"Zróbcie przejście dla tych rabinów!" - po raz pierwszy i pewnie ostatni, zawiadowca Union Station w Waszyngtonie D.C. użył tych słów. Takiego tłumu nie widział jeszcze na stołecznym dworcu. Działo się to 6 października 1943 r. - trzy dni przed Jom Kipur, kiedy ponad 400 rabinów przyjechało prosić rząd USA o ratowanie Żydów z rąk Hitlera.

Marsz wymyślił 33 letni Hillel Kook z Jerozolimy, bratanek Abrahama Izaaka Kooka, pierwszego naczelnego rabina brytyjskiej mandatowej Palestyny. Hillel Kook, który używał pseudonimu Peter Bergson, podróżował po Ameryce od 1940 r. starając się lobbować na rzecz emigracji żydowskiej do Ziemi Izraela i utworzenia państwa żydowskiego. Po tym, jak wiadomości o ludobójstwie popełnianym przez nazistów dotarły do Stanów Zjednoczonych pod koniec 1942r., Bergson założył Nadzwyczajny Komitet na Rzecz Ocalenia Żydów w Europie, który nastawiony był na podjęcie akcji politycznej.

Bergson rozumiał potrzebę podjęcia działania na wielką i dramatyczną skalę w celu rozpropagowania tej informacji. Dla zaalarmowania Amerykanów o masakrach urządzanych przez Niemców, grupa Bergsona sponsorowała przedstawienie teatralne pt. "Nigdy nie umrzemy", autorstwa laurata Akademii Filmowej, scenarzysty, Bena Hechta. Obejrzało je ponad 40,000 ludzi w Madison Square Garden w Nowym Jorku i innych miastach Ameryki. Jego aktywiści zamieszczali płatne ogłoszeń w ponad 200 amerykańskich gazetach, nakłaniając rząd USA do ratowania prześladowanych.

Radykalne działania Bergsona potrząsnęły niektórymi przywódcami amerykańskiego żydostwa, którzy przeważnie bali się, że głośne protesty mogą sprowokować antysemityzm. Inni obawiali się, że popularność ludzi Bergsona spowoduje usunięcie ich znaczenia w polityczny cień. Ale i w tym środowisku Bergson zdobył sympatię. Gdy organizacja marszu napotkała trudności związane z transportem, to Denise Tourover, prezydentka kobiecej organizacji Hadassa z Waszyngtonu, zaoferowała logistyczną pomoc.

Główne zadanie rekrutacji rabinów do wzięcia udziału w demonstracji wzięła na siebieVaad HaHatzala (Rada Ratunkowa), czyli grupa ortodoksyjnych Żydów, która już wcześniej zdobywała fundusze na rzecz ratowania wybitnych rabinów z Europy, i która miała swoje wypracowane kontakty z urzędnikami amerykańskimi. Liderzy Vaadu w większości byli urodzonymi w Europie, żydowskojęzycznymi rabinami, którzy nie mieszali się do spraw niezwiązanych z życiem społeczności religijnej. Ale kryzys europejskiego Żydostwa pod jarzmem Hitlera zmusił ich do podjęcia nadzwyczajnych inicjatyw w sferze publicznej, z których marsz na Waszyngton był chyba najbardziej spektakularną. W rzeczy samej była to jedyna demonstracja poświęcona sprawie ratowania ofiar w całym okresie Holocaustu, która odbyła się w Waszyngtonie. Idea, że Żydzi będą maszerować ulicami stolicy, promując konkretne żydowskie potrzeby, takie jak potrzeba ratunku, szczególnie w czasie wojny, była anatemą dla większości liderów głównych organizacji żydowskich.

Większość rabinów uczestniczących w demonstracji przybyło z Nowego Jorku, ale też z Filadelfii, Baltimore, i odleglejszych zakątków: Chicago, Cleveland, Cincinnati, Pittsburgh, Columbus, Connecticut, Worcester i Massachusetts.

Wśród manifestantów były najwybitniejsze postaci rabinatu amerykańskiego, takie jakEliezer Silver Israel Rosenberg, współprzewodniczący Union of Orthodox Rabbis;Solomon Friedman, prezydent Union of Grand Rabbis; Bernard Dov Leventhal - naczelny rabin Filadelfii i jeden z najbardziej znanych rabinów tamtych czasów; a także Rabbi Mosze Feinstein, który później stał się najważniejszym autorytetem halachicznym w Ameryce. Ramię w ramię maszerowali rabini wywodzący się z tradycji chasydzkiej i litwackiej.

