Polityczna niepodległość prezydenta Andrzeja Dudy, jaką miały zapoczątkować weta, dotyczące ustaw reformujących wymiar sprawiedliwości, wisi na włosku. Dzięki tym decyzjom niewidzialny łańcuch zależności, łączący go z Prawem i Sprawiedliwością miał zostać zerwany, a wykreowany przez dawne służby wizerunek Adriana i "długopisu PiS’u" miał pójść w zapomnienie. Część republikańskich publicystów i niezrealizowanych politycznie zwolenników „umiarkowanego środka” rzuciła się w te pędy do tworzenia partii prezydenckiej. Tymczasem wokół prezydenta Dudy zaczyna się tworzyć polityczna próżnia.

Zaledwie trzy tygodnie po ogłoszeniu wolty wobec swoich dotychczasowych wyborców, prezydent Duda z silnego, pewnego siebie, charyzmatycznego przywódcy, zmienił się w poddenerwowanego, pokrzykującego podczas uroczystości państwowych, zdezorientowanego polityka, próbującego odnaleźć autentyczne tony w swoich przemówieniach. Od 24 lipca stało się jasne, że pan prezydent nie tylko nie będzie w stanie stworzyć silnego obozu partyjnego, stanowiącego przeciwwagę dla Zjednoczonej Prawicy, ale też z każdym dniem opuszczają go ci, z których do tej pory czerpał największą siłę i wsparcie: zwykli wyborcy.

Okazało się, że ani redaktor Ziemkiewicz z Warzechą, ani niezrealizowani politycznie rebelianci z PiS, w typie Migalskiego, Poncyliusza, Kowala czy Kluzik-Rostkowskiej nie naganiają elektoratu panu prezydentowi wystarczająco skutecznie, tak jak to sobie część z nich wymarzyła. Ciemny lud pisowski, zaściankowi, twardogłowi katole, ich rodziny, znajomi i przyjaciele, tym razem nie dali się nabrać na ten stary numer. Bo ileż razy można stosować zgrany trick z tworzeniem „umiarkowanego centrum”?

Dotychczasowi wyborcy prezydenta Dudy, będący w zdecydowanej większości wyborcami PiS, jednoznacznie opowiedzieli się za prezesem Kaczyńskim, premier Szydło, min. Macierewiczem, a nawet za znienawidzonym Ziobrą. W sondażu IPSOS, opublikowanym na początku sierpnia, Prawo i Sprawiedliwość osiągnęło 40% wynik, PO spadło w okolice 20%, a Nowoczesna do 6%. Dla wszystkich realnie myślących polityków i dla napalonych jak szczerbaty na suchara "rozkraczonych" redaktorów stało się jasne, że żadnej partii prezydenckiej nie będzie.

Prezydent został sam. To widok smutny i przygnębiający, zwłaszcza, gdy przez ostatnie lata przywykliśmy do histerycznego wręcz entuzjazmu jego wyborców. Nawet Twitter, który do tej pory stanowił skuteczną broń głowy państwa, zawodzi. Pan prezydent pisze teraz głównie o sporcie, jak nie przymierzając Dariusz Szpakowski. A nawet i pod takimi wpisami pojawiają się jedno za drugim, pytania o ustawy sądowe (czy już napisane?) oraz o aneks do raportu z likwidacji WSI (kiedy będzie opublikowany?). Tym razem wyborcy nie odpuszczą i nie dadzą wcisnąć sobie byle czego.

Ażeby ratować twarz, w geście desperacji, otoczenie prezydenta sięgnęło po najgrubszego kalibru manewr, sugerujący możliwość budowy obozu prezydenckiego w oparciu o PSL i partię Kukiza. Jeśli pomysłem głowy państwa na samodzielność polityczną jest wejście w polityczną komitywę z formacjami wywodzącymi się wprost z PRL’u, uwikłanymi w kontrakty gazowe, afery gospodarcze i współpracę z Rosją, czy też ze stronnictwami budowanymi, jak to przyznał sam Paweł Kukiz, z wykorzystaniem doradców z SB i WSI, to po ewentualnych, nieudanych negocjacjach koalicyjnych z tymi formacjami, panu prezydentowi zostanie już tylko pan Zandberg z Leszkiem Millerem, oraz pozostałości po Samoobronie i Palikocie.

Paweł Cybula

Źródło: Telewiza Republika