Marta Brzezińska: Udzielił Pan obszernego wywiadu w „Dużym Formacie”, w którym przyznał Pan, że stosował kary cielesne wobec swoich dzieci. Zgodnie z przyjętą przez Sejm ustawą, już niewielkie klapsy są złamaniem prawem. Co Pan o tym sądzi?

 

John Godson: Myślę, że przyjęcie ustawy, która penalizuje niewielkie kary cielesne to było przysłowiowe wylanie dziecka z kąpielą. Taka była reakcja na duże nadużycia, jakich dopuszczali się niektórzy rodzice – w mediach przecież co jakiś czas jest głośno o katowanych dzieciach. Osobiście jednak uważam, że prawo nie powinno penalizować na przykład klapsów, ponieważ w moim odczuciu taka kara jest elementem wychowawczym. Polska jest krajem katolickim, szkoda, że nie czytamy częściej Pisma Świętego. W Starym Testamencie jest napisane, że jeżeli kochamy swoje dziecko, to nie będziemy mu żałować rózgi. To jest element miłości względem dziecka. Tak się je wychowuje. Oczywiście, to wychowanie nie może tylko polegać na dawaniu kar, jest jeszcze szereg innych środków wychowawczych, których można używać, na przykład pozytywne czy negatywne wzmacnianie. Ale ten system zakłada także stosowanie kar. Ubolewam nad tym, że Sejm uchwalił penalizację tego rodzaju środków wychowawczych.

 

Jak w takim układzie znaleźć złoty środek pomiędzy absurdalnym ściganiem rodziców za zwykłe klapsy, a uchronieniem dzieci, które naprawdę są katowane? Przecież takich sytuacji wciąż jest bardzo dużo.

 

Myślę, że do każdej sytuacji należy podchodzić indywidualnie. W życiu jest mnóstwo rzeczy, których można nadużywać, nawet dobrych. A nadmiar zwykle jest szkodliwy. Myślę, że wymiar sprawiedliwości jest w stanie sprawdzać takie przypadki indywidualnie i na podstawie obserwacji podejmować decyzje, którzy rodzice „przesadzają”. Muszę oczywiście podkreślić, że jestem przeciwny katowaniu dzieci, bo to nie jest humanitarne i nie płynie z miłości. Trzeba dokonać rozróżnienia pomiędzy wylewaniem frustracji na dziecko poprzez bicie, katowanie, a racjonalną możliwością dawania dziecku wyboru, jaką karę chce otrzymać.

 

W rozmowie z "Dużym Formatem" przyznał Pan, że swoim dzieciom także dawał klapsy. I to kapciem! (śmiech)

 

Moje dzieci są już w takim wieku, że nie otrzymują kar, typu klapsy. Ale pamiętam takie sytuacje, kiedy do wyboru dawałem karę nieoglądania telewizji przez weekend albo trzech klapsów. I dziecko wybierało trzy klapsy. To co miałem zrobić? (śmiech)

 

We wspomnianym wywiadzie mówił też Pan, że Pańscy rodzice stosowali o wiele surowsze kary...

 

To już wynikało z pewnych różnic kulturowych. U nas stosowało się dużo bardziej drastyczne kary, za które naprawdę można było pójść siedzieć (śmiech). Na przykład za drobną kradzież mama sypała mi chili do oczu. Kiedy byłem mały, zachowywałem się nieco łobuzersko. Byłem takim małym chuliganem, więc nawet te kary nie zawsze na mnie działały (śmiech). Dopiero nawrócenie zmieniło moje życie. Ale muszę podkreślić, że jestem wdzięczny rodzicom, że kochali mnie na tyle, że nie byli obojętni na to, co ja robiłem. Jeśli się naprawdę kocha, to nie jest się obojętnym, a dziecko nie robi tego, co mu się podoba. Uważam, że nie wolno pozostawiać dziecku takiego pola do samowolki, trzeba raczej nauczyć je działania z konsekwencją. Tylko tak można dziecko dobrze przygotować do życia w społeczeństwie. A dziś dzieci potrafią biegać z siekierą za nauczycielem i pytać „co mi pani może zrobić?”. Takie są konsekwencje bezstresowego wychowania.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska