Jeśli ktoś przeczytał „Listy starego diabła do młodego” C. S. Lewisa, i ta książka podobała mu się – to po Eberstadt powinien sięgnąć w błyskawicznym tempie. Ta matka czwórki dzieci, pracownica naukowa Uniwersytetu Stanforda, były ambasador USA przy ONZ (starczy, ale listę jej osiągnięć można ciągnąć jeszcze długo) napisała bowiem książkę niezwykle podobną do lewisowskich listów. Tu również mamy do czynienia z listami, z podobnym poczuciem humoru, i z ujawnieniem najgłębszych założeń ateizmu czy niewiary. Analogiczne jest także to, że książkę tę czytać ze spokojem mogą tylko ludzie wierzący. Innym ateistyczne niebo stanie w płomieniach już po kilkunastu pierwszych jej stronach.

 

Wolna miłość jako porażka

 

Autorka bowiem – z systematyką godną buldożera – rozwala w pył wszystkie rzekome argumenty nowych (starych zresztą też) ateistów. A robi to z błyskotliwym humorem, lekka zgryźliwością i żelazną logiką. Zaczyna od „wolnej miłości”, czyli od argumentu, że dopiero nowy ateizm wyzwolić ma biednych zakutych w kajdany nakazów i zakazów religijnych chrześcijan, a także całe społeczeństwa i umożliwić im szczęśliwe życie... Narratorka (a jest nią świeżo nawrócona na ateizm A F Christian – celowo bez kropek, by można to była z angielska przeczytać jako a former christian, czyli była chrześcijanka – która próbuje wzmocnić argumentację przeciwników wiary) pokazuje, że cel, jaki stawiają sobie nowi ateiści już dawno został osiągnięty. W uniwersyteckich kampusach wstrzemięźliwość seksualna jest jedną z ostatnich rzeczy, jakich można oczekiwać. Młodzi ludzie zaczynają współżycie wcześnie, a wierność nie jest najmocniejszą stroną współczesnych mężczyzn.


Cel został zatem osiągnięty, a związanych z nim korzyści jakoś nie widać. „Nawet chrześcijanie potrafią liczyć, choćby tylko na palcach... Na przykład liczbę rówieśników z rozbitych domów, którzy miewają problemy zupełnie nieznane dzieciakom z kompletnych rodzin; liczbę dziewczyn unieszczęśliwionych z powodu dokonanej aborcji, chorób wenerycznych, które złapały, czy bodaj nieumiejętności potraktowania mężczyzn w sposób równie przedmiotowy, jak niegdyś je potraktowano” - wylicza narratorka, cały wywód kończąc pesymistycznym dla ateistów stwierdzeniem: „biorąc pod uwagę to wszystko, co stało się od czasów Rewolucji Seksualnej, chciałabym Was przekonać, że jako ateiści powinniśmy sobie odpuścić wszystkie te głodne kawałki o zajefajnej, wyzwalającej mocy seksu” - stwierdza Eberstadt.

 

Bóg nie szyty na miarę

 

Kolejny atak przytoczony zostaje na ulubioną tezę nowych (i startych też) ateistów twierdzących, że Bóg został wymyślony przez ludzi, tak by łatwiej im się żyło. I znowu atak to celny do bólu. „Jeśli bowiem ludzkim powodem, dla którego powołano do istnienia Frajera podczas głębokich poszukiwań dobrego samopoczucia – jak gdyby miał on być kosmicznym Prozakiem czy też otulającą wszechświat kołderką – to coś tu nie gra. Powiem szczerze: taki bóg nie jest skrojony na moją miarę i wielu, wielu innych też. Co innego bóstwo, które pozwoliłoby mi pić i palić, ile zechcę, zrzucić parę kilo, nie dostając po raz kolejny anoreksji (…), wysłać byłego chłopaka na drzewo, stosowanie do zasady, że my, ludzie, nie jesteśmy „zaprojektowani” do małżeństwa na całe życie (…) - o, z takim bogiem była wierząca mogłaby pogadać. Bóg, który zmienia chleb w iPody, a wodę w wódkę Grey Goose – to już coś (…) Ale Frajer? Żałosne bóstwo, które w kółko nawija o zasadach i zasadach, zasadach, z których każda wydaje się być wymyślona właśnie po to, aby stać na zawadzie wszystkiemu, na co akurat mam w danym momencie największą ochotę? Oczywiście, o ile właśnie nie powtarza, że mam kochać, kochać, kochać... swoich przeklętych nieprzyjaciół? Basta! To miałoby być moim „spełnieniem marzeń” - wyzłośliwia się autorka listów.

 

Moc chrystianizmu

 

I dalej pokazuje, że o ile istnieje masa ateistów, którzy zostali głęboko wierzącymi chrześcijanami, to brak „konwersji” w drugą stronę: głęboko wierzących chrześcijan, którzy nagle zdecydowali się zostać ateistami. Także porównanie osób zaangażowanych w promowanie nowego ateizmu i jednej z największych jego zdobyczy – czyli aborcji, z jej przeciwnikami (i tak się składa zazwyczaj ludźmi wierzącymi) pokazuje, który styl życia jest zdrowszy (tak czysto po ludzku). Obrońcy życia i ich demonstracje to zupełnie inny świat. Dzieci, rodziny, nastolatki są dosłownie wszędzie. Dzieci trzymające się za ręce. Rozdokazywanego dzieci, siedzące na barana i brykające na wszystkie sposoby. Dzieci z kolczykami i tatuażami. Dzieci z różańcami. Dzieci w koszulkach z napisem: „Jestem adoptowany, dziękuję mamo, że mnie masz”. Dzieci, dzieci, dzieci, dzieci, dzieci – czujecie ten odlot? Wygląda to bardziej na rave czy koncert rockowy, niż na zwyczajną akcję polityczną – to znaczy przypominałoby koncert, tyle, że dzieci wyglądają znacznie zdrowiej, i raczej nie mają przy sobie narkotyków. To, że twarze obrońców życia, są twarzami dzieci i młodzieży, jest dla nas ateistów, zjawiskiem tak fatalnym, że aż trudno nawet oszacować jego zgubny zasięg” - peroruje autorka listów.

/

I zadaje ateistom pytanie, co ich zdaniem przyciąga młodzież do ruchu pro life. Odpowiedź miażdży precyzją. Nie jest to indoktrynacja, ale przekonanie, że walcząc o życie robią coś dobrego dla świata. „Większość młodych ciemniaków nie uznaje wcale aborcji za jeden z punktów spornych, lecz za najistotniejszą kwestię, która dowodzi przewagi ich chrześcijańskiej moralności. Nigdy dość podkreślania, że miliony Ciemniaków są ciemniakami tylko z powodu istnienia aborcji na życzenie. (…) Najpierw uznają oni ją za zło, a dopiero gdy szukają uważających podobnie i konkretnie protestujących przeciwko wszelkim – tu cytuję - „nieludzkim występkom” (…) odkrywają instytucje przemawiające w imieniu Frajera” - wskazuje Eberstadt.

 

Ateiści nie mają bliźnich

 

Interesująco brzmi także sugestia, by ateiści – dla własnego dobra – wycofali się z twierdzenia, że są równie dobrymi ludźmi, jak wierzący. I nie chodzi tu o jakieś porównywanie jednostek, bo zawsze można znaleźć dobrego, a nawet bardzo dobrego ateistę, ale o porównywanie wielkich grup. I tu nowi ateiści pozostają bez szans. „Szpitale, jadłodajnie, opieka społeczna, instytucje dobroczynne, kliniki i wszelkie inne placówki, będące owocem niesmacznego, obsesyjnego skupienia się wierzących na punkcie wszystkich słabych i cierpiących. Jak niby mielibyśmy z nimi rywalizować my, ateiści? Katolicy: 615 szpitali, 1600 placówek świadczących pomoc pod szyldem Caritas Internationalis, ponad 7500 szkół i 221 uczelni (…) A przecież pomocą zajmują się bynajmniej nie tylko papiści – żydzi, protestanci i muzułmanie robią co mogą. (…) A przecież są jeszcze mormoni, i naprawdę nie chciałabym, żeby przyszło nam jako ateistom rywalizować z Kościołem Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich w jakimkolwiek konkursie na bohaterów pozytywnych” - snuje swoje rozważania Eberstadt, przytaczając dokładne dane pokazujące, jak wiara skłania do zaangażowania społecznego.


Najmocniejszym argumentem na rzecz tezy, że religia chroni ludzi, jest obraz z Paryża, gdzie, gdy nastały upały masowo zaczęli umierać starsi ludzie (prawie piętnaście tysięcy w miesiąc), których zwłoki odkrywano dopiero, gdy zaczynały gnić, bowiem ich rodziny, a nawet pracownicy pomocy społecznej nie mieli czasu się nimi zająć (wiadomo wakacje). „Czy byłoby to do pomyślenia w świecie, w którym to, co ludzie religijni nazywają rodziną, ma jeszcze znaczenie? A wreszcie, czy można sobie wyobrazić, by podobny koniec spotkał tych starych dziadków, gdyby byli muzułmanami, a nie europejskimi postchrześcijanami?” - stawia pytanie Eberstadt.


A na koniec mamy niesamowite, mocne i już zupełnie niezabawne strony poświęcone syndromowi postaborcyjnemu i czyśccowi. Warto je przeczytać, bowiem o najtrudniejszych sprawach Eberstadt mówi w sposób niezwykle prosty. „Frajerskie listy” nie są bowiem trudną lekturą naukową.Jest za to z pasją napisana książka, która w pewnych momentach naprawdę wyciska łzy, ale i autentycznie śmieszy. Szczególnie, gdy dowiadujemy się, że w piekle mówi się po... niemiecku.

 

Tomasz P. Terlikowski

 

M. Eberstadt, Frajerskie listy. Komiczna opowiastka o życiu, śmierci i ateizmie, tłum. K. Jasiński, Warszawa 2011, ss. 166.

 

Tekst jest poszerzoną wersją artykułu, który pojawił się na łamach „Gazety Polskiej”