Rosjanie ostrzegają nas ostatnio, że większą część protestów na Ukrainie prowokują zaciekli antysemici, antypolscy banderowcy i żądni rosyjskiej krwi, opłacani przez Waszyngton faszyści. Ilu z nas po przywołaniu pamięci Bandery zaczęło wątpić w sens protestu na Majdanie? W ilu z nas zaczęła kiełkować obojętność wobec europejskich aspiracji naszych sąsiadów?

I choć prawdą jest, że wśród protestujących w Kijowie znajdziemy zwolenników partii Swoboda, czym innym jest nacjonalizm w ich wydaniu, a czym innym nacjonalizm wykorzystywany przez oficjalną propagandę rosyjską. Dlaczego? Stepan Bandera jest dla Ukraińców prostym i czytelnym symbolem walki o niepodległość. Nie szukają i nie chcą szukać w nim zła, ale nie tęsknią też za kolejną rzezią wołyńską. Kłopot polega na tym, że symbole podsuwa im historia – a to znacząco ogranicza wybór.

Nieco inaczej musimy jednak oceniać oficjalną propagandę rosyjską. Ta bowiem jest przemyślana. Rosyjska opowieść o protestujących ogranicza się do historyjki o bezmyślnych, faszyzujących kibolach ogarniętych żądzą zabijania. Co gorsza, taka propaganda działa – szef SLD, Leszek Miller zadeklarował właśnie, że obecność nacjonalistów wśród protestujących dyskwalifikuje Majdan. Tymczasem taka wypowiedź dyskwalifikuje Leszka Millera – albo jest on ślepy, albo działa w rosyjskim interesie. A może po prostu podatny jest na opowieści o „tych złych” - bo zdaje się, że jakiś czas temu nie miał nic przeciwko podtapianiu „złych talibów”?

Gdzieś na poboczach zawirowań na Ukrainie umyka naszej uwadze kolejny, podsycany przez władze nacjonalizm. Litewski minister kultury Szarunas Birutis powiedział ostatnio: „swoich wartości powinniśmy bronić przed wszystkimi, na przykład przed Polską, która jest obok i dąży do ochrony swoich interesów. Może Polacy nie mają dużej bazy, bo mniejszość narodowa nie jest liczna, a to głównie przez nią próbują dążyć do osiągania swoich interesów, ale tak czy inaczej: Polska działa i finansuje pewne sprawy ideologiczne”. Niepokojąca to wypowiedź, szczególnie w ustach ministra kultury. Ale co dziwniejsze – naszą reakcją jest milczenie, a w jego efekcie obojętność wobec losów Polaków na Litwie. Nie walczymy o ich dobre imię, nie demaskujemy kłamstw.

Podobnie, pozostajemy obojętni na pojawiające się co jakiś czas oskarżenia Polaków o antysemityzm. A czy jesteśmy antysemitami? Zapewne w takim samym stopniu, w jakim Ukraińcy na Majdanie są polonofobami.

Jeśli nasze życie kształtują propagandziści to wolność jest jedynie iluzją. Czy mamy wyjście? Polityka międzynarodowa wydaje się trudna właśnie dlatego, że oznacza lawirowanie pomiędzy zasadzkami ksenofobii. Jedno nieostrożne słowo zniweczyć może dziesiątki lat wysiłków. Ale nawet wówczas, gdy spirala nacjonalistycznej nienawiści sieje spustoszenie i tak jesteśmy do siebie podobni - obrzuceni tym samym błotem śmierdzimy dokładnie tak samo.

Jacek Żalek