obecnie odbywa się polityczny sąd nad tym młodym działaczem, a był on tylko beneficjentem decyzji innych, ważniejszych polityków, którzy nie zostają poddani surowej ocenie ani Jarosława Kaczyńskiego, ani powołanej przez niego Komisji.

Czy nie uważa Pan, że w czasie gdy jest tak wyraźna przewaga mediów zagranicznych w Polsce (media papierowe), środki masowego przekazu, określające się jako polskie zbyt słabo zaznaczają swoją obecność w przestrzeni publicznej, dając zbyt duże pole do działania mediom z obcym kapitałem?

Kwestia mediów w „obcych rękach” to duży problem, ale przyczyna tego problemu tkwi w początkach III RP, gdy tworzono warunki do swobodnego przejmowania mediów przed zachodnie, głównie niemieckie, koncerny. Pytanie postawione przez panią redaktor nie odzwierciedla – tak mi się wydaje - istoty problemu, bo wszystkie media, bez względu na kapitał i narodowość właściciela, starają się być obecne wśród możliwie największej liczby odbiorców (czytelników, widzów, słuchaczy), bo to instrument do oddziaływania na tych odbiorców i instrument do zarabiania pieniędzy (reklamy i wpływy z nich uzależnione są od liczby odbiorców).

Czy Pana zdaniem publicyści określani jako prawicowi zachowują dystans w informowaniu Polaków o bieżących wydarzeniach politycznych czy też ulegają histerycznej narracji, jaką kreują media zagraniczne w Polsce?

Nie mam najlepszego zdania o mediach w Polsce. W mojej ocenie większość z nich stoi po określonej stronie politycznego sporu, co jest zrozumiałe i nie budzi mojego sprzeciwu, ale nie podoba mi się subiektywizm i fałszowanie obrazu rzeczywistości. Media „anty PiS-owskie” bezpardonowo atakują PiS i niejednokrotnie posługują się kłamstwem, manipulacją czy przemilczeniami, aby osiągnąć oczekiwany przez siebie efekt. Podobnie z mediami związanymi lub przychylnymi dla PiS. Często dostrzegam na ich łamach brak obiektywizmu lub nieuzasadnioną pobłażliwość dla obecnie rządzącej partii, a jest to działanie krótkowzroczne, bo władza nie poddana rzetelnej kontroli ma tendencję do częstszego popełniania błędów i korzystania z przywilejów przynależnych władzy w nadmierny lub nieuzasadniony sposób, czego modelowym przykładem może być pan Misiewicz.

Poruszona przez Panią kwestia „histerycznej narracji”, to niestety w polskich mediach norma. Nie możemy doczekać się w opiniotwórczych mediach pogłębionych analiz dotyczących polityki zagranicznej czy spraw wewnętrznych, gospodarczych i społecznych, bo debata zdominowana jest wieczną walką dwóch obozów politycznych o sprawy ważne, ale nie najważniejsze.

Bardzo często telewizje nazywane „informacyjnymi” sadzają naprzeciw siebie przedstawicieli dwóch przeciwstawnych formacji politycznych, by pytać ich o sprawy w swej istocie marginalne – jakąś kontrowersyjną wypowiedź, skandal czy kwestie obyczajowe. A prawdziwe interesy polityczne i ekonomiczne Polski, lub zagrożenia dla naszego kraju, tkwią w przemilczanej przez media umowie CETA, przyzwoleniu przez obecne władze na absorpcję europejskich „norm” dotyczących na przykład gender czy w fundamentalnych prawach człowieka, do których powinno zaliczać się ludzkie życie od chwili poczęcia.

Drugim sposobem „debatowania” jest zapraszanie gości o określonych poglądach, by omawiali ważne tematy, co w istocie służyć ma nie wymianie poglądów czy dociekaniu prawdy, ale potwierdzeniu z góry przyjętej tezy. W mediach nieprzychylnych dla PiS na temat katastrofy smoleńskiej swobodnie wypowiadają się zwolennicy „pancernej brzozy”, a zwolennicy opcji z „zamachem” nie są zapraszani lub będąc zaproszeni nie mogą swobodnie wyrażać swoich poglądów i odwrotnie – w mediach przychylnych dla PiS swobodnie wypowiadają się ci drudzy, a ci pierwsi nie są zapraszani lub utrudnia im się wyrażenie poglądów. Oczekuję rzetelnej, eksperckiej debaty na ten temat, bo fizyka, chemia czy mechanika, to dziedziny naukowe, a nie przedmiot politycznych targów.

Oczywiście dostrzegam dziennikarzy i publicystów, którzy potrafią w sposób rzetelny informować i w wyważony sposób dokonywać analiz kluczowych dla Polski i Europy zagadnień, ale to chwalebne wyjątki od niezbyt dobrej reguły.

Dziękuję za rozmowę.