W najbliższy weekend w Radymnie (woj. podkarpackie) odbędzie się rekonstrukcja Rzezi Wołyńskiej, na zakończenie której spłonie wioska. Oczywiście, nie będzie dosłownego inscenizowania zbrodni, a jedynie symboliczna gra świateł. No i to „nieszczęsne” palenie wioski, nad którym z trwogą pochyla się „Wyborcza”.

Zdaniem Adama Leszczyńskiego, pomysłodawców inscenizacji charakteryzuje „zadziwiający brak wyczucia i taktu”. Poza tym to, co stało się na Wołyniu i Galicji Wschodniej to „wspomnienia zbyt świeże i bolesne, żeby bawić się nimi w ten sposób”. A wszystkie rekonstrukcje i inscenizacji epizodów z II wojny światowej? Też są zbyt „świeże”? Nie wspomnę już o rekonstruowaniu wydarzeń Powstania Warszawskiego, które „Gazeta” zwykle w ostrych słowach krytykuje...

Jasne, zdarzają się takie incydenty, jak ten, który wyłapał reporter „Wyborczej”, fotografując dzieci z bronią. Niedopatrzenie organizatorów, chaos organizacyjny... Trudno powiedzieć, jednak pewnym jest, że takie sytuacje to naprawdę rzadkość, a same rekonstrukcje Powstania należą do jednych z najbardziej widowiskowych, podniosłych i wzruszających wydarzeń. I co ciekawe, z ochotą oglądanych przez gros żyjących jeszcze naocznych Świadków tamtych dni.

Zresztą, dlaczego mielibyśmy nie rekonstruować Powstania Warszawskiego? Dlatego, że chce tak „Wyborcza” i Seweryn Blumsztajn, regularnie pacyfikujący piórem takie inscenizacje? Przecież wiadomo, że są one pozbawione krwawych scen, nie epatują makabrą. Kilka razy w życiu oglądałam na żywo takie inscenizacje i nigdy nie dopatrzyłam się w nich jakiejś specjalnej niestosowności czy braku taktu. Za to widziałam w takich inicjatywach wielki potencjał edukacyjny – zwykle przyciągały one tłumy ludzi, szczególnie młodych, którzy z wielkim zainteresowaniem oglądali “historię na żywo”. Wiadomo przecież, że dużo skuteczniej uczy się obrazami, a nie podręcznikową pisaniną.

I może właśnie o to “Wyborczej” chodzi, kiedy krytykuje inscenizację bolesnych epizodów naszej historii. Leszczyński sugeruje ironicznie, żeby zająć się rekonstrukcją bitwy pod Grunwaldem, bo to nikomu nie zaszkodzi... A przecież na grunwaldzkich polach też rozlewała się krew, więc o co chodzi? “Polsko-ukraiński dialog w tej sprawie pełen jest trudności i napięć. Rekonstrukcja, która obsadza Ukraińców w roli krwiożerczych potworów, może się odbić szerokim echem na Ukrainie i z pewnością nie ułatwi nam pojednania ze wschodnim sąsiadem” - pisze Leszczyński.

A więc znowu, nie można mówić prawdy w imię pojednania. To się zresztą świetnie wpisuje w retorykę polskich władz odnośnie do Rzezi Wołyńskiej. Prezydent Komorowski mówi dziś, by nie biczować wnuków za grzechy dziadków. Problem w tym, że bez jasnego postawienia sprawy i nazwania ofiar i sprawców, to nas, Polaków wciska się na siłę w rolę katów, nieustannie podkreślając to, że w ramach odwetów także zginęły tysiące Ukraińców. Jasne, ale to był – jak sama nazwa wskazuje – odwet. Nie Polacy zaczęli tą krwawą jatkę. Przerażające jest autocenzurowanie naszych elit w kwestii Rzezi Wołyńskiej, któremu przyświeca jakieś mityczne pojednanie Polaków i Ukraińców. Przecież nikomu nie chodzi o to, aby “biczować wnuków za winy dziadków”. Pojednanie jest potrzebne, ale nie zbuduje się go na fundamencie kłamstwa czy niedopowiedzeń.

Nie wiem, co zostanie pokazane podczas sobotniej rekonstrukcji Rzezi Wołyńskiej, jednak głęboko wierzę w to, że wielu Polakom, którzy wciąż niewiele wiedzą o wydarzeniach sprzed siedemdziesięciu lat choć trochę uzmysłowi ona ogrom cierpień naszych przodków.

Marta Brzezińska-Waleszczyk