Fronda: Panie Profesorze, od 1967 roku prowadzi Pan praktykę psychoterapeutyczną dla homoseksualistów. W ciągu tego czasu zdołał Pan pomóc kilkuset homoseksualistom porzucić dotychczasową preferencję seksualną i stać się heteroseksualistami. Czy na podstawie zarówno swoich badań teoretycznych, jak i praktycznej terapii może Pan odpowiedzieć na pytanie, czy homoseksualizm jest normalny? Sami homoseksualiści często mówią: taki się urodziłem, więc muszę już taki być…

 

Gerard van den Aardweg: Po pierwsze: jeżeli nawet to prawda, że można się urodzić homoseksualistą, to samo w sobie nie oznacza jeszcze, że jest to normalne . Jest wiele rzeczy, z którymi się rodzimy, a które są chorobami. Po drugie: nie można się urodzić homoseksualistą. Po trzecie zaś: nie jest to także normalne. Że nie jest to normalna sprawa, to może zobaczyć - jak sądzę - każdy. Kto choć trochę zna się na ludzkim organizmie, ten dostrzega, że funkcjonowanie ciała, budowa organów czy precyzja procesów biologicznych nastawionych na obszar seksualności mają na względzie prokreację. Dlatego nonsensem jest uważać, że byłoby normalne, gdyby istniała mał a grupa ludzi, która mim o tych wszystkich funkcji, gdy wszystko działałoby prawidłowo, nie mogłaby osiągnąć celu, jakim jest przyciągnięcie odmiennej płci. To samo byłoby, gdybyśmy np. patrzyli na motyle lecące na poszukiwanie swojego partnera, który ma przecież na skrzydłach określone znaki, wzory i kolory. Jak świetnie jest to zorganizowane w całej przyrodzie! A u człowieka nagle miałoby być inaczej? To byłoby nienormalne. To oczywiste, że zdarzają się zaburzenia pewnych funkcji i by to stwierdzić, nie są konieczne wieloletnie studia psychologiczne czy psychiatryczne; to może zobaczyć każdy. Od czasu do czasu można znaleźć notki w prasie, że homoseksualiści mieliby być odmienni, inaczej ukształtowani czy uformowani niż heteroseksualiści. Albo że zostały znalezione czynniki hormonalne czy też geny - tak zwany „gen homoseksualny" - ale to wszystko okazało się bzdurą. Nic nie zostało znalezione. Wszystko, co odkryto, to jedynie to, że ci ludzie z punktu widzenia biologii są na szczęście całkiem normalni i całkowicie zdrowi. A to oznacza, że w zasadzie posiadają również instynkt heteroseksualny. Jeżeli zaś nie może on dobrze funkcjonować, to mamy do czynienia z zaburzeniem instynktu seksualnego, co jest pewnego rodzaju neurozą, w tym wypadku neurozą seksualną. Homoseksualizm, takie jest moje zdanie, należy do szerokiego obszaru zaburzeń nerwicowych, tak jak nerwica natręctw, szereg odmian kompleksów niższości, depresje nerwicowe, a także właśnie zaburzenia seksualne. Wśród tych ostatnich mamy nie tylko homoseksualizm, ale też ekshibicjonizm, fetyszyzm, masochizm czy pedofilię - nie powinniśmy przy tym zapominać, że jest pedofilia heteroseksualna i homoseksualna. Dlatego nie powinno się uważać homoseksualizmu za zjawisko odosobnione, jedyne w swoim rodzaju.

 

Czy wobec tego można powiedzieć, że homoseksualizm jest chorobą?

Nie używam raczej tego słowa, które niekiedy nie wywołuje dobrych skojarzeń. Mówiąc o chorobie, myślimy raczej o czymś cielesnym, o cielesnym schorzeniu. A to nie jest to. To jest tak, jak z uzdrowieniem: owszem, można powiedzieć „uzdrowienie", ale brzmi to tak trochę symbolicznie, uzdrowienie oznacza przemianę, poprawę. To jest oczywiście uzdrowienie, ale uzdrowienie psychiczne, tak jak psychiczne jest zaburzenie.

