Jak zapowiada Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego, w najbliższą sobotę 9. października mają się odbyć strajki nauczycieli. Moją one być – jak podaje Broniarz - "wyrazem dezaprobaty dla tego, co dzieje się w sferze polityki edukacyjnej". Na te zapowiedzi zdecydowanie zareagował szef resortu edukacji Przemysław Czarnek.

Według szefa związku, nauczyciele będą walczyć o "demokratyczną szkołę", a także o "godne płace dla nauczycieli". Związkowcy mają się także sprzeciwiać "radykalizmowi przedstawionych przez MEiN zmian". Chodzi o awanse zawodowe, pensum, czas pracy nauczycieli, sferę ekonomii i wynagrodzeń.

9 października od godziny 11.30 do 13.00 w alei Szucha w pobliżu Ministerstwa Edukacji Narodowej, w pobliżu Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Trybunału Konstytucyjnego, w pobliżu placu na Rozdrożu, będziemy organizowali te manifestacje będące wyrazem dezaprobaty nauczycieli wobec tego, co pan minister ma nam do zaproponowania – oświadczył Broniarz.

Do tych zapowiedzi odniósł się minister edukacji i nauki, Przemysław Czarnek. Jak powiedział, nie rozumie on motywacji związkowców, przywołując zmiany przygotowane przez resort edukacji dla nauczycieli w kwestii wynagrodzeń.

To ponad 1400 zł brutto podwyżki dla nauczyciela wchodzącego do zawodu, którego przeciętnie wynagrodzenie będzie wynosiło 4900 zł brutto. 1420 zł więcej niż dzisiaj – podkreślił minister Czarnek.

Szef MEiN stwierdził także, że nauczyciele mają prawo do protestów, ale te manifestacje są inspirowane przez związki zawodowe, co nie wiąże się z żadnymi podstawami merytorycznymi.

- Próbują ludzi wyprowadzać na ulicę, ale powtarzam: to jest wolny kraj, każdy może protestować – stwierdził minister.

- Tylko niech nikt nie mówi, że 1420 zł podwyżki, 36 proc. podwyżki, to jest nic, bo to jest obrażanie wszystkich innych zawodów – podkreślił Czarnek.

 

mp/wprost.pl