Najbardziej komentowanym w mediach momentem zakończonej niedawno wizyty patriarchy Cyryla na Ukrainie było jego przejęzyczenie podczas uroczystości z okazji 1023. rocznicy chrztu Rusi. Stojąc pod pomnikiem św. Włodzimierza w Kijowie patriarcha nazwał pierwszego chrześcijańskiego władcę Rusi Kijowskiej imieniem... Cyryla („wznosimy tą modlitwę, wspominając chrzest Rusi, w miejscu, gdzie stoi pomnik równego apostołom, świętego księcia Cyryla”). Publicysta Andriej Kapustin określił to jako freudowską pomyłkę, gdyż obecny patriarcha Moskwy chciałby widzieć siebie w roli porównywalnej do św. Włodzimierza – jako kogoś, kto zjednoczy duchowo „bratnie narody”: Rosjan, Ukraińców i Białorusinów. „Święta Ruś żyje w naszych sercach i umysłach. To nie jest tęsknota za przeszłością. To duchowy kod genetyczny, system wartości, który jednoczy spadkobierców Świętej Rusi”, przekonywał w Kijowie Cyryl. Projekt, który od dawna propaguje moskiewski patriarcha dla całego wschodniosłowiańskiego świata prawosławnego, w języku rosyjskim nazywa się „Russkij Mir”.
Troską Cyryla pozostaje pytanie, jak ta idea en przyjęta zostanie na Ukrainie. Tuż przed jego wizytą w Kijowie odbył się bowiem pierwszy od 18 lat Sobór Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego. Jednym z głównych punktów obrad były projekty większej zyskania większej niezależności od stolicy patriarszej. Choć egzarchat ukraiński podlega Patriarchatowi Moskiewskiemu, to w sumie dysponuje bardzo szeroką autonomią wewnętrzną i stale ją poszerza. Uchwalono np. nowy statut Cerkwi, który wszedł w życie bez akceptacji ze strony Moskwy. Duchowni i świeccy na Ukrainie pozbawieni zostali m.in. możliwości odwoływania się do sądów kościelnych Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, co było do tej pory praktykowane. W coraz większej liczbie świątyń liturgie zaczynają być odprawiane w języku ukraińskim. Zdaniem lidera kozackiej organizacji „Sobol” Witalija Chramowa, Ukraińska Cerkiew Prawosławna na Ukrainie praktycznie stała się już autokefalią, a jej zwierzchność wobec Moskwy pozostaje czysto formalna. Nie odrywa się ona jednak od Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, gdyż wówczas straciłaby swą kanoniczność.
Sytuację komplikuje fakt, że obecny zwierzchnik egzarchatu ukraińskiego, metropolita Wołodymyr jest już stary i ciężko chory. W prasie trwają spekulacje, kto będzie jego następcą. Podczas lipcowego Soboru ujawniły się dwie konkurencyjne tendencje: jedna – dążąca do oderwania się od Moskwy i ogłoszenia autokefalii, oraz druga – opowiadająca się za pozostaniem przy Patriarchacie Moskiewskim. Dla Cyryla nie jest obojętne, który z tych dwóch nurtów zwycięży. Tym bardziej, że patriarcha Filaret, stojący na czele niekanonicznej Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego, rywalizującego z Moskwą, bardzo wyraźnie stawia na grupę „autonomistów” wewnątrz ukraińskiego egzarchatu. W czasie, gdy Cyryl przebywał w Kijowie, Filaret oskarżył Moskwę, że chce podporządkować sobie Ukrainę, wykorzystując do tego struktury cerkiewne. Wezwał też ukraińskich prawosławnych, podległych Patriarchatowi Moskiewskiemu, by zjednoczyli się razem z nim i stworzyli niezależną od Rosji Cerkiew narodową.
(Napięcie między obu odłamami prawosławia jest bardzo duże. Dość powiedzieć, że w mediach związanych z Patriarchatem Moskiewskim patriarcha kijowski Filaret nazywany jest „obywatelem Denysenko”, ewentualnie „agentem Antonowem”, a w mediach sympatyzujących z Patriarchatem Kijowskim metropolita moskiewski figuruje jako „obywatel Gundiajew”, ewentualnie „agent Michajłow”).
Największymi zwolennikami utrzymania zależności od Moskwy wśród hierarchów na Ukrainie pozostają metropolita Doniecka Hilarion i metropolita Odessy Agafangieł, który zasłynął z twierdzeń typu: „Nasza wspólna ojczyzna to Związek Sowiecki”, „Pomarańczowa zaraza finansowana była z zagranicy”, „Po co nam iść do Europy, do jakiejś Unii Europejskiej – przecież to wszystko faszyści”. Z kolei za głównego przedstawiciela opcji autokefalicznej uchodzi arcybiskup perejesławski Aleksander, będący zarazem wikariuszem metropolii kijowskiej. Media donoszą, że demonstracyjnie nosi on nawet order Iwana Mazepy – ukraińskiego hetmana, który nie tylko uważany jest przez Moskwę za zdrajcę, ale który został także ekskomunikowany przez rosyjską Cerkiew.
Nic więc dziwnego, że Cyryl już piąty raz w ciągu ostatnich dwóch lat odwiedza Ukrainę. Bez tego kraju projekt pod nazwą „Russkij mir” nie ma sensu. Bez ukraińskiego egzarchatu Patriarchat Moskiewski utraci też swoją pozycję w świecie prawosławnym jako Cerkiew o największej liczbie parafii i wiernych (patrz: Górny: spór o prymat w prawosławiu, czyli Kijów między Moskwą a Konstantynopolem). Z tej perspektywy należy też patrzeć na drugie wydarzenie, jakie przykuło największą uwagę mediów podczas wizyty Cyryla na Ukrainie. Chodzi o oficjalne uznanie przez niego kanonicznej jurysdykcji gruzińskiego patriarchatu prawosławnego nad terytoriami Abchazji i Osetii Południowej. Nastąpiło to podczas kijowskiego spotkania Cyryla z katolikosem – patriarchą Gruzji Eliaszem II. Wielu komentatorów uznało ten gest za wyraz pojednania rosyjsko-gruzińskiego po wojnie sierpniowej 2008 roku. Tym bardziej, że abchascy księża prawosławni już od 1993 roku nie chcą uznać zwierzchności Eliasza II i kilkakrotnie zwracali się do Patriarchatu Moskiewskiego, by uznał ich niezależny status kanoniczny. Po wojnie w 2008 roku ogłosili nawet swoją autokefalię.
Cyryl nie miał jednak innego wyjścia, jak potępić „abchaskich buntowników”. Gdyby zgodził się na ich oderwanie od Patriarchatu Mcchety i Tbilisi, tym samym stworzyłby precedens i dał argumenty tym, którzy chcą odłączyć Ukraińską Cerkiew Prawosławną od Patriarchatu Moskwy i Wszechrusi. Tak więc oficjalne stanowisko Cyryla wobec Abchazji w dużej mierze wynika z jego stosunku wobec Ukrainy.
Grzegorz Górny

