Umberto Eco "nie przyjął on słów skierowanych przez św. Ignacego do św. Franciszka Ksawerego, których Boże echo brzmi w każdym chrześcijańskim sercu: jaką korzyść odnosi człowiek jeśli zyskuje cały świat, ale traci swą własną duszę?" - pisze na łamach "Corrispondenza Romana" Roberto de Mattei. Historyk Kościoła stwierdza, że Eco zmarnował ogromną, także tę najważniejszą szansę, jaką dał mu Pan Bóg. 

Jego artykuł opublikował po polsku portal pch24.pl.

De Mattei przypomina, że Eco w młodości był bardzo aktywnym i wierzącym działaczem katolickim. "Urodzony w 1932 roku Umberto Eco, będący w wieku 16 lat liderem diecezjalnej Akcji Katolickiej, był – jak sam przyznawał – nie tylko działaczem, codziennie przystępował do Komunii. Wziął udział w kampanii przedwyborczej w roku 1948 rozwieszając plakaty i rozprowadzając antykomunistyczne ulotki. Później współpracował z kierownictwem Akcji Katolickiej w Rzymie, studiując w tym czasie na Uniwersytecie Turyńskim, gdzie w 1954 roku obronił pracę o estetyce św. Tomasza z Akwinu. To właśnie w roku 1954 odszedł od wiary katolickiej. Później opublikował jedyną książkę wartą lektury - „Problemy estetyki u św. Tomasza” (1956)" - pisze historyk.

Jak doszło więc do apostazji?

<<< PRAWDZIWA PRAWDA O BANKSTERACH !!! ZOBACZ >>>

"Z pewnością była przemyślana, wynikała z głębokiego przekonania i miała charakter ostateczny. Eco z kpiną stwierdził, że stracił wiarę czytając Akwinatę. Ale wiary nie można stracić, można ją jedynie odrzucić i źródłem tego odejścia od prawdy nie był święty Tomasz, a filozoficzny nominalizm – dekadencka i zniekształcona interpretacja doktryny tomistycznej" - czytamy na łamach "Corrispondenza Romana".

Dalej pisze historyk:

"Aż po kres swoich dni Eco był radykalnym nominalistą, dla którego nie było uniwersalnych prawd – jedynie nazwy, znaki i konwencje. Ojciec nominalizmu, William Ockham, został przez Eco sportretowany w najsłynniejszej spośród jego powieści, „Imieniu Róży”, jako jej bohater, Wilhelm z Basekerville. Powieść kończy nominalistyczne motto: „Stat rosa pristina nomine, nomina nuda tenemus”".(Oto róża pod dawnym imieniem, mamy tylko imiona...). 

Stwierdza następnie: "Tabu, jakie należało zniszczyć, była rodzina, która dla relatywisty takiego jak Eco nie miała żadnych racji uzasadniających jej istnienie. Od roku 1974 destrukcja rodziny przeszła przez kolejne etapy. Eco radośnie jej towarzyszył, schodząc ze sceny w przeddzień zatwierdzenia związków homoseksualnych – końcowego rezultatu wprowadzenia rozwodów przed czterdziestoma laty. Naturalną rodzinę zastąpiono tą nienaturalną. Relatywizm świętuje oczywiste zwycięstwo".

Jego zdaniem Eco "znacznie przyczynił się do tego dzieła desakralizacji naturalnego, chrześcijańskiego porządku rzeczy. Będzie jednak musiał odpowiedzieć za nie tak małą porcję zła, którego się dopuścił, jak również za dobro, które mógłby uczynić - gdyby nie odrzucił Prawdy".

Bo "jaką korzyść można odnieść z trzydziestu doktoratów honoris causa i sprzedania trzydziestu milionów egzemplarzy jednej książki („Imienia Róży”), kiedy nie można zdobyć życia wiecznego?" - pyta de Mattei. "Młody działacz Akcji Katolickiej mógłby być świętym Franciszkiem Ksawerym ziemi misyjnej, jaką jest teraz Europa. A jednak, nie przyjął on słów skierowanych przez św. Ignacego do św. Franciszka Ksawerego, których Boże echo brzmi w każdym chrześcijańskim sercu: jaką korzyść odnosi człowiek jeśli zyskuje cały świat, ale traci swą własną duszę?" - kończy historyk.

Cały artykuł de Mattei'ego dostępny po polsku na stronach pch24.pl

hk