William T. Cavanagh w swojej książce „Pożarci” prezentuje nam kilka przykładów wyzyskiwania pracowników przez międzynarodowe koncerny. Amerykańska Agencja Rozwoju Międzynarodowego reklamuje warunki zatrudnienia ludzi w Salwadorze tymi oto słowami: „Rosa Martinez z Salwadoru szyje na swojej maszynie odzież na rynek amerykański. Możesz ją zatrudnić za 33 centy” (s. 45).

Z kolei Lydda Gonzalez z Hondurasu zarabia 15 centów na wyprodukowaniu od początku do końca koszuli. Pracuje fizycznie od 11 roku życia, po dwanaście godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu. Dodatkowo musiała kilkakrotnie świadczyć usługi seksualne wobec swojego szefa i regularnie robić testy ciążowe. Gdy wraz z koleżankami zażądała poprawy warunków pracy, została zwolniona a jej nazwisko wciągnięto na czarną listę, którą otrzymali właściciele innych fabryk. Dodatkowo za złamanie zmowy milczenia na temat warunków pracy grożono jej śmiercią.

Etatyzm ręka w rękę z megakorporacjami

Takie są warunki pracy w wielu krajach świata. I wielkie koncerny korzystają z tego, przenosząc swoją produkcję do krajów takich jak Honduras i Salwador z państw, w których takie sytuacje nie są możliwe. I nie powinno nas dziwić, że taka sytuacja jest możliwa. W krajach trzeciego świata człowiek, który nie ma dobrych relacji z aktualnie rządzącą kliką, ma nikłe szanse na rozpoczęcie dobrze płatnej pracy, która da mu także perspektywy zrobienia kariery. Także o własnym przedsiębiorstwie nie ma co marzyć. W Hondurasie, w którym mieszka Lydda Gonzalez, by założyć własną firmę, na same procedury związane z rejestracją własnej firmy trzeba wyłożyć połowę średniego rocznego dochodu. Według raportu „Doing Business”, na rozwiązanie sprawy sądowej potrzeba średnio 900 dni – w rzeczywistości zapewne więcej, skoro w Polsce wg tego samego raportu - 830.

Z powodu trudności w rejestrowaniu własności duża jej część pozostaje poza systemem prawnym. Z tej przyczyny nie może stanowić ona kapitału, który można by wykorzystać przy prowadzeniu działalności gospodarczej. Według peruwiańskiego Instytutu Wolności i Demokracji, 86 proc. nieruchomości nie jest objęte w tym kraju ochroną prawną, ponieważ nikt ich nie rejestruje. Wartość tego „martwego kapitału” trzykrotnie przewyższa dług zagraniczny kraju i siedmiokrotnie oszczędności złożone przez mieszkańców państwa w bankach. Instytut, który zajmuje się badaniem własności w różnych państwach na świecie, prowadzi peruwiański ekonomista, prof. Hernando de Soto. Od lat głosi, że przeszkodą w rozwoju wielu państw stoi nie wolny rynek, ale państwowe ograniczenia w działalności gospodarczej wewnątrz tych krajów.

Niesprawiedliwość wobec liberałów

Nazwisko de Soto nie pojawia się jednak w „Pożartych”, podobnie, jak wielu innych współczesnych liberalnych ekonomistów – w przeciwieństwie do co najmniej kilkunastu przeciwników wolnego rynku, z Ralphem Naderem i Naomi Klein na czele. Pojawia się jednak autorytatywne stwierdzenie, że „Adwokaci wolnego rynku usiłują pomijać kwestię własności: wykluczywszy ingerencję z zewnątrz wymiana jest formalnie wolna, nawet jeśli jedyną rzeczą, jaką dana osoba może wymieniać, jest jej praca” (s. 55). Swoją krytykę tego nurtu amerykański teolog William T. Cavanaugh skupia na swoim krajanie, Miltonie Friedmanie i jego dwóch książkach - „Wolnym wyborze” i „Kapitalizmie i wolności”. Gdyby nie Adam Smith, do którego także odnosi się autor „Pożartych”, drugim liberałem występującym w jego pozycji byłaby tylko Rose Friedman, a i to tylko dlatego, że żona noblisty była współautorką jego książek.

Swoją drogą, Cavanaugh niesprawiedliwie obszedł się z chicagowskim profesorem, którego oskarża o pośredni udział w zbrodniach generała Pinocheta. Jako że Milton Friedman od czterech lat nie może się już bronić, ponieważ nie żyje, przypomnę, iż zalecana przez Amerykanina „terapia szokowa” nie dotyczyła elektrowstrząsów stosowanych przez pinochetowskie służby wobec nieprawomyślnych obywateli, ale radykalnej walki z inflacją, sięgającą 1000 proc. Zresztą, od samego początku Milton Friedman zwracał uwagę na to, iż wolnorynkowe reformy muszą być preludium do przywracania demokracji w Chile, czego Cavanaugh zdaje się nie zauważać.

