Chiara Corbella Petrillo odmówiła leczenia, by ratować życie nienarodzonego synka. Ktoś powie: takich historii jest wiele. Być może. Jednak ta 28-letnia kobieta uczy czegoś więcej: że Bóg to nie maszynka do spełniania życzeń. Zaufanie, iż On wie lepiej - jeśli mamy nie zwariować - musi wyprzedzić nasze starania o cud. Że przeciwieństwem strachu nie jest odwaga, lecz wiara.

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o tej 28-letniej Włoszce, pomyślałam, że to, co ją spotkało, jest dla przeciętnego człowieka nie do udźwignięcia. Jej biografia jeszcze bardziej utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Chiara z pewnością nie była przeciętna. Bo które dziecko w wieku siedmiu lat pisze na widokówce znad morza: „Maryjo i Jezusie, proszę Was, żebym została świętą”? Wiele wskazuje na to, że jej pragnienie ma szansę się spełnić. Proces beatyfikacyjny Chiary Corbelli Petrillo rozpoczął się 18 lipca 2018 roku w rzymskiej Bazylice św. Jana na Lateranie.

Małymi krokami do świętości

Urodziła się 9 stycznia 1984 r. w Rzymie. Wychowywała się w rodzinie katolickiej, chodziła też na spotkania wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Była piękną dziewczyną, towarzyską. Lubiła ludzi i wszyscy dobrze się z nią czuli. „I wcale nie była odważna. Kiedy chodziła do szkoły, nigdy nie zgłaszała się na ochotnika. Taka drobnostka, ale o czymś świadczy. To nie była przebojowa kobieta, która bierze się za bary ze światem. Nie, ona miała wiarę. Wiara i odwaga to dwie różne rzeczy. Przeciwieństwem strachu nie jest odwaga, lecz wiara. W wierze siłę daje ci Ktoś Inny. Odwaga oznacza, że próbujesz sobie radzić sam. Ona była silna siłą Kogoś Innego” - podkreślał jej mąż Enrico.

Poznali się w 2002 r. w Medjugorje. Po powrocie do Rzymu zostali parą. Szybko się zaręczyli, jednak wkrótce pojawiły się między nimi pierwsze kryzysy. Narzeczeni nawet zerwali ze sobą. Dziewczyna bardzo przeżywała rozstanie. Za radą kierownika duchowego o. Vita D'Amato pojechała na rekolekcje do Asyżu. „Zrozumiałam, że przyszłości małżeństwa nie buduje się na realizowaniu własnych pragnień i formowaniu drugiej osoby według własnych oczekiwań. Bóg nigdy niczego nie zabiera, a jeżeli tak robi, to tylko po to, by ofiarować ci dużo więcej” - zanotowała w dzienniku. Jako swoją życiową dewizę obrała słowa „piccoli passi possibile”, czyli „malutkimi możliwymi krokami do przodu”. Pozostała jej wierna do końca.

Po sześciu latach znajomości młodzi powiedzieli sobie sakramentalne „tak” w Asyżu. W wywiadach Enrico wspominał, że znajomi zachwycali się pięknem i elegancją jego żony. „Gdzie znalazłeś taką księżniczkę” - pytali.

Wszystko jest po coś

Po powrocie z podróży poślubnej okazało się, że oczekują upragnionego dziecka. Pierwsze badanie wykazało USG, że będą mieli córeczkę. Jednocześnie wykryto u niej bezmózgowie. Lekarze zasugerowali aborcję. Małżonkowie zdecydowanie odmówili. Dziewczynka otrzymała imiona Maria Grazia Letizia (grazia - „łaska”, letizia - radość). „Będziemy jej towarzyszyć tak długo, jak tylko będziemy w stanie” - pisała Chiara w dzienniku. Poród przebiegł bez komplikacji. Rodzice ubrali córeczkę w różowe ubranka i tulili w ramionach. O. Vito ochrzcił małą. Po 30 minutach Maria odeszła. „Nie ma ważniejszej rzeczy, niż pozwolić człowiekowi urodzić się, tak by mógł być kochany” - podkreślali Chiara i Enrico.

Kilka miesięcy potem okazało się, że znów spodziewają się dziecka. Niestety badania wykazały, iż chłopczyk urodzi się bez nóg. I tym razem rodzice nie załamali się. Zaczęli planować, jak urządzić dom, by niepełnosprawny synek mógł się rozwijać. Tymczasem kolejne USG pokazało, że dziecko nie ma nerek, ma niedorozwinięte płuca i pęcherz, a i stan pozostałych narządów nie daje mu szans na przeżycie. Odmówili aborcji. Pięknie ubrany mały Dawid Giovanni cicho kwilił w ramionach mamy, gdy o. Vito udzielał mu chrztu. Po 38 minutach ziemskiego życia, otoczony miłością, umarł.

