Seks stał się narzędziem kontroli społecznej, a „duch czasu” stał się po prostu rewolucją heglowską traktującą człowieka jako popęd seksualny. [...] Moralność, prawo moralne nie podlega, podobnie jak na przykład nauka, zasadom demokracji. [...] Żyjemy rzuceni w swoistą dwubiegunowość; z jednej strony banalność konsumpcjonizmu i hedonizmu, życie wedle „róbta co chceta”, życie wedle reguł przystosowywanych każdorazowo do sytuacji, a z drugiej strony - fanatyzm religijny i polityczny islamistów [...] Kościół wyzwala człowieka i ukazuje mu perspektywę nieograniczoną. Ale to wszystko sprzeciwia się koncepcjom globalistycznego "nowego ładu światowego”- Ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz, TChr dla portalu Fronda.pl.

 

Fronda: Po zapoznaniu się z treścią listu papieża Benedykta XVI część komentatorów zwraca uwagę przede wszystkim na wątek obyczajowy, upatrując w nim powodów kryzysu we współczesnym Kościele. Czy tak jest w istocie? Jaki wpływ na zmiany w Kościele miały przemiany społeczno-obyczajowe, w tym rewolucja seksualna 1968?

Ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz, TChr: Wątek obyczajowy poruszony przez papieża Benedykta XVI jest niezwykle istotny, ma charakter wręcz klucza hermeneutycznego, ale jest to klucz do szerszego problemu. Ująłbym ten problem jako napięcie między duchem czasu a Duchem Prawdy. W latach 60-tych w wielu nurtach ideowych i kulturowych Zachodu zaczęło koncentrować się przeświadczenie o heglowskiej wizji dziejów, która naznaczona jest wizją rewolucji tożsamej z postępem. A to oznacza, mówiąc najprościej, że nasze „dziś” jest jednoznacznie lepsze od „wczoraj” ale i tak okaże się gorsze od nadchodzącego „jutro”. To bardzo kusząca wizja, domagająca się rewolucyjnych przemian, rewolty- w pełni uzasadnionej i usprawiedliwionej. Na marginesie trzeba jednak zaznaczyć pewien drobiazg - nie mamy, przynajmniej w czasach nowożytnych, empirycznego potwierdzenia tej tezy. W czasach rewolucji francuskiej, gdy zburzono Bastylię, uwolniono bodaj kilku osadzonych tam ludzi, ale już owo „dziś” rewolucji zaowocowało wynalazkiem gilotyny. To samo dotyczy rewolucji bolszewickiej, kulturowej, a nawet naukowo-technicznej. Każda z nich jest co najmniej wątpliwa jeśli idzie o proste schematy heglowskie. Trudno jednak jest to przyjąć, czego dowodem może być choćby Francis Fukuyama i jego „Koniec historii”. No więc, założenie heglowskiego sposobu uszczęśliwienia człowieka nie było trafne. Ale było przyjmowane bezkrytycznie. Elementem napędowym zmian stało się „libido dominandi”, by użyć tytułu znanej książki Jonesa. Seks stał się narzędziem kontroli społecznej, a „duch czasu” stał się po prostu rewolucją heglowską traktującą człowieka jako popęd seksualny. Dramatem stało się to, że uznano to za konieczność, za obowiązujący paradygmat i że uznano, że Kościół musi się w ogóle do tego modelu dostosować. „Aggiornamento” uznano za dostosowanie się, za przystosowanie Kościoła do ducha czasu. Elementem tego była rewolucja zwana „nową teologią moralną”, o czym wyraźnie pisze papież Benedykt XVI, ale także rewolucja w liturgii. W ten sposób dokonał się odwrót ludzi Kościoła od - z jednej strony misterium osoby ludzkiej, a z drugiej strony - od misterium Eucharystii. I papież Benedykt XVI obie te kwestie umieszcza jako źródło kryzysu. Dlaczego tak jest? No bo przecież, „człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa”. Jeśli redukuje się misterium liturgiczne, to redukuje się wizję człowieka… To są pewne proste w istocie schematy, jeśli spojrzeć na to bez uprzedzenia.

