Jeszcze to niedawna to się zdarzało. Jeszcze do niedawna sprawiało to na mnie przykre wrażenie. Kiedy te same wydarzenia były prezentowane z dwóch przeciwstawnych punktów widzenia. Kiedy jedni widzieli w jakichś słowach polityków wzniosłe idee, określające kierunki dążenia państwa, a inni  dostrzegali w nich propagandowe oszustwo, które nic nie kosztuje, ale pozwala utrzymywać się przy władzy i prowadzić intratne dla swej partii interesy.  Przejmowałem się tym, opowiadałem innym, jakie niedobre rzeczy dzieją się z nami. Ale nadal się spotykaliśmy, toczyliśmy spory , a później trącaliśmy się kieliszkami i sympatycznie się rozchodziliśmy.

Dziś się już nie spotykamy, nie rozmawiamy ze sobą. W miejscach, w których musimy ocierać się o siebie, na konferencjach prasowych, w Sejmie itp. omijamy się szerokim. Dochodzi do takich absurdów, że nawet nie możemy się przemóc, by powiedzieć „dzień dobry”. A jeśli nawet na znak powitania kiwniemy głową, nie przejdzie nam przez gardło: „Jak żyjesz?”, „Co słychać?”.

 Szczytem kultury staje się nie pisanie o dawnych kolegach, nie wchodzenie z nimi w żadne polemiki. Po prostu jakby przestali istnieć, albo rozstali się z dziennikarstwem. Podobnie zresztą ja nie istnieję dla nich. Nie tykają mnie, ze względu na przeszłość, która nas łączyła. Pewnie nie przychodzi im to łatwo, kiedy w jakimś tekście burzę ich świat, który teraz wielbią, wyśmiewam polityków, których niezwykle cenią, drwię sobie z celów, które uznają za najważniejsze. Powstrzymując się od publicznego potępiania mnie wykazują hart ducha i prawdziwą rycerskość. Niestety mnie nie zawsze stać na taką postawę, szczególnie, gdy oceniam, że nie dochowują standardów naszego zawodu. A z doświadczenia wiem, że znają je na wylot. A to znaczy, iż sprzeniewierzają się im z premedytacją. Poświęcają wymogi zawodu dla osiągnięcia zamierzonych celów politycznych lub czysto merkantylnych. I wówczas delikatnie ich łaskocze po piętach. Ale tak, żeby nie bolało.

Dziś to wszystko nikogo już nie wprawia w osłupienie, że w jednej stacji telewizyjnej prezentuje się ustawę jako dowód wielkiej sprawności państwa i dbałości władzy o jego wizerunek w świecie, a w drugiej jako objaw nieudolności państwa, działań, które przynoszą Polsce same szkody i obniżają jej rangę, wypychają na polityczny, a w konsekwencji i ekonomiczny margines pozostałych państw. Przełączając się na konkurencyjną politycznie stację wiem dokładnie, jakich komentarzy mogę się spodziewać, jacy publicyści będą je wypowiadać.  Szoku doznałbym dopiero wówczas, gdyby moje oczekiwania nie potwierdziły się.

Inaczej mówiąc, to co kiedyś było szokiem, dziś stało się obowiązującą normą. Każda ze stron ma swoją prawdę. Jak to możliwe? Wszak prawda jest jedna.                

Jerzy Jachowicz

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich

sdp.pl