Dokumenty pokazują, że niektórzy żydowscy kongresmeni "zrobili wszystko co w ich mocy, aby odwieść rabinów od pokazania swoich brodatych twarzy w Waszyngtonie". Na czele polityków przeciwnych tej inicjatywie stał Sol Bloom z Nowego Jorku, przewodniczący komisji spraw wewnętrznych, który popierał niechętną uchodźcom politykę Departamentu Stanu. Jego działania przyniosły jednak skutek odwrotny od zamierzonego: zamiast 250 rabinów, trzeba było znieść widok 400.

Rabini, wielu w tradycyjnych długich kapotach, czarnych kapeluszach, przemaszerowało z Union Station na Kapitol. Służbę porządkową pełnili członkowie organizacji żydowskich weteranów wojennych. Na schodach Kongresu spotkał ich wiceprezydent Henry Wallace, który według relacji magazynu Time, "dał nadzwyczajnie zwięzłą dyplomatyczną odpowiedź" na ich prośbę. Niekonkretna wystąpienie Wallace'a zawierało wyrażenie "żalu" z powodu losu europejskich Żydów, ale nie zawierało żadnej wzmianki na temat możliwości przyjścia im z pomocą.

Przemawiało także wielu innych ważnych polityków: przywódca większości w Senacie (i późniejszy wiceprezydent) Alben Barkley z Kentucky, przywódca mniejszości w Senacie (i nieskuteczny kandydat prezydencki w wyborach 1940 r.) Charles McNary z Oregonu, Przewodniczący Senatu Sam Rayburn z Teksasu, senator W. Waren Barbour - republikanin z New Jersey, który mocno popierał zaangażowanie się USA w pomoc prześladowanym (niestety zmarł w wieku 55 lat, 6 tygodni po tym wydarzeniu).

Dwóch przewodniczących marszu odczytało petycję do prezydenta, po hebrajsku i angielsku: "dzieci, niemowlęta, starsi mężczyźni i kobiety wołają do nas "pomocy!" Miliony już padły zabite, skazane na miecz i ogień, a dziesiątki tysięcy umarły z głodu ... jak my możemy stać i modlić się w świętym dniu Jom Kipur wiedząc, że nie wypełniliśmy naszej powinności? Przychodzimy więc, ze złamanymi serca, w przeddzień naszego największego święta, aby prosić pana, czcigodny prezydencie Franklinie Roosevelcie... O stworzenie specjalnej agencji, która zajmie się ratowaniem resztki narodu żydowskiego w Europie".

Manifestanci udali się następnie pod pomnik Lincolna, gdzie modlili się o pomyślność prezydenta, amerykańskich żołnierzy za granicą, o Żydów w Europie, i odśpiewali hymn państwowy. Potem przeszli do Białego Domu, gdzie spodziewali się przyjęcia małej grupy delegatów przez prezydenta Roosevelta. Zamiast niego, ku ich zdziwieniu i rozczarowaniu, spotkali się z prezydenckim sekretarzem Martinem McIntyre, który powiedział im, że prezydent jest niedostępny "z powodu napiętego planu innych zajęć".

W rzeczywistości rozkład dnia prezydenta był wyjątkowo luźny tego popołudnia. O 13.00 miał lunch z Sekretarzem Stanu, a o 16.00 wyjeżdżał na lotnisko. Spotkania z rabinami nie było dlatego, że przekonał go jego doradca i autor przemówień - Samuel Rosenman (jednocześnie prominentny członek American Jewish Committee), i dr Stephen Wise - przewodniczący American Jewish Congress [Wise spotkał się z Janem Karskim i znał jego relację - przyp. Red.], którym protest się nie podobał, bo bali się, że sprowokuje on antysemityzm.

W swoim pamiętniku, prezydencki doradca William D. Hassett zanotował, że Rosenman "powiedział, iż sygnatariusze petycji nie reprezentują większości poglądów społeczności żydowskiej. Sędzia Rosenman powiedział, że bez sukcesu starał się powstrzymać te hordy (!) z dala od Waszyngtonu, i że większość jego żydowskich znajomych była przeciwna marszowi na Kapitol". Rosenman charakteryzował demonstrantów jako "grupę rabinów, która dopiero niedawno opuściła średniowiecze". Podobnie zachowywał się Wise, mówiąc o "odszczepieńcach, którzy obrażają godność Żydów". Roosvelt zdecydował się tylnymi drzwiami opuścić Biały Dom.

