Wokół amerykańskiEGO „Interesu narODOWEGO”

Truizmem jest twierdzenie, że polityka Stanów Zjednoczonych wywierała w ostatnich dziesięcioleciach zasadniczy wpływ na oblicze współczesnego świata. Aktywność polityczną Ameryki na scenie międzynarodowej, jakkolwiek przyszłoby ją dziś ocenić, determinowało istnienie "imperium zła", Związku Sowieckiego, które swoją ekspansjonistyczną doktryną państwową rzucało nieustanne wyzwanie największej potędze "wolnego świata". Sytuacja ta skłaniała elity przywódcze USA do formułowania kanonów polityki zagranicznej odpowiadających potrzebom konfliktu ideologicznego o tak globalnym charakterze. Jednakże zmiany zapoczątkowane w Związku Sowieckim przez Gorbaczowa, wraz ze wszystkimi ich konsekwencjami, sprawiły, że wiele amerykańskich środowisk opiniotwórczych i to nawet bardzo dalekich od wszelkiej "gorbimanii", sugeruje możliwość, jeżeli nie konieczność, dokonania głębokiego przewartościowania zasad polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych.

Jednym z analityków politycznych, którzy próbują narzucić nowy styl myślenia o formach obecności USA w świecie, jest wydawca neokonserwatywnego kwartalnika „The National Interest” Irving Kristol. Pojęcie, które ma być podstawą jego koncepcji, stanowi od dawna zapoznana kategoria amerykańskiego "interesu narodowego". Zdefiniowanie tego terminu wy- maga bliższego zaprezentowania wywodów Kristola.

Opierają się one na założeniu, że "zimna wojna" dobiegła końca. Przekonanie to zdobywa ostatnio coraz więcej zwolenników w Stanach Zjednoczonych, gdzie nawet ludzie znani ze swojej niezachwianej wrogości do ZSRS zgadzają się dziś, że jest on już bezsilny, brakuje mu energii politycznej, bo nie militarnej, by podtrzymywać zamiary ekspansji i agresji. Co więcej, sam się z nich wycofuje. Komunistyczne kierownictwo na Kremlu, porzuciwszy według tej koncepcji marksistowsko-leninowski sposób myślenia, usiłuje przemyśleć od nowa politykę zagraniczną. Kwestionuje ono kosztowne inwestycje w zbankrutowane politycznie i gospodarczo reżimy na Kubie, w Etiopii i Wietnamie i zapominając o marzeniu światowego komunizmu konstatuje, że Związek Sowiecki utracił przewodnie zasady polityczne, ukształtowane w wyniku przejęcia władzy przez bolszewików w roku 1917.

Ameryka wygrała zatem "zimną wojnę", co paradoksalnie utrudnia jej określenie kierunków polityki, którą powinna i mogłaby prowadzić. Zwycięzcy zawsze są przecież przywiązani do swych pryncypiów politycznych i skłonni wierzyć, że bronią się one same. Przekonanie Irvinga Kristola o braku przeciwnika wartego tej nazwy pozwala na definiowanie prawdziwego wroga Stanów Zjednoczonych, jakim jest ich kondycja w erze "postzimnowojenej".

Patrząc wstecz na podstawowe zasady, które zdecydowały o amerykańskiej polityce zagranicznej po roku 1917, Irving Kristol rozróżnia wśród nich cztery wątki przeplatające się nawzajem. Są nimi, w porządku chronologicznym:

1. "Liberalny internacjonalizm" prezydenta Woodrowa Wilsona - wielki plan świata opartego na samostanowieniu, nieagresji i arbitrażu opinii publicznej oraz zbiorowym bezpieczeństwie gwarantowanym przez Ligę Narodów.

2. Zrewidowana wersja "liberalnego internacjonalizmu", w której ten sam ideał ożywił retorykę, a "zimna wojna" ukształtowała umiarkowanie realistyczną politykę "powstrzymywania". Z czasem retoryka ta przesunęła się na "umacnianie demokracji" za granicą.