 

Skąd się bierze to zaburzenie

W centrum znajduje się kompleks niższości dotyczący obszaru męskości, u lesbijek zaś kompleks niższości związany ze sferą kobiecości. Można czuć się niedowartościowanym w wielu obszarach swego „ja", np. w związku z inteligencją, rasą czy pochodzeniem społecznym - pochodzę z tej, a nie innej warstwy społecznej i z tego powodu odczuwam pewne niedowartościowanie, pewien kompleks. Słowem, odczuwać niższość, niedowartościowanie oznacza mieć poczucie, a nawet pewność, że jest się mniej wartym w specyficznym obszarze męskości czy też kobiecości - i to samo dotyczy odczuć homoseksualnych.

 

Jakie mogą być przyczyny powstania tego kompleksu?

Czynniki są rozmaite. W pierwszym rzędzie kompleks rozwijający się w męskim homoseksualizmie związany jest z brakiem identyfikacji z ojcem lub z niepełną czy ułomną osobistą relacją z nim. Ojciec w rodzinie jest dla chłopca przede wszystkim mężczyzną - głównym, pierwszym mężczyzną na świecie - i chłopiec stara się go naśladować. Rozwija w sobie poczucie, że też jest chłopcem, że dobrze jest być fajnym, prawdziwym chłopakiem. Jeżeli syn wyczuwa, że ojciec go lubi, uznaje to, że jest chłopcem, i kiedy np. ojciec wykonuje niektóre czynności wspólnie ze swoim synem, takie typowo męskie rzeczy w naszej kulturze, albo rozmawia z chłopcem w męski sposób, to chłopiec nabiera poczucia, że oto należę do świata mężczyzn, a w pierwszym rzędzie do świata swego ojca. Jeżeli więc brakuje tej więzi, jeżeli ojciec wykazuje niewielkie zainteresowanie synem, a może jest już bardzo stary albo zbyt zajęty, zapracowany i nigdy go nie ma w domu, jeżeli syn prawie wcale nie zna swego ojca, bo albo go nie ma, albo chłopiec mieszka razem z rozwiedzioną matką i ojciec nie za bardzo się nim interesuje, i jeżeli w takich przypadkach chłopiec nie ma też innych ojcowskich odniesień w swoim życiu - może to być starszy brat, wujek, stryjek, a może nauczyciel lub sąsiad - to wzrastając ma niewielkie szanse, by rozwijać swe męskie właściwości. Potem dochodzi do kontaktu z innymi chłopcami - a są to dzieci, dzieci zaś zawsze lubią się porównywać i porównują się z innymi. I tak chłopiec zaczyna odczuwać, że jest mało czy mniej męski, mało odważny, a ten świat chłopców, świat młodych mężczyzn jest dla niego obcy... Reasumując, czynnik ojcowski to często „psychologicznie brakujący ojciec". Bo nawet kiedy ojciec wprawdzie jest, ale jest on starszym panem albo jest zbyt mało ojcowski czy męski, to wtedy staje się właściwie nieobecny, staje się „psychologicznie nieobecnym ojcem". Drugim istotnym czynnikiem jest matka, która powinna powstrzymywać się od przesadnej troskliwości, również wówczas, gdy małżeństwo nawala. To jest bardzo ważne. Kiedy matka za bardzo kieruje się na chłopca, utrzymuje z nim zbyt mocne więzi albo ma trochę zbyt duże skłonności do panowania nad nim, jest szybka i aktywna i wszystko robi sama, to wówczas odbiera mu inicjatywę. Ten czynnik matczyny może doprowadzić do tego, że chłopiec za mało rozwinie swoje chłopięctwo. Chłopiec, z którym obchodzono się zbyt troskliwie, bardziej się boi - czuje strach przed obrażeniami ciała, strach przed drobnymi bijatykami z innymi chłopcami, nie bierze udziału w sztubackich figlach. I choć jest posłuszny i grzeczny, to jednak zbyt mało samodzielny. Kiedy oba te czynniki - ojca i matki - zbierają się razem w rodzinę, to wtedy prawdopodobieństwo, że chłopiec będzie czuł się niedowartościowany wśród rówieśników, w tym świecie chłopców, zdecydowanie rośnie.

 

Czy tylko czynnik rodzicielski jest decydujący?

Dochodzą do tego też i inne czynniki, np. pozycja, miejsce wśród dzieci. Poddano np. statystycznej analizie rodzeństwa, ale tylko braci i okazało się, że istnieje duże statystyczne prawdopodobieństwo rozwinięcia się homoseksualizmu u młodszego lub najmłodszego z braci. Stwierdzono, że częściej wśród braci jeden, i to na ogół młodszy lub najmłodszy, jest mniej męski, traktowany bardziej troskliwie albo nie akceptowany przez starszego brata jako mężczyzna: mówię ci, idź pobaw się z siostrą... Taki schemat: my mężczyźni, a on inny. Zatem grupa dzieci ma bardzo duże znaczenie.

Niekiedy dochodzą też inne rzeczy, związane z ciałem. Często słyszałem od mężczyzn, że w swojej młodości zależni byli od swych wad cielesnych: jąkali się, byli bardzo grubi albo mieli jakieś inne wady, których doświadczali jako ułomności. I to jest właściwie zrozumiałe, gdyż ten, kto jest głuchy, kto nie słyszy, tak czy owak szybko czuje się wykluczony z grupy. Kolejnym czynnikiem jest wychowanie, np. przez dziadków. Bywa, że matka nie może wychowywać, ojca nie ma, pozostają zatem dziadkowie, dobrzy ludzie - wychowali chłopca, ale mieli już 60 lat i więcej. Dziecko rozwijało się więc bardzo dziecięco, jak bobas, i mimo że inni rówieśnicy byli już o wiele bardziej rozwinięci, to ono nadal czuło się jak bobas. I tu brakuje oczywiście męskiego wpływu, wpływu młodszego mężczyzny. Wskutek tych wszystkich czynników dochodzi do tego, że chłopiec czuje się nieswojo w grupie swych kolegów. Nie pasuje do nich, bo są zbyt szorstcy, bo mają zwyczaje, których on nie zna. Wspomniane czynniki przygotowują do tego, co będzie się działo w okresie nastoletnim, czyli od 10, 12 do 16 lat. Czynniki te wiążą się wtedy dopiero ze sobą. I jeżeli chłopiec nie widzi się potem w grupie chłopców, w tym męskim świecie, nie pasuje do niego, nie czuje się tam swojsko, to wówczas może to doprowadzić do powstania kompleksów. Często może się zdarzyć, że chłopiec jest bity czy wyśmiewany przez innych, co jest bardzo upokarzające. Pewien mężczyzna jako chłopiec został wychowany przez matkę, był takim maminsynkiem. Potem, gdy miał już 12 lat, przeprowadził się i poszedł do szkoły, gdzie spotkał się z obcymi chłopcami, którzy go przezywali „Młoda Dama" albo „Damulka". Nawet nauczyciel mówił: ta młoda damulka to Karl, a teraz chodź na środek i coś powiedz. To było oczywiście bardzo żenujące. Od tej pory młody wówczas mężczyzna miał poczucie, że nie jest prawdziwym chłopcem, że jest raczej swego rodzaju dziewczyną, że ma więcej kobiecych przyzwyczajeń, gestów etc. I przyzwyczaił się. Bardzo ważny jest też sport. Statystycznie homoseksualiści bardzo rzadko jako chłopcy grali w piłkę nożną. A w naszej kulturze - czy to w Polsce, czy w Holandii, czy w Brazylii - gra się w piłkę i gra ta jest właściwie jedyną formą aktywności chłopców, która jeszcze nie została całkiem przejęta przez dziewczyny. Kopie się piłkę i jest to typowe. Futbol jest również pewną formą walki, współzawodnictwa. Tam liczą się siły, trzeba atakować. Jest to zatem także zdrowa, normalna forma agresji, możliwość wyżycia się w sposób sportowy.

Ale tamci chłopcy nie grali. Nie wiadomo, czy rzeczywiście nie potrafili grać w piłkę, czy bali się przegranej, zranienia. Tu zaczyna się kompleks niższości. Unikali bijatyk, futbolu, w Stanach Zjednoczonych unikali baseballu.

 

Powiedział Pan o czynnikach wpływających na powstanie homoseksualizmu, a jak wygląda jego rozwój?

W okresie przednastoletnim i nastoletnim chłopak moż e czuć się samotny, kiedy nie ma przyjaciela. Również dziewczęta w wieku 12-14 lat pragną mieć przyjaciółkę - i jeśli ją mają, to dobrze, bo to wpisane jest w tę fazę rozwoju. Chłopak, który nie potrafi zawiązać przyjaźni, który czuje się bardziej swojsko w towarzystwie dziewcząt, który boi się rówieśników - jeśli zamyka się w sobie i zaczyna rozwijać w sobie tęsknotę za przyjacielem, to wówczas już coś się zaczyna. Przede wszystkim zaczyna się pragnąć przyjaciela, osobistego przyjaciela. Potem pojawia się podziw, że on ma to, czego mi brakuje, ma to, co jest popularne: jest odważny, wygląda męsko, silnie, a ja mogę mieć uczucie, że nie wyglądam tak krzepko, że jestem mały... I tu zaczyna grać rolę cielesny kompleks niższości. Czuję się gorszy, bardziej brzydki, ale przede wszystkim jest to kwestia męskości i wówczas podziwia się przyjaciela z dystansu i pragnie się go. W okresie nastoletnim w takich fantazjach, by mieć przyjaciela, zaczyna pojawiać się aspekt erotyczny. Rozwój seksualny w tym okresie jeszcze trwa, ta sfera nie jest w pełni ukształtowana. To wszystko są właściwie jeszcze dziecięce i infantylne fantazje. Początkowo interesującym obiektem pod względem seksualnym jest własne ciało, a także ciało przyjaciela. Wtedy albo od czasu do czasu mają miejsce gry erotyczne z przyjacielem, albo też tylko w wyobraźni i z samozaspokojeniem. Można sobie wyobrazić, że ten przyjaciel bawi się w gry erotyczne. To jest oczywiście intymne, ale połączone z wielkim uwielbieniem, można by nawet powiedzieć: z idolatrią, ubóstwieniem męskości innego: jego penis, jego szerokie ramiona, jego męski głos, jego męskie spojrzenie są przedmiotem westchnień. Jest to więc dziecięcy podziw, ale moż e być on bardzo silny i tym mocniejszy, im większe jest poczucie samotności i niższości. Wówczas pragnie się bardziej. I ostatni punkt - nawyk. Nawyk umożliwia łączenie tęsknotę za ubóstwianym z poczuciem litowania się nad sobą. Brzmi to może ostro, prawda?

 

Nie zaprzeczam.

Poczucie niższości zawsze jest związane z użalaniem się nad sobą. To nie jest świadome i nie sądzę, by miody człowiek chciał się świadomie nad sobą użalać, raczej czyni to w sposób spontaniczny. „Ja" jest najważniejszym, co istnieje, a u dzieci to „ja" jest jeszcze większe, bo dzieci są bardzo egocentryczne. Kiedy więc dziecko czuje się niedowartościowane, kiedy ma poczucie, że znaczy mniej niż reszta albo że jest nikim, że nie ma tego, nie ma owego itd., to wtedy pojawia się uczucie smutku. Smutek jest stanem normalnym. Dzieci łatwiej płaczą. W okresie nastoletnim jest więc wiele użalania się nad sobą. Ale to litowanie się nad sobą w okresie nastoletnim możemy określić jeszcze innym terminem - jest to „samo-dramatyzowanie", co właściwie jeszcze lepiej wyraża, o co chodzi, dzieci w tej fazie życia mają bowiem większą skłonność, by dramatyzować nad sobą: mój ojciec wcale mnie nie kocha, on mnie nienawidzi... W rzeczywistości ojciec jest może trochę za bardzo egocentryczny... ale czy mnie nienawidzi? Dziecko jednakże może to tak odczuwać: czuję się ofiarą nienawiści ojca! Właśnie, ważne słowo - ofiara, czuć się ofiarą, a nawet czuć się męczennikiem. Zastaje to więc jeszcze bardziej wzmocnione, to samo-dramatyzowanie, dramatyzowanie nad swoją krzywdą, swoim bólem. Dzieje się tak zawsze w przed-fazie homoseksualizacji danej osoby. Nikt nie lubi tęsknić w samotności. W rzeczywistości człowiek użala się nad sobą bardzo szybko i bardzo łatwo. Myślę nawet, że tylko święci nigdy się nad sobą nie użalali. Ale większość ludzkości jak najbardziej, i to często! A dzieci z całą pewnością. Więc chłopiec czuje się wówczas biedny i samotny, gdyż nie jest taki jak inni, a podziw dla upragnionego przyjaciela jest tragiczny, bo on wszak nigdy nie będzie moim przyjacielem, bo jestem nikim. To bolesna samotność. Powstrzymanie się od użalania nad sobą nie jest łatwe nawet dla dorosłych, a cóż dopiero mówić o dzieciach. Dlatego powinny one otrzymywać duże wsparcie, powinno się im okazywać wiele serdeczności, wtedy są w stanie niejedno znieść. Dzieci te są zwykle pozostawiane same sobie, uciekają w samotność, zapadają się w głąb siebie, uciekają w wyobraźnię. Takie same fantazje homoseksualne występują też i u dorosłych 50-, 60-letnich mężczyzn. Ale są to zawsze tylko infantylne fantazje nastolatków z okresu dojrzewania. I zawsze są to takie fantazje, w których pociesza się trochę samego siebie.

