Mógłbym nawet zrozumieć osoby, które ze względu na trudności w ocenie pewnych sytuacji postulują zniesienie zapisu w kodeksie karnym, który mówi o obrażaniu uczuć religijnych. Problem polega jednak na obłudzie tych, którzy takie propozycje podnoszą. Z jednej strony domagają się wykreślenia z kodeksu artykułu, mówiącego o obrazie uczuć religijnych, a z drugiej – chcą wprowadzić różnego rodzaju prawa z paragrafu mowy nienawiści. To takie pojęcie z asortymentu lewackiej ideologii, które ma celu jedynie zamknięcie ust ludziom, którzy na przykład uważają pewne zachowania seksualne za zboczenia albo nie podzielają gejowskiej ideologii. Wtedy każda krytyczna opinia nazywana byłaby „mową nienawiści”, a co więcej karana.

 

Pani Kozłowska-Rajewicz, nieszczęście tego rządu, minister ds. równego traktowania, opowiadała się niedawno za takim prawem, które „mowę nienawiści” karałoby nawet 3 latami więzienia. Stąd już nie trudno o karanie księży, którzy z ambony mówiliby o grzechu homoseksualizmu, a w ogóle to trzeba by pewnie zmienić List św. Pawła do Rzymian, w którym Apostoł dość mocno mówi o współżyciu homoseksualnym.

 

Opowiadałbym się osobiście za zachowaniem w kodeksie zapisu o obrazie uczuć religijnych. Problem nie polega na tym, że taki zapis znajduje się w kodeksie, ale na słabości wymiaru sprawiedliwości. Są w polskim wymiarze sprawiedliwości tacy sędziowie, którzy bardziej zdają się być ideologami jakiejś sprawy niż sędziami, którzy zgodnie z literą prawa ferują wyroki. Przecież wyroki w sprawie Nergala czy pana przebranego za motyla są karygodne. Kiedy mamy do czynienia z człowiekiem, który drze na scenie Pismo Święte i ryczy „żryjcie to g...” sprawa jest ewidentna – powinien być skazany. A tak się nie dzieje – co więcej, jest on zapraszany do telewizji publicznej jako autorytet. Nie jest zatem skandalem taki zapis w kodeksie, skandalem jest karygodne, absurdalne stosowanie (nie-stosowanie) tego prawa w konkretnych przypadkach.

 

Oczywiście, można zmienić samą formułę zapisu, ale to są kwestie gramatyczne, przecież każdy wie, o co chodzi. Co to znaczy obrazić uczucia religijne? Dla zdrowego, nieogarniętego jakaś ideologią człowieka jest oczywiste, że Nergal obraził osoby wierzące i znieważył to, co jest święte dla nich. Problem polega na tym, że wśród katolików mamy niestety rzeszę tzw. pożytecznych idiotów, którzy w imię jakiegoś własnego rozumienia Ewangelii są gotowi bagatelizować w przestrzeni publicznej takie osobliwe sprawy, jak zachowanie Nergala, mówić, że to sympatyczny człowiek, nieco źle zrobił, ale nie przesadzajmy.

 

W ogóle, ze skandalistami jest tak, że coś robią, by inni to oprotestowali. Jak jest cisza, to źle dla nich. Rozumiem więc z jednej strony argument, żeby nie bojkotować, bo to przydaje takim skandalistom rozgłosu. Po to prowokują, by ludzie się burzyli. Ale z drugiej strony, nie można przemilczać takich ewidentnych sytuacji. Nie chodzi o to, by przy każdej okazji rozdzierać szaty i biec do sądu, ale myślę, że sprawa Nergala czy motyla na procesji Bożego Ciała, to sprawy jak najbardziej nadające się na sądową wokandę.

 

Katolicka spolegliwość nie doprowadzi do niczego dobrego, będzie przyczyną ciągłej eskalacji podobnych zachowań i jeszcze mocniejszych, bardziej ordynarnych i bluźnierczych sytuacji. W pewnych sprawach katolicy na czele z biskupami powinni powiedzieć bardzo stanowcze „nie”. Problem polega na tym, że zawsze znajdą się wspomniani „pożyteczni, którzy – zapraszani do medialnego mainstreamu – będą mówili, powołując się na przykazanie miłości bliźniego, że nic się nie stało.

 

Te środowiska, które nie widziały w sprawie Nergala wielkiego problemu, to te same, które bardzo głośno protestowały, gdy prawowity przełożony zakonny nałożył pewne ograniczenia na swojego podwładnego zakonnika. To też pewna głupota, a może hipokryzja, że siedzi się cicho, jak poseł Niesiołowski czy Palikot plują na konkretnych biskupów, a z drugiej podejmuje się histeryczne akcje wsadzając kij pomiędzy tryby życia zakonnego, by bronić swego idola

 

Rozmawiała Marta Brzezińska