Dlaczego tak zwane środowiska postępowe nieustannie kwestionują kompetencje Kościoła w kwestiach dotyczących moralności?

Przepraszam, że odpowiem niezbyt grzecznie: jak to dlaczego? Dlatego, że jedynie Kościół ma mandat w tych sprawach. Przecież takiego mandatu nie może mieć żadna instytucja międzynarodowa, która kieruje się opinią i zasadą demokracji. Moralność, prawo moralne nie podlega, podobnie jak na przykład nauka zasadom demokracji. Takiego mandatu nie mogą mieć media, kreujące opinię publiczną, bo one nie stanowią ani miarodajnego, ani uprawomocnionego gremium. Przecież nie oczekujmy, że w sprawach ludzi demonstrujących swoje urojenia tożsamości, będziemy mieli jakikolwiek konsensus opinii. Zresztą taka opinia winna być domeną psychiatrów, nie dziennikarzy. Ale i psychiatrzy mogą stwierdzić, co najwyżej, co jest normą takich zachowań, ale do etyków należeć będzie opinia - jak powinno się zachowywać i dlaczego tak. Jedynie Kościół może się wypowiadać w sposób kompetentny. Jest jedyną instytucją z takim stażem, jest instytucją, która nie zmienia swej doktryny co do jej istoty, ale wciąż aktualizuje sposób jej uzasadniania, jest wreszcie jedyną instytucją, która nie reprezentuje mądrości ludzkiej, ale prezentuje głos Boga. I dlatego Kościół jest i będzie znakiem sprzeciwu.

Papież Benedykt XVI wskazuje na męczeństwo jako podstawą kategorię chrześcijańskiej egzystencji. Czy jako katolicy z zasobnej i bezpiecznej jeszcze Europy jesteśmy gotowi na męczeństwo w imię wiary w Jezusa Chrystusa? Świadectwa swojej wiary muszą składać na co dzień wierni z Afryki, czy chociażby chrześcijanie zabici w ostatnich zamachach na Sri Lance.

Powiem tak - cieszę się, że papież Benedykt XVI przypomina wiernie nauczanie Jana Pawła II. Benedykt XVI przypomina wielką encyklikę o moralności św. Jana Pawła II „Veritatis splendor”. Jeden z podtytułów w encyklice to: „Męczeństwo— najwyższe potwierdzenie nienaruszalnej świętości prawa Bożego”. Poprzedza ono numer 90: „Więź między wiarą a moralnością ujawnia w pełni swój blask w bezwarunkowym poszanowaniu niezaprzeczalnych wymogów wypływających z osobowej godności każdego człowieka, wymogów chronionych przez normy moralne, które zakazują bez wyjątku dokonywania czynów wewnętrznie złych. […] Konieczność odrzucenia teorii etycznych „teologicznych”— „konsekwencjalizmu” i „proporcjonalizmu” — które zaprzeczają istnieniu norm moralnych negatywnych odnoszących się do określonych sposobów postępowania obowiązujących bez wyjątków, znajduje szczególnie wyraziste potwierdzenie w chrześcijańskim męczeństwie, które zawsze było i nadal jest obecne w życiu Kościoła”. Cała ta wielka encyklika kulminuje w tym właśnie punkcie- pokazania, że bezwarunkowe podporządkowanie wolności prawdzie jest istotą męczeństwa, jest istotą chrześcijaństwa. Chrześcijaninem jest się wtedy, gdy człowiek nie godzi się na czyn wewnętrznie zły, jakim jest np. aborcja, niezależnie od warunków ekonomicznych, zagrożenia życia, czy czegokolwiek innego. To może pociągać świadectwo posunięta aż do swoistego męczeństwa. A co dopiero, gdy mówimy o przywołanych przykładach tych, którzy oddają życie wprost za wiarę. Zapytajmy prosto: kto jest chrześcijaninem? Czy ten, kto oddaje życie za wiarę, czy ten, kto mówi, że podążając za duchem czasu trzeba czcić boga z nowej generacji i to wtedy, gdy się opłaca?

Czy ostatecznie katolicy w Europie zostaną postawieni przed wyborem: zachowanie mniej lub bardziej bezproblemowego życia albo męczeństwo w imię wiary? Papież stwierdza w swoim liście wprost, iż „życie, które zostałoby kupione za cenę zaparcia się Boga, życie, które opierałoby się na ostatecznym kłamstwie, jest nie-życiem.”

Nasz wiek musi być wiekiem świadków. To zapowiadano już wcześniej, tego doświadczamy dziś jako pewnej oczywistości. Żyjemy rzuceni w swoistą dwubiegunowość; z jednej strony banalność konsumpcjonizmu i hedonizmu, życie wedle „róbta co chceta”, życie wedle reguł przystosowywanych każdorazowo do sytuacji, a z drugiej strony - fanatyzm religijny i polityczny islamistów, którzy tak naprawdę nie prezentują żadnej religii poza ideologią poddaństwa, podporządkowania niewiernych prawu szariatu. A my, chrześcijanie - mamy być w tym świecie „solą ziemi i światłością świata”. Ale to oznacza bycie znakiem sprzeciwu, i wobec jednych, i wobec drugich. To oznacza wybór świadectwa życia. I może oznaczać jakąś formę męczeństwa.

W swojej homilii wygłoszonej w Wielki Piątek w Kalwarii Zebrzydowskiej arcybiskup Marek Jędraszewski niezwykle trafnie wskazał, że jeśli dziś ktoś przyznaje się publicznie do Chrystusa szybko zaliczany jest do Ciemnogrodu, staje się wrogiem poprawności politycznej, nazywany jest fanatykiem, faszystą, homofobem, przeciwnikiem WHO, i kimś, kto walczy z postępem. Dlaczego tego typu oszczercze kampanie kierowane są dziś przeciwko katolikom?

Bo wciąż wracamy do tego, że Kościół Chrystusa wzorem swego Założyciela jest z istoty znakiem, któremu sprzeciwiać się będą. A jest tak z racji, o których mówiliśmy wcześniej. Kościół jest ekspertem w sprawach człowieka, jego praw, kształtu małżeństwa, ale i zasad etyki politycznej czy gospodarczej. Kościół wyzwala człowieka i ukazuje mu perspektywę nieograniczoną. Ale to wszystko sprzeciwia się koncepcjom globalistycznego "nowego ładu światowego”, który jest oparty na nie tylko budowaniu sieci zniewolonych umysłów, ale sieci totalnie zniewolonych ludzi.

W wywiadzie dla francuskojęzycznych mediów były prezydent Wałęsa stwierdził niedawno, iż należy uzgodnić pomiędzy różnymi religiami i pomiędzy niewierzącymi 10 „laickich przykazań” jako fundament tego co nas wszystkich połączy. Czy to może być forpoczta, zapowiedź prób kreowania „nowoczesnego, świeckiego kościoła”, o czym pisze w swoim liście papież Benedykt XVI? Takie próby były już inicjowane w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej.

Z jednej strony próby nowego Kościoła, nowej moralności, nowych dekalogów są propagowane. Swoją drogą- poza tym, że powodują konkretne dramaty i tragedie ludzkie, nie mają „przebicia”. Bo nie da się stworzyć religii czy Kościoła oddolnie, demokratycznie. Kościół w samej swej istocie jest zwołaniem, zwołaniem ludzi przez Boga. On jest Inspiratorem i Twórcą. Dlatego w skali całościowej jestem spokojny- Kościół przetrwa takie próby. W skali indywidualnej- współczuję ofiarom takich koncepcji. Cena, którą płacą porzucając Boga a idąc w stronę czy to boga demokracji czy boga tolerancji jest ogromna.

Co do p. Lecha Wałęsy, to pozwolę sobie nie wypowiadać się. Myślę, że dobrze by było gdyby p. Wałęsa uzgodnił między swoimi różnymi wypowiedziami i poglądami nie 10 jednolitych poglądów, ale może ze dwa albo trzy. Czego sobie, jemu i nam wszystkim życzę…

Dziękuję za rozmowę.