To wszystko jednak nie jest najważniejsze, gdyż książka „Pożarci” nie ma być kolejną próbą ostatecznego rozprawienia się z leseferyzmem i globalizacją, a chrześcijańską odpowiedzią na współczesne stosunki gospodarcze, które swoją drogą ciężko nazwać wolnościowymi, także z liberalnego punktu widzenia. Dwie opisane przez Cavanaugh sytuacje są możliwe tylko dzięki temu, że wewnętrzne restrykcje wobec przedsiębiorczości w krajach, w których mają miejsce, czynią pracę „jedyną rzeczą, jaką dana osoba może wymieniać”. W efekcie państwa stają się handlarzami niewolników, sprzedającymi swoją własność międzynarodowym korporacjom. To, że nie są one państwowe, dla liberała nie ma w tym wypadku wielkiego znaczenia – bo czy plantatorzy bawełny w południowych stanach Ameryki w XIX wieku nie byli także niezależnymi przedsiębiorcami?

Alterglobalizm po katolicku?

Chrześcijańska odpowiedź na stosunki gospodarcze jest potrzebna bez względu na to, czy mamy do czynienia z systemem bardziej wolnorynkowym, czy socjalistycznym, czy polityka monetarna prowadzona przez bank centralny jest bliższa wizji Keynesa, czy Friedmana. W „Pożartych” czytelnik znajdzie wiele ciekawych przemyśleń, których się może nie spodziewać w odniesieniu do rozważanego tematu. Szczególnie, jeśli na gospodarkę patrzy przez pryzmat jej instytucjonalnego otoczenia, systemu prawnego, wewnątrz którego funkcjonuje. To nie jest książka „liberalna” czy „socjalistyczna”, jest to po prostu książka katolicka. Można z niej dowiedzieć się m.in., że współczesna globalizacja i McDonaldyzacja świata jest jedynie marną imitacją Komunii, jaką obiecuje nam Jezus Chrystus. Autor zwraca także uwagę na to, że nabywanie nowych dóbr nie wystarczy, by zaspokoić swoje rzeczywiste potrzeby – nastawienie na konsumpcję pomaga nam jedynie chwilowo i nie służy niczemu, jeśli naszym ostatecznym celem nie jest sam Bóg (szerzej na ten temat pisał już na portalu Fronda.pl Tomasz Terlikowski).

Jeśli ktoś szuka w „Pożartych” praktycznych rozwiązań dla polityków zajmujących się gospodarką, to się sromotnie zawiedzie. W pozornie skrajnie antyglobalistycznej pozycji nie można znaleźć ani jednej zachęty dla zwiększenia interwencji państwa w gospodarkę (może poza bardzo ogólnie wyrażoną chęcią wzmocnienia roli związków zawodowych w organizacji przedsiębiorstwa), ale także brak tu nawoływania do znoszenia ceł, liberalizacji prawa pracy, czy obniżki podatków. Jedyne praktyczne rady dla czytelników to zachęta do angażowania się w inicjatywy gospodarcze, które – według autora – są autentycznie moralne. Wśród nich wymienia m.in. Fair Trade, Projekt Ekonomii Komunii Ruchu Focolare, czy hiszpańską Spółdzielnię Mondragon. A przede wszystkim, odniesienie wszystkich naszych ziemskich czynów do Ewangelii.

Wyskoczmy z jednego wymiaru

To, że książka ta nie jest wykładem ekonomii politycznej, może nie trafić do każdego – William T. Cavanaugh może dla niektórych na zawsze pozostać alterglobalistą, socjalistą, względnie celnym krytykiem liberalizmu. Mniej więcej z tego samego powodu, dla którego sam autor w swej książce tak gruntownie skrytykował leseferyzm. Zarówno on, jak i zapewne część czytelników „Pożartych”, może szukać w ekonomicznej (lub, w przypadku omawianej przeze mnie książki, teologicznej) analizie tego, czego tam nie ma. Ani teologia, ani ekonomia nie są odpowiedzią na wszystkie pytania tego świata – życie jest bowiem zbyt wielowymiarowe, by mogło zostać wytłumaczone przez jakąś ogólną teorię wszystkiego.

Ktoś, kto w książkach Friedmana czy de Soto szuka wytłumaczenia wszystkich dziedzin życia, srogo się zawiedzie, lub, jeśli będzie czuł się przekonany przez odnoszące się do ekonomii wnioski wyżej wymienionych, podzieli los wyznawców filozofii Ayn Rand, którzy stworzyli wokół niej w latach 60-tych i 70-tych XX wieku środowisko o charakterze wręcz sekciarskim. A jeśli nie zostanie przekonany? O ile rzeczywiście przeczyta te dzieła (w przypadku Williama T. Cavanaugh mam obawy, że tego jednak nie zrobił), może narazić z kolei swoje dzieło na niezrozumienie i polityczne zaszufladkowanie. Ze szkodą dla bardzo inspirującej książki, jaką są „Pożarci”.

Stefan Sękowski

W. T. Cavanaugh, Pożarci. Gospodarka a powołanie chrześcijańskie, tłum. K. Jasiński, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2010.

/

Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »