Portal Fronda.pl: Wielkimi krokami zbliżają się Światowe Dni Młodzieży. Jak na spotkanie z Ojcem Świętym powinna przygotować się polska katolicka młodzież, by wyciągnąć z tego jak największą duchową korzyść, zbliżając się do Pana?

Ks. dr hab. Marek Łuczak*: ŚDM to oryginalny pomysł św. Jana Pawła II. Obecność na tym wydarzeniu jest w tym roku pewną konsekwencją wielkiego duszpasterskiego rezerwuaru odziedziczonego po Janie Pawle II. Swoją obecność na ŚDM można potraktować jako możliwość duchowego zjednoczenia z Papieżem Polakiem, tym bardziej, że został on wybrany patronem tych obchodów. Kluczowe jest to, co niektórzy nazywają ostatnią deską ratunku, a co ja nazwałbym wynalazkiem Pana Boga – tajemnica miłosierdzia. Obecność w Łagiewnikach z papieżem Franciszkiem może mieć w Roku Miłosierdzia kolosalne znaczenie. Mówiąc o tajemnicy miłosierdzia posługuję się metaforą kruchego naczynia, dzbana czy misy. Gdy ulega ono rozbiciu, to nawet po użyciu najlepszego spoiwa zawsze pozostanie ślad dawnych zniszczeń. Tajemnica miłosierdzia polega tymczasem na ponownym wypaleniu. Człowiek, tak jak wypalone naczynie ceramiczne, staje się nowym stworzeniem. Nie ma śladów dawnego rozbicia. Diabłu, którego nazywany przecież także oskarżycielem, odebrany jest jeden z argumentów.

Jakiego rodzaju przygotowania duchowe polecałby ksiądz młodzieży jadącej na ŚDM tak, by wymiar towarzyski tego spotkania nie przysłonił wymiaru duchowego?

O to jestem spokojny. To pytanie wpisuje się w pewien sposób w narrację badań socjologa prof. Edwarda Ciupaka, nota bene ojca prof. Magdaleny Środy. Ciupak próbował w jakiś sposób dezawuować to, co dzieje się na Jasnej Górze, zwracając uwagę na ekscesy, to, co jest pod namiotami… Ja nie wyłączałbym z ŚDM elementu młodzieżowej radości. To nie będą przecież dni skupienia ani rekolekcje, ale fiesta – fiesta wiary. Jak mówi ostatni sobór, Panu Bogu spodobało się zbawić nas nie w pojedynkę, ale we wspólnocie. Wspólne doświadczenie wiary w połączeniu z entuzjazmem i radością jest dobre. Mam zaufanie do młodych ludzi. Prawo rzymskie zna zasadę domniemania niewinności. My czasami staramy się tymczasem stosować jej przeciwność, domniemywając jakąś winę… Trzeba być dobrej myśli. W ŚDM chodzi przede wszystkim o to, by spotkać Jezusa Chrystusa. Pamiętajmy, że spotkanie z Nim, jak pokazuje najlepszy ewangeliczny wzorzec, dokonywało się wówczas, gdy Jezus chodził z uczniami. Była tam nie tylko modlitwa i Getsemani, ale też wspólne wędrówki, posiłki, biesiadowanie. Wszystko to składa się na życie chrześcijańskie. Dlatego jestem spokojny; przypominam sobie poprzednie ŚDM, gdzie było miejsce zarówno na entuzjazm, agape, jak i na modlitwę i Eucharystię.

Czy spodziewa się ksiądz, że ten wyjątkowy entuzjazm młodych spragnionych Ducha świętego będzie próbował zniszczyć poprzez działania werbujących do swojego grona sekt diabeł?