3. Izolacjonizm w wydaniu zarówno prawicowym, jak i lewicowym.

4. Koncepcja amerykańskiego "interesu narodowego", niejasna i niewyartykułowana, niemniej jednak stale obecna w myśleniu Amerykanów o polityce.

Idea "liberalnego internacjonalizmu" Wilsona opierała się na tezie, iż można stworzyć światową społeczność, w której narody podporządkują swe interesy narodowe suwerennemu prawu międzynarodowemu, wcielonemu w takie instytucje jak Liga Narodów, Trybunał Międzynarodowy itp. Jej popularność nigdy nie była jednak powszechna. Raz obudzony duch nacjonalizmu zniweczył złudzenia Wilsona. Koncepcja ta zapuściła ponadto głębsze korzenie tylko w Departamencie Stanu, podczas gdy nie była brana poważnie ani przez przeważającą większość Amerykanów, ani jakichkolwiek innych narodów.

Wytyczne amerykańskiej polityki zagranicznej po II wojnie światowej również odwoływały się do teorii wilsonowskich. Polityka ta miała jednak dwa wymiary: retoryczny i pragmatyczny. Kiedy w roku 1947 prezydent Truman ogłosił swą doktrynę, uczynił to w dobrze znanych społeczeństwu kategoriach wilsonowskich. Amerykanie udzielili poparcia tej polityce, ponieważ gardzili komunizmem jako ideologią i czuli się znieważeni komunistycznym ekspansjonizmem. Ówczesną zaś retorykę postrzegali jako rodzaj zwyczajowych wypowiedzi Departamentu Stanu. Uwikłali się w "zimną wojnę" jako Amerykanie, nie zaś jako członkowie narodu będącego przywódcą "wolnego świata" - pojęcia abstrakcyjnego, niewiele dla nich znaczącego. Wilsonowskie ideały znaczyły jednak dla nich równie mało. Głęboka nieufność Amerykanów wobec Ligi Narodów stała się także udziałem Narodów Zjednoczonych, organizacji niezwykle bez- wolnej, a co ważniejsze, wykazującej niedwuznaczne uprzedzenia wobec Stanów Zjednoczonych.

Twórcy polityki amerykańskiej sprytnie przystosowali się do tej sytuacji. Coraz mniej można było usłyszeć o społeczności narodów żyjących zgodnie z normami prawa międzynarodowego, a więcej o przywiązaniu do idei "umacniania demokracji"; która stopniowo stawała się głównym celem polityki USA. Natchniona retoryka "umacniania demokracji" jest tak specyficznie amerykańska (żaden naród nie mówi o polityce zagranicznej w ten sposób), że jest się wręcz zobowiązanym do sceptycyzmu. Może ona poruszyć Amerykanów, ale nie cudzoziemców. Oprócz tego jest wystarczająco "wilsonowska", by nie popaść w jego stare dylematy między idealizmem a realizmem.

Przykładem może być zagadnienie samostanowienia, którego Departament Stanu wprawdzie nigdy się nie wyrzeknie, ale zignoruje, jeżeli będzie to korzystne. Milczy zatem o samostanowieniu Palestyńczyków z zachodniego brzegu Jordanu. Jeszcze bardziej jaskrawo konsekwencje definiowania polityki; w kategoriach moralistyczno-idealistycznych ukazuje przypadek Litwy.

Bezowocność polityki zagranicznej, której celem było "umocnienie demokracji" na świecie, jest dla Irvinga Kristola tak oczywista, że jego niepokój budzi odrodzenie się w związku z tym nastrojów izolacjonistycznych. Wśród konserwatystów może to oznaczać nawrót do izolacjonizmu sprzed II wojny światowej, nastrojów naznaczonych uprzywilejowaniem rdzennych Amerykanów szowinizmem i nieopanowaną wrogością do New Dealu. Izolacjonizm zaś amerykańskiej lewicy wywodzi się z chęci przeznaczenia jak największej części dochodu narodowego na programy społeczne, a jak najmniejszej na sprawy zagraniczne.

CZYTAJ DALEJ NA: JÓZEFDARSKI.PL