 

Wydaje się, że ta skłonność do samo-dramatyzacji cechuje w ogóle społeczność homoseksualną.

U każdego dorosłego homoseksualisty spotyka się pewną dozę litości nad sobą samym. Nieświadoma, stała litość nad sobą wynika nie z tego, że jest się homoseksualistą, lecz raczej z poczucia, że nie jest się takim samym mężczyzną jak inni, że się czuje wykluczonym z grupy rówieśników już w młodości. I to tłumaczy on sobie dyskryminacją, że jest biedny, prześladowany. I to jest oficjalne stanowisko homoseksualistów - że są biednymi ofiarami. A to dokładnie pasuje do chłopięcych marzeń, idealnie się w nie wpasowuje, gdyż oni zawsze mieli poczucie, że znajdują się poza grupą rówieśników. I stąd właśnie to pragnienie przyjaciela, to poszukiwanie przyjaciela-mężczyzny. Można by rzec, że oni są zafascynowani męskością. Ich tragizm widać, kiedy ci dorośli homoseksualiści bawią się w Gayparade. To tylko zabawa, ale wewnątrz rozgrywa się tragedia: ciągle szukać, a nigdy nie znaleźć.

 

No właśnie, dane dotyczące rotacji partnerów homoseksualnych są olbrzymie - idą w setki, a nawet w tysiące…

To, o czym mówiłem, tłumaczy, dlaczego stosunki homoseksualne zazwyczaj nie mogą być długotrwałe. Dziecięca fantazja jest bowiem specyficzna, jest to fantazja o poszukiwaniu, która nigdy nie zostaje zaspokojona. Wygląda to tak: ach, gdybym to miał dobrego przyjaciela. Jest to zawsze skarga, która powraca, że ty nie kochasz mnie przecież jak ten pierwszy. Skargi, żale, a potem widzę nowego przyjaciela i on jest jeszcze piękniejszy. Podam następujące porównanie. Kiedy dziecko czuło się ubogie, finansowo biedne, to jest możliwe, co czasami się zdarza, że w dziecku tym rozwinie się kompleks niższości i by samo się pocieszyć, szuka ono bogactwa i pieniędzy, i kiedy już zostanie bogatym człowiekiem, to tęsknota nie mija. W pełni rozkoszuje się bogactwem, ale cały czas „dostaje kopa",żeby mieć coraz więcej. To jest rodzaj narkotyku, ponieważ wciąż jeszcze czuje się dzieckiem, które niczego nie ma, które jest tylko biednym odrzuconym malcem. Tamci nadal mają dużo, to i ja muszę mieć coraz więcej. Podobnie homoseksualizm - jest chorobliwym pociągiem do męskości. To pożądanie zasadniczo nigdy nie działa tak jak „kop" czy alkohol, ale też nigdy nie jest trwałym spokojem.

 

Czy ten stan można w ogóle nazwać miłością?