Jako rezydent w jednej z bytomskich parafii uczestniczyłem w jednym czy drugim spotkaniu dekanalnym, na którym byli obecni przedstawiciele organizatorów ŚDM. Z tego co wiem, to nie ma tu zbyt dużej możliwości ekscesów czy werbunków. To nie jest pielgrzymka na Jasną Górę, dość żywiołowa i spontaniczna, gdzie idzie się kilkanaście dni i o próby werbunku względnie łatwo. W sprawie ŚDM jestem spokojny. Przyjezdni z zagranicy są zarejestrowani, zarejestrowani są wolontariusze i polskie grupy. Nie ma tej długiej drogi, jak podczas pielgrzymki; są pociągi, autokary, spotkania w diecezji. Wydaje mi się, że w narracji medialnej wokół ŚDM nastąpiło w tym roku przesunięcie w kierunku mniej lub bardziej określonych fobii. Nie wiem, czy mówiąc o bilansie zmagań dobra ze złem, większym zagrożeniem nie są właśnie te fobie, a nie realne sytuacje… Dotyczy to także nieustannego straszenia ewentualnością ataku terrorystycznego.

Czas wakacji to jednak zawsze okres, w którym diabeł próbuje uwieść młodych, gorliwych wierzących; mimo wszystko akurat przy ŚDM, jak rozumiem, to zagrożenie nie będzie raczej największe?

Powtórzę, że większe zagrożenie widziałbym w pewnych fobiach w narracji medialnej, niż w rzeczywistych pułapkach. Oczywiście, okres wakacji zawsze wiąże się z większym pokłosiem aktywności sekt. W tygodniku „Niedziela” przeprowadziliśmy ostatnio taki research, oparty w dużej mierze o rozmowy ze specjalistami. Okazuje się, że dziś mamy do czynienia z lawinowym po prostu przejściem werbunku sekt z życia realnego do świata wirtualnego. Werbunek ma różny charakter; działają w sieci sekty klasyczne związane z ezoteryką i New Age, ale nie brakuje też nowych form, jak coaching psychologiczny czy też sekty ekonomiczne. Skala obecności sekt w sieci, w mediach społecznościowych, jest zatrważająca. Warto zwrócić uwagę rodzicom i wychowawcom, by w jakiś sposób kontrolowali tę rzeczywistość, w której młodzi ludzie, przesiadując przed ekranem komputera czy smartfonu, przesiadują nieraz całymi godzinami.

A jakich dobrych owoców spodziewa się ksiądz po ŚDM? Czy wiara polskiej młodzieży przeżyje pewne odnowienie i umocnienie?

To dla mnie fundamentalne pytanie, które sprowadziłbym do kwestii uwodzicielskiej mocy chrześcijaństwa. We wczesnym Kościele ta moc wiązała się ze zdumieniem; ludzie z ówczesnego pozachrześcijańskiego świata spotykając wyznawców Jezusa Chrystusa mogli mówić zadziwieni – popatrz, jak oni się miłują… Także dziś stawiamy sobie pytanie o uwodzicielską moc naszej wiary. W przypadku ŚDM byłoby, jak myślę, naiwnością sądzić, że osoby spoza Kościoła na skutek tych przeżyć masowo odnajdą wiarę w Chrystusa. Myślę jednak, że oprócz tych będących zupełnie poza Kościołem, ciągle wielu jest takich, którzy w swojej wierze osłabli lub jakoś się wahają, mają wątpliwości. Kluczowe jest tu Słowo Boże, choć dużą wagę ma też ten element wspólnego przeżycia. Hasło podróży apostolskiej Benedykta XVI brzmiało: Trwajcie mocni w wierze. Na to czekam także w czasie ŚDM. Papieża Franciszka traktuję jako tego, który umacnia wiarę w Boga. Mam nadzieję, że ci, którzy wierzą – będą wierzyć jeszcze bardziej; a ci, którzy wierzą mniej, uwierzą na tyle głęboko, by odnowić swoją relację z Panem Jezusem. Im starszy jednak jestem, tym pokorniejszy… Przyszło mi ostatnio do głowy, że Pan Jezus nie nawrócił przecież Sanhedrynu. Nie nawrócił Heroda, nie nawrócił też intelektualisty, jakim niewątpliwie był Piłat… Nie wiemy, dlaczego jest tak, że niektórym ludziom wystarczy niewielki wicherek, a stają się religijni. Innym natomiast nie pomógłby nawet wstrząs uderzenia bomby atomowej… Gdybym chciał odpowiedzieć na pytanie, skąd to się bierze, zgrzeszyłbym chyba pychą. Tę tajemnicę trzeba zostawić Panu Bogu. 

*Ks. dr hab. Marek Łuczak, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, od lat publikujący w tygodniku „Niedziela”