Wielu Niemców ma obecnej polityki imigracyjnej rządu w Berlinie całkowicie dość. Z badania zleconego przez magazyn "Focus" wynika, że aż 40 proc. obywateli życzy sobie ustąpienia urzędującej kanclerz. Przeciwnego zdania jest nieco więcej, bo 45,2 proc. społeczeństwa, uważającego, że kanclerz nie powinna ustępować.

Wynik jest dla samej kanclerz bardzo zły. Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi, w których jej partia CDU otrzymała 42 proc. głosów, sama kanclerz cieszyła się znacznie większym poparciem, sięgającym nawet 60 proc. Jeżeli dzisiaj poparcie dla niej wyniosłoby zaledwie około 45 proc., to wynik wyborczy CDU musiałby być znacznie niższy. Obecnie sondaże dają tej partii ok. 38 proc., ale poparcie cały czas maleje. To zaś oznacza, że Merkel może nie zostać kanclerzem po raz czwarty, o ile nie zostanie przedwcześnie zmuszona do dymisji.

Kanclerz wciąż ma jednak widoki na to, by przetrwać kryzys. Choć wsparcie dla jej polityki w szeregach samej CDU maleje, to nie widać wciąż spójnej siły, która mogłaby doprowadzić do zdjęcia jej z urzędu. Kanclerz Merkel wcześniej bardzo pieczołowicie zatroszczyła się o to, aby wyeliminować z gry politycznej wszystkich silnych, zagrażających jej przeciwników (część nieprzemyślanym zachowaniem wyeliminowała się sama, jak choćby ceniony jeszcze nie tak dawno minister obrony Karl-Theodor zu Guttenberg, który dopuścił się plagiatu swojego doktoratu).

Do wyborów jesienią 2017 roku jeszcze dużo czasu. Kanclerz Merkel zasadniczo w swoich decyzjach preferuje politykę małych kroczków. Podejmuje działania, z których łatwo jest się wycofać lub nieco je skorygować. Inaczej było w ubiegłym roku, gdy ogłosiła wielkie otwarcie granic: I polityczne tego skutki okazały się wprost ekstremalne. Wygląda na to, że Merkel wyciągnęła z tego błędu lekcję. Teraz niemieckie granice są bardzo stopniowo, niemal niezauważalnie przymykane, najchętniej – cudzymi rękami. 

Najpierw uderzono w imigrantów z krajów bałkańskich, później z krajów Afryki Północnej. Wreszcie Austria ogłosiła, że przyjmie ponad dwukrotnie mniej imigrantów, niż rok wcześniej, a reszty nie wpuści - a przecież do Niemiec imigranci trafiają właśnie przez Austrię. Na tym jednak na pewno nie koniec i można spodziewać się, że Merkel podejmie kolejne kroki mające na celu ograniczenie fali imigracyjnej. Retoryki przy tym zapewne nie zmieni. To jej ulubiona taktyka: Samej mówić jedno, ale działać inaczej. Tak samo jest w przypadku sprawy polskiej: Podczas gdy sam Urząd Kanclerski oraz ministrowie Merkel wypowiadają się o Polsce tylko przychylnie, to trzeci najważniejszy polityk w CDU, Volker Kauder, konflikt nakręcał. Podobnie jak komisarz europejski Günther Oettinger, do Komisji zesłany przed laty na wygnanie przez samą Merkel. 

Niewykluczone więc, że do przyszłorocznych wyborów przymknięcie będzie na tyle poważne, że strumień imigrantów rzeczywiście znacząco się zmniejszy, przywracając kanclerz zaufanie większości społeczeństwa. Pamiętajmy przy tym, że duża część Niemców wciąż uważa, że Merkel przyjmując imigrantów ma pełną rację. W istocie jest to wciąż większość społeczeństwa - przecież ci, którzy głosują na lewicę, popierają jeszcze bardziej otwartą politykę. Jedyne niezależne ugrupowanie głoszące konieczność głębokiej zmiany kursu, to dla wielu niewybieralna Alternatywa dla Niemiec, bo CSU, jako partia bawarska i będąca częścią rządzącej koalicji, nie wchodzi w grę. To wszystko sprawia, że kanclerz Merkel ma ciągle czas i pole do działania. Zobaczymy, czy wykorzysta je na tyle umiejętnie, by zapewnić sobie czwartą kadencję na urzędzie kanclerza.

Paweł Chmielewski