To jest egocentryzm. Poszukiwanie miłości, przyjaźni i zwrócenia uwagi na moje biedne „ja". Bo prawda jest taka: „miłość homoseksualna" nie jest miłością, jest tęsknotą, jest pragnieniem... To uczucie, które ma miejsce także w okresie nastoletnim. Ale w momencie głębszej analizy okazuje się, że jest to uczucie ubogie. Wychodzi wówczas na jaw, że ci ludzie robią to tylko dla siebie. Pragną otrzymywać od drugiego miłość czy serdeczność. Nie jest to więc prawdziwa, dojrzała forma miłości, która polega nie tyle na braniu, co dawaniu z siebie, wręcz poświęcaniu się. Dlatego jest to fałszywe. Niektórzy powiadają: dlaczego homoseksualiści nie mogą kochać tak, jak chcą? Każdy ma przecież prawo do miłości. Ale po analizie okazuje się, że to nie jest prawdziwa miłość. Musimy jasno stwierdzić, że ludzie, którzy mają ten kompleks, właściwie są po trosze ofiarami, ale w zupełnie innym sensie niż ten, w którym niektórzy z nich pragną się na ofiary kreować. Dziecko, które jest samotne, szuka towarzystwa innych chłopców z grupy i wówczas może nastąpić reakcja pocieszenia, i jeśli pozostaje ono w tym nieustępliwe, zaczyna karmić się fantazjami, ma częste, bardzo częste masturbacyjne fantazje, szuka kontaktu etc. - to staje się to obsesją. Nie jest więc wielką radością mieć uczucia homoseksualne. Sentymentalizm nie jest odpowiedzią.

 

A co jest odpowiedzią?

Wiadomo, że można poddać analizie biednych uzależnionych alkoholików. Można prześledzić drogę, jak ktoś został alkoholikiem. Ale przede wszystkim ci ludzie potrzebują rzeczywistej, zdrowej pomocy, to jest pełnego, prawdziwego zrozumienia, bez cienia sentymentu w stylu: od kiedy tak żyjesz? jak często pijesz? etc. To nie jest pomoc, w ten sposób nie można pomóc alkoholikowi. Chodzi o zrozumienie na bazie wglądu, przejrzenia i wsparcie - tego ci ludzie potrzebują bardzo mocno. Potrzebują przede wszystkim wsparcia,ludzkiego wsparcia, towarzystwa i pomocy. Wielu z nich czuje się izolowanych w swoim życiu nie dlatego, że społeczeństwo miałoby dyskryminować homoseksualistów zawsze i wszędzie. To nieprawda, co widać choćby w Holandii, gdzie można robić, co się chce. Ale wewnętrznie są to ludzie samotni, którzy nie potrafią stworzyć dobrych więzi i tworzą niedojrzałe relacje. Trzeba więc zrozumieć, że prawdziwych przyjaciół mają bardzo rzadko.

 

Jak się przedstawia sprawa ich aktywności seksualnej?

Są ludzie, którzy mają uczucia homoseksualne, ale nie chcieliby ich ujawniać, nie chcą być aktywni i pozostają jedynie przy fantazjach, i robią to sami ze sobą. Ale jak już taki człowiek staje się aktywny, to przeważnie na początku zakochuje się w jednym chłopaku, ale potem dochodzi do rozstania, potem przychodzi następny przyjaciel, potem inny i znowu inny, i jeszcze inny..., i ostatecznie są to setki przypadków, krótkotrwałych naturalnie, związków partnerskich. Niedawno przeprowadzono ankietę w Niemczech i w USA, która porównywała długość związków u aktywnych homoseksualistów. I okazało się, że 60 proc. z nich nie jest w stanie przetrwać jednego roku, zaś z 40 proc. związków, które trwają rok i dłużej, niewielka liczba, bo tylko 2-3 proc. związków partnerskich trwa dłużej niż pięć lat. Zatem regułą homoseksualizmu jest niewierność, także wtedy, gdy żyje się wspólnie pod jednym dachem. Jest to chorobliwy pociąg charakteryzujący nałogowca, to zaburzenie funkcji, po prostu nerwica. Do tego dochodzą jeszcze inne rzeczy, jak epidemia AIDS, która się dość szybko rozprzestrzenia w tym środowisku. Podobnie jak szereg innych chorób wenerycznych.

