Portal Fronda.pl: W sobotę 20 września ulicami Berlina przejdzie Marsz dla życia, w którym biorą udział także Polacy. Ksiądz z grupą polskich prolajferów także podejmuje tą inicjatywę – dlaczego? Czy w Niemczech jest większa potrzeba angażowania się w takie akcje, niż w Polsce?

Ks. Tomasz Kancelarczyk: O udziale w marszu w Berlinie decyduje kilka czynników, zaczynając od niewielkiej odległości pomiędzy Szczecinem a niemiecką stolicą. Dobre połączenie komunikacyjne ułatwia nam obecność w Berlinie, ale to nie jest główny motyw. Po naszym pierwszym niemieckim marszu zrozumieliśmy, że tam jest nasze miejsce, że powinniśmy tam być. Zachęcamy wszystkich obrońców życia, aby choć raz pojawili się na berlińskim marszu. Fakt, że na marsz przyjeżdżają zagraniczni goście jest także ważny dla jego organizatorów, czyniąc wydarzenie międzynarodowym.

A obrona życia jest czymś, będącym ponad granicami geograficznymi.

Dokładnie tak! Sprawa obrony życia nie ma wymiaru lokalnego czy państwowego. To sprawa ogólnoludzka, dlatego każdy marsz pro life, niezależnie od tego, w jakim państwie się odbywa, to nasz marsz. Dlatego tak często pojawiamy się na marszach w różnych miastach.

Jak Ksiądz postrzega marsz dla życia w Berlinie? Czym różni się on od polskich pochodów?

Doświadczenie berlińskiego marszu dla życia jest jednak dla nas szczególnie ważne. To jest coś, co bardzo mocno uświadamia nam skalę zagrożeń, jakie na nas czyhają. Ten marsz jest całkiem inny od pozostałych, w jakich uczestniczmy. Różni się diametralnie od polskich marszy – radosnych, kolorowych... Kiedy pierwszy raz wybieraliśmy się do Berlina, byliśmy zdziwieni faktem, że organizatorzy nie chcą, abyśmy wzięli ze sobą gadżety pro life – flagi czy transparenty.. Nawet się trochę zasmuciliśmy. Mieliśmy takie polskie wyobrażenie o tych marszach.

A na miejscy okazało się, że...

...poza niewielkimi tabliczkami informującymi o marszu dla życia, większość uczestników niesie białe krzyże wielkości ponad 1-metra. Z daleka wygląda to, jak las krzyży. Zestawienie tłumu, niosącego krzyże z osobami, które atakują uczestników marszu (a właśnie w takiej atmosferze odbywa się pochód) jest niezwykle mocnym obrazem. Nazywam te osoby środowiskiem dewiacyjnym – mogę tak mówić ze względu na ich wygląd, czyli ubiór, czy częściej jego brak (półnagie kobiet z Femenu, osoby przebrane za narządy rozrodcze), ataki werbalne... Osoby, które wyglądają w miarę normalnie, ale też są przeciwko marszowi, wchodzą w tłum, podszywają się pod obrońców życia, biorą krzyże a potem wychodzą z pochodu. Dzieli nas od nich kordon policji w pełnym rynsztunku. Kiedy zobaczyłem to pierwszy raz, pomyślałem, że wygląda to jak obrazek ze stanu wojennego. To jest atmosfera marszu w Berlinie.

Czego uczy Księdza uczestnictwo w niemieckim marszu?

To takie mocne przeżycie, bo doświadczamy wtedy słabości życia. Życie nienarodzone jest słabe, bezbronne i niemogące w żaden sposób odpowiedzieć na atak tych, którzy chcą dokonać aborcji. Berliński marsz niezwykle dobrze to oddaje. Idziemy w ciszy, modląc się. Niesiemy krzyże, a wokół trwa atak, uzmysławiający nam, że wśród dzieci nienarodzonych jest Jezus Chrystus. Te krzyże, które niesiemy, wskazują na to. Broniąc nienarodzonych, bronimy samego Jezusa.

Po co więc jechać na marsz, który jest tak mocno atakowany? - można zapytać. Przecież maszerować w obronie życia można (i trzeba!) w Polsce.

Wydawać by się mogło, że atmosfera jest bardzo ponura, ale ona oddziałuje szczególnie mocno na osoby postronne, niezaangażowane ani w obronę życia, ani w ataki na obrońców. Marsz jest dla nich czytelnym znakiem, po której stronie jest dobro. I znakiem dla nas, wskazującym kogo bronimy, jakie mamy mieć metody. Ten marsz jest dla nas także ostrzeżeniem, co stanie się w Polsce, jeśli przystaniemy na to, co dzieje się w Berlinie czy innych miastach zachodniej Europy. To mobilizuje polskich obrońców życia do prawdziwego działania. Mary Wagner powiedziała, że jeśli nie będziemy bronić życia, to wszystkich nas pozamykają. O ile na marszu w Rzymie ładujemy akumulatory tak duchowo, o tyle w Berlinie dostrzegamy czystą wartość ludzkiego życia. Tam czujemy się, jak ci nienarodzeni. Równie dobrze, mógłby się on nazywać marszem solidarności z nienarodzonymi.

Rozm. Marta Brzezińska-Waleszczyk

Jeśli chcesz wziąć udział w marszu dla życia w Berlinie, napisz na adres: marsz.kuria.szczecin@gmail.com