Chiara powtarzała, że nawet największe nieszczęścia dzieją się po coś. „W małżeństwie Bóg zechciał dać nam dwoje wspaniałych dzieci. Ale poprosił, byśmy towarzyszyli im tylko do narodzin, pozwolił nam je utulić w ramionach, ochrzcić i oddać z powrotem w ramiona Ojca ze spokojem, miłością i niepojętą radością” - zanotowała w swoim pamiętniku. Pogrzeby dwójki swoich dzieci Chiara i Enrico zamienili w manifest życia.

Każdy dzień ma swoją łaskę

Małżonkowie nie zrezygnowali z marzeń o dziecku. Przeszli szereg badań, m.in. genetycznych, które wykazały, że choroby dzieci nie były ze sobą powiązane. Chiara trzeci raz zaszła w ciążę. Synek rozwijał się prawidłowo. Jednak ich radość nie trwała długo. Kiedy kobieta była w piątym miesiącu, zdiagnozowano u niej nowotwór języka. Poddała się operacji, ale w obawie o życie i zdrowie dziecka zrezygnowała z chemioterapii i radioterapii. Lekarze znowu proponowali aborcję, Chiara była jednak nieprzejednana. Walczyła o każdy dzień synka pod swoim sercem. „Dziś przybyło mu kolejne kilka gramów” - zapisała w dzienniku.

Francesco przyszedł na świat 30 maja 2011 r. Trzy dni później świeżo upieczona mama rozpoczęła chemioterapię. Okazało się jednak, że już jest za późno. „Przestałam próbować zrozumieć. Gdybym nie przestała, zwariowałabym. Każdy dzień ma swoją łaskę. Ja mam tylko robić jej miejsce” - powiedziała do swojej przyjaciółki. W wyniku postępów choroby Chiara straciła oko. Nigdy jednak nie żałowała swojej decyzji. Wiedziała, że jej dni na ziemi są policzone, mimo to była pełna pokoju i ufności w Bożą Opatrzność. „To, czego Bóg chce dla nas, jest o wiele piękniejsze niż to, o co moglibyśmy prosić, używając własnej wyobraźni” - napisała na tej samej widokówce, na której jako siedmiolatka wyraziła swoje pragnienie zostania świętą.

Śmierć nie ma ostatniego słowa

„Ostatnie miesiące były bardzo ciężkie, ale zarazem cudowne. W tym czasie nasz związek bardzo się pogłębił, a Jezus stale był przy nas obecny. Piękna jest świadomość, że sam Chrystus trwa przy krzyżu człowieka. Jestem fizjoterapeutą i pracowałem z ludźmi chorymi terminalnie. Wiedziałem, co nas czeka, nigdy nie myślałem jednak, że można tak pięknie umierać. Zawsze wiedzieliśmy, że śmierć nie ma ostatniego słowa. W centrum naszej wiary jest Jezus, który zmartwychwstaje, więc i my także zmartwychwstaniemy. Zawsze o tym pamiętaliśmy” - wyznał w jednym z wywiadów Enrico.

Pewnego dnia podczas modlitwy przed Najświętszym Sakramentem mąż zapytał Chiarę: „Czy jarzmo, który nosisz, jest naprawdę tak słodkie, jak mówił Pan?”. „Tak, jest słodkie” - odpowiedziała z uśmiechem. „Pan daje łaskę w stosownej chwili. I rzeczywiście widziałem, że umierała szczęśliwa. Doskonale wiedziała, dokąd idzie” - zapewniał Enrico.

Zaufaj, bo warto!

Agonia rozpoczęła się wieczorem 12 czerwca 2012 r. Tego dnia w Kościele czytano Ewangelię o soli ziemi i świetle świata. O 1.00 o. Vito odprawił Mszę św. przy łóżku Chiary. Zebrała się cała rodzina. Enrico rozesłał do przyjaciół esemesa: „Nasze lampy są zapalone. Czekamy na Oblubieńca”. 13 czerwca - w dniu, kiedy wspominamy Matkę Bożą Fatimską - Chiara dołączyła do dwójki swoich dzieci w Niebie.

Jej pogrzeb wyglądał jak wesele. Kościół św. Franciszki Rzymianki pękał w szwach, kilkudziesięciu księży w białych szatach sprawowało Mszę św., której przewodniczył o. Vito. Między ławkami biegał mały Francesco. Mąż odczytał list - testament Chiary skierowany do jej synka: „Francesco, idę do Nieba zająć się Marią i Dawidem, a ty zostaniesz z tatą. Tam będę się za was modlić. Pan Bóg od zawsze chciał, żebyś żył i On sam wskaże ci drogę, jeśli otworzysz przed Nim swoje serce. Zaufaj Mu, bo naprawdę warto. Chiara, twoja mama”.

Zgodnie z jej prośbą na pogrzeb nie przynoszono kwiatów, za to każdy z uczestników otrzymał doniczkę z małą roślinką - symbol życia, które trzeba pielęgnować.

Echo Katolickie 38/2018; opoka.org.pl