 

Nawet pisany z pozycji niezwykle przychylnych środowiskom gejowskim raport Instytutu Kinseya o homoseksualistach stwierdzał, że „około dwie trzecie mężczyzn każdej z ras zaraziło się w jakimś momencie chorobą weneryczną w wyniku stosunków homoseksualnych"…

Nie mówię, że każdy homoseksualista powinien poddać się terapii - niech zrobi to wtedy, kiedy to tylko możliwe i kiedy tego chce. Kiedy ma duże przekonanie, chce spróbować zmienić swoją sytuację. Każdy homoseksualista, który się nad tym zastanowi, będzie potrafił rozważyć, że z tymi dążnościami nie da sobie rady, więc powinien spróbować być uczciwy i podjąć walkę. Wszyscy my, ludzie, mamy swoje przywary, złe przyzwyczajenia. Mamy wiele rzeczy, które nie są do końca dorosłe, nie całkiem dojrzałe, i każdy człowiek powinien właściwie w pewnych dziedzinach swego życia trochę walczyć sam ze sobą. To nie jest takie proste być rzeczywiście dorosłym. To się tyczy też homoseksualistów. Homoseksualista przede wszystkim ma walczyć na tym właśnie polu, ponieważ jego uczucie i zaburzenie jest psychologiczne. Ale z drugiej strony jest to także nałóg: oddawanie się fantazjom, poszukiwanie kontaktów - to moż e dawać na krótki czas ulgę, ale jednak jest to nałóg. Tak zresztą odczuwają to w innych kulturach, nie tylko w tradycji chrześcijańskiej. Chińczycy, którzy przecież nie są chrześcijanami, również odczuwają to silnie jako nałóg moralny. Mahometanie, którzy mają oczywiście swoją wiarę, także traktują to jako nałóg. Tak jest wszędzie. Wracając do walki wewnętrznej, musi być dobra moralna pewność zmiany i wsparcie, żeby walczyć. Walka musi być spokojna, regularna i cierpliwa. Gdy się ją rozpocznie, człowiek będzie czuł się stopniowo bardziej wolny i bardziej zadowolony. To ciężka droga, ale daje zadowolenie. Dopiero w ramach tej woli walki, sporu z samym sobą ma miejsce w terapii leczenie. Potrzebne jest samozrozumienie, poznanie charakteru, a następnie wsparcie walki.

 

Jak ta walka wygląda?

Opisałem kilka propozycji takiej walki w wydanym przeze mnie podręczniku do samoterapii homoseksualistów. Często zdarza się pewna arogancja. Specyfiką tej grupy jest bowiem jej infantylność. To syndrom dziecka, które za długo było w domu, chłopca, który za bardzo został ukochany. Jest niezwykły, jest wrażliwy, bardzo czuły, bardzo uzdolniony, czuje się niezwykły. A to może doprowadzić do pewnej arogancji. Zakwestionowanie tego jest bardzo ważne. Na ogół wszyscy ćwiczymy cnotę. Jest możliwe ćwiczenie jej również terapeutycznie, czyli podczas zróżnicowanej terapii, poprzez wsparcie i walkę ze samym sobą. Kiedy człowiek jest uczciwy, żyje w zgodzie z samym sobą, jest w stanie dostrzec swój egocentryzm, np. w przyjaźniach. Kolejną ważną cnotą jest pokora. Zaobserwowałem, że im ktoś bardziej jest pokorny, tym mniej w nim skłonności homoseksualnych. Dlaczego tak się dzieje? Po prostu skoncentrowanie na sobie, na swoim „ja" jest mniejsze. Idzie to w parze z większym zainteresowaniem innymi osobami, z uczeniem się. Trzeba uczyć się, by naprawdę kochać. I to jest bardzo konkretne, egzystencjalne, bo w moim życiu jest inaczej niż w twoim, moje otoczenie jest inne niż twoje itd. Im bardziej taki człowiek się uczy, a to oznacza, że dokonuje poświęceń, składa swoje małe ofiary, tym bardziej przezwycięża swój dziecięcy egocentryzm. A uczenie się bycia dorosłym oznacza również uczenie się miłości - to ogólna zasada, jak sądzę. Mówi się czasami o kimś, że ta osoba jest za mało dorosła, jest za bardzo dziecinna, a właściwie to można by powiedzieć, że ona może jeszcze za mało kocha, za mało się uczy, by wziąć na siebie odpowiedzialność za drugą osobę. Wziąć na siebie zmartwienia innego, bo miłość jest rzeczywiście zainteresowana innym a nie sobą.

 

Skupianie się na sobie może prowadzić do narcyzmu.

Narcyzm jest wyraźny u niektórych homoseksualistów. Na przykład w zachowaniu, w ubraniu, w wyglądzie. To jest dziecięcy egocentryzm. Właściwie to jest to śmieszne. Mówiłem o śmiechu w naszej metodzie. W rzeczywistości autoironia odgrywa dużą rolę w terapii. Najpierw powinienem zobaczyć pewną infantylność w samym sobie i naprawdę zrozumieć siebie jako infantylnego. Potem próbuję z tego trochę pożartować, starając się nie brać siebie tak tragicznie, tak serio. Należy umieć śmiać się z samego siebie. To jest czasami najtrudniejsze. Mówiliśmy o litowaniu się nad samym sobą. Z tego bierze się np. poczucie bycia ofiarą w sytuacji, gdy jest się omyłkowo przez kogoś potraktowanym czy niezrozumianym. Ale gdy nie jest się zrozumianym, to może od czasu do czasu zapytać, co właściwie można więcej zrozumieć?

 

Na ile w terapii osób o skłonnościach homoseksualnych może pomóc rozbudzone życie duchowe i religijne?

Profesor Robert Spitzer, który jeszcze w 1973 roku był zwolennikiem „odpatologizowania" homoseksualizmu, a obecnie zmienił swój pogląd i uważa, że homoseksualizm jest stanem, który można zmienić, uważa, że terapia tych osób jest związana z ich osobistą wiarą. Takie samo jest doświadczenie moje i wielu innych psychiatrów. Osoby głębiej wierzące mają większe szanse na uzdrowienie. Nie ma m przy tym na myśli wiary jako wyuczonego pacierza czy odprawionego bezrefleksyjnie obrzędu. Myślę raczej o wierze osobistej, kiedy się modli, rozważa się z Bogiem swoje postępowanie, wchodzi z Nim w dialog i postępuje za głosem sumienia. Bóg mówi w sumieniu w sprawach być może nieraz bardzo błahych, ale jeżeli się słucha, dobrze wyczuwa, to wówczas można to również wnieść do praktyki. I to jest pewne: to daje olbrzymią moc. To nie jest tak, że modlitwa przynosi automatyczne uzdrowienie jak za naciśnięciem guzika. Najpierw jest osobista wiara połączona ściśle z modlitwą, ale musi być też praca nad samym sobą. Nie jest to zatem wiara bierna, lecz aktywna. Przejawia się ona w modlitwach za innych i próbach życia w przyjaźni z Bogiem - to pragnienie, by całe życie było zgodne z Jego wolą. Jako psycholog uważam, że najlepsza jest psychoterapia połączona z religijnością. Dusza człowieka jest religijna. I to wszystko, co wiąże się z naszym charakterem, z wynaturzeniami, nałogami, ale i z cnotami, rozgrywa się w ludzkiej duszy. Mamy więc płaszczyznę psychiczną ale, również głębszą płaszczyznę - duchową, religijną - i byłoby absurdem to rozdzielać. A sfera religijna jest źródłem energii dla nas. To podejście sprawdza się też w przypadku anonimowych alkoholików.

 

Jak wygląda zależność między zaangażowaniem homoseksualnym a religijnym?

Wśród moich klientów są osoby zarówno wierzące, jak i niewierzące. Zaobserwowałem, że im bardziej jest się homoseksualistą, tym mniej będzie się miało w sobie wiary. Jeśli człowiek staje się aktywnym homoseksualistą, to albo się od wiary radykalnie odwraca, albo stopniowo ona odchodzi, zanika. Niekiedy może to być perfekcyjna, doskonalą wiara, lecz nie będzie to już właściwy, osobisty kontakt z Bogiem, który sprawia, że można próbować żyć w zgodzie ze swym sumieniem. W terapii może to powrócić, niekiedy trochę, niekiedy bardzo. Ale oznacza to, że osoba, która zastanawia się i szuka prawdy w sobie samym, przechodzi na płaszczyznę religijną, moralną, duchową. Poszukiwanie prawdy jest, tak myślę, warunkiem powodzenia terapii. Bo prawda wyzwala.

 

Dziękuję za rozmowę.

ROZMAWIAŁ: GRZEGORZ GÓRNY

AERDENHOUT K. HAARLEMU, KWIECIEŃ 2003