Najczęstszym grzechem wszelkiego gatunku „ekspertów” jest myślenie liniowe, czyli takie w którym skomplikowane zjawiska tłumaczy się jednym czynnikiem. W przypadku protestów po wyroku Trybunału Konstytucyjnego takich analiz pojawiło się wiele i w zależności od tego, kto je głosi, tezy na siłę są przyspawane do rzeczywistości. Po odrzuceniu prawicowych skrajności, które tradycyjnie głoszą, że to Soros i międzynarodówka stoją za „prowokacjami” w Polsce, można przejść do wyśmiania lewicowej nadziei na rewolucję pokolenia 2000. Jedno i drugie jest hasłem propagandowym, a nie odzwierciedleniem realnych nastrojów społecznych, które bardzo łatwo dają się uporządkować.

Same protesty są skutkiem orzeczenia TK, to był impuls, nie żaden scenariusz rozpisany przez międzynarodowych lewaków, co oczywiście nie znaczy, że Soros nie buduje „nowego świata” poprzez fundacje i inne hybrydy sponsorowane na całym świecie. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że emocje społeczne najsilniej się podkręca wówczas, gdy przyczyna emocji jest naturalna. Jasne, że można i rozpisuje się scenariusze rewolucyjne, poprzedzone taką, czy inną prowokacją, ale w tym przypadku zadziałał zupełnie inny mechanizm. Na nieudolność władzy i frustrację związaną z „pandemią” nałożyła się wściekłość społeczeństwa i to nie tylko tej lewicowej części, po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który został odebrany jednoznacznie – kobiety z narażeniem życia będą musiały rodzić martwe lub skazane na śmierć dzieci. I nie jest ważne, że w wyroku nic podobnego nie ma, poszedł krótki emocjonalny przekaz i to był zapalnik największych protestów od 2015 roku. Takie są fakty, Soros nie był tu do niczego potrzebny, dopiero w miarę rozwoju sytuacji, z ostrą propagandą i organizacją protestów ruszyły znane od lat bojówki i aktywiści.

Tyle o prawicowych wizjach, nie przystających do rzeczywistości. Po drugiej stronie mamy rozdętą inną histerię, mianowicie taką, że oto po raz 123 rodzi się „nowa solidarność”, pojawił się bunt nowego pokolenia i tak dalej. A fakty? Fakty są takie, że znów na reakcję i frekwencję nałożyło się kilka czynników. Mamy zamknięte szkoły średnie i uczelnie, do tego knajpy, puby i wiele innych ośrodków rozrywkowych. Młodzi ludzie znudzeni i zmęczeni szarą rzeczywistością, skorzystali z pierwszej nadarzającej się okazji do zabawy. Jasne, że cześć z nich potrafi wyciągnąć pierwiastek z czterech i coś tam z tej całej zadymy rozumie, ale gdy spytać o konkrety, to w odpowiedzi usłyszymy wyłącznie frazesy z telewizora. Chodzi o konstytucję i wolność kobiet, kropka. O co tak naprawdę chodzi? O zabawę, odskocznię, okazję do spotkania się „całą paczką”, to jest po prostu impreza, czy raczej namiastka imprezy i do tego zakazany owoc. Wszystko, co młodzi lubią najbardziej, jest zadyma, jest zabawa, co się dzieje. Stawiam parę sztabek złota, przeciw łuskanym orzechom, że gdyby szkoły, knajpy, kina, stadiony i tak dalej funkcjonowały normalnie, to mielibyśmy o połowę mniejszą frekwencję na ulicach.

Nie ma żadnego wielkiego projektu Sorsa, jak chce prawica i nie ma żadnej rewolucji „Julek”, jak się określa protestujące nastolatki. Odkąd świat istnieje nastolatki zachowywały się mało rozsądnie i nie takie głupoty popełniały, jakie się widzi na protestach, czy w Internecie. Należy łączyć ze sobą różne fakty i zjawiska, aby precyzyjnie zdefiniować, co się dzieje. Widać wyraźnie, że ludzie są zmęczeni rządami PiS, które się kompletnie pogubiło. Od siedmiu miesięcy żyjemy w gęstych oparach absurdów „pandemicznych”, co wywołuje frustrację, doszła kropla z TK i czara się przelała. Z drugiej strony Polacy nie akceptują tej formy protestów, jaką widzieliśmy pod koniec, gdy emocje się wypalały. Ataki na kościoły, wulgaryzmy i twarz Lempart, nawet schowana za maseczką, robią swoje i właśnie tutaj można mówić, że scenariusz międzynarodówki się sypie. Jest więcej niż pewne, że lewackie bojówki nie przejmą w Polsce władzy, na tym wszystkim traci PiS, a zyskuje PO z Hołownią i to tyle „rewolucji”.

kontrowersje.net