Problem nie leżał tylko w radzie, którą ważni działacze organizacji żydowskich dali FDR - jak nazywano prezydenta. Takie samo stanowisko wobec żydowskich ofiar z Europy prezentowała cała administracja. W latach 1930-tych Roosevel prawie słowem się nie odezwał na temat prześladowania Żydów w Niemczech przez reżim Hitlera, a wręcz odmówił podejmowania jakichkolwiek kroków dyplomatycznych w tej sprawie. Nie zliberalizował kwot imigracyjnych, a w dodatku jego administracja zaostrzyła wymogi proceduralne, które David Wyman określił w swojej książce na ten temat jako "papierowe mury". Wykorzystywano przez to tylko 10% procent oficjalnych miejsc dla imigrantów.

[W tym miejscu warto zacytować kilka słów o Janie Karskim: "Trzeci – już samodzielnie przygotowany przez Karskiego – raport  został w ostatecznej wersji zredagowany w początku grudnia 1942 roku  w Londynie i przekazany polskiemu rządowi. Następnie, w wersji angielskiej, także przywódcom alianckim. By to efekt misji powierzonej mu przezCyryla Ratajskiego, Delegata Rządu na Kraj. W części raportu dotyczącej eksterminacji Żydów - przy współpracy środowisk żydowskich... (w tym swoją - przyp. Red.) – relację naocznego świadka z getta warszawskiego i obozu tranzytowego w Izbicy. Rząd generała Władysława Sikorskiego postanowił „Raport Karskiego”, przekazać z prośbą o pomoc rządom Anglii i USA. Uważa się, że na podstawie dokumentów przywiezionych przez Karskiego w postaci mikrofilmów i potwierdzonych jego świadectwem, ówczesny minister spraw zagranicznych w rządzie RP w Londynie Edward Raczyński przygotował i 10 grudnia 1942 przedstawił aliantom szczegółowy raport o holokauście. Była to najważniejsza jego misja.

28 lipca 1943 roku Karski został przyjęty przez Franklina Delano Roosevelta, prezydenta USA. Polski wysłannik przekazał przedstawicielom najwyższych władz alianckich postulaty przywódców żydowskich o ratunek dla Żydów. Proponował wystosowanie ultimatum wielkich mocarstw wobec Niemiec, że jeżeli nie zaprzestaną mordu na Żydach, zbombardowane zostaną ich miasta. Innym rozwiązaniem byłoby bombardowanie linii kolejowych do obozów zagłady lub dostarczanie broni, pieniędzy oraz paszportów partyzantom i uciekającym przed zagładą Żydom. Podczas tego spotkania w pewnym momencie prezydent Roosevelt przerwał raport polskiego emisariusza na temat Żydów i powiedział: „...Policzymy się z Niemcami po wojnie. Panie Karski, proszę mnie ewentualnie wyprowadzić z błędu, ale czy Polska jest krajem rolniczym? Czy nie potrzebujecie koni do uprawy waszej ziemi?" -https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Jan_Karski#Raport_w_sprawie_Holocaustu - przyp. Red].

Nawet gdy w późnych miesiącach 1942 r. potwierdzono fakt ludobójstwa popełnionego przez nazistowskich Niemców, Roosevelt nie zmienił swojej polityki. Prawie nigdy nie wspomniał o Żydach, kiedy potępiał hitlerowskie zbrodnie. Zorganizowana na Bermudach w kwietniu 1943 r. amerykańsko-brytyjska konferencja nt. uchodźców służyła jedynie uzasadnieniu polityki niezaangażowania polityki aliantów w ten temat. Oparto się o zimne polityczne kalkulacje: FDR wiedział, że większość Amerykanów jest przeciwna imigrantom, więc przypuszczał, że jakikolwiek gest w stronę potencjalnych żydowskich uchodźców nie przysporzy mu popularności. Dlatego twierdził, że nic nie może zrobić, dopóki alianci nie zwyciężą Niemców w wojnie. Administracja opisywała to jako "ratunek poprzez zwycięstwo". Ale Żydzi obawiali się, że jeśli będą czekać na zwycięstwo, może już nie być w Europie Żydów, których można uratować.

Jeśli prezydent myślał, że jego chłodna postawa pomoże uniknąć kontrowersyjnego tematu postawionego przez marsz rabinów, to bardzo się pomylił. Następnego dnia gazety szeroko skomentowały sprawę. "Zimne przyjęcie rabinów w Białym Domu" głosił nagłówek w  Washington Times-Herald. Publicysta żydowskiej gazety pytał "czy podobnie potraktowano by marsz 500 katolickich księży?", a redakcja Forverts (Forward) pisała, że epizod ten zniechęci do prezydenta wyborców żydowskich: "otwarcie mówi się o tym, że Roosevelt zdradził Żydów".

Wiadomo dziś także, że starszy rangą personel Sekretarza Skarbu Henry'ego Morgenthau dotarł do informacji, z której wynikało, że Departament Stanu celowo blokował przepływ informacji nt. Holocaustu, żeby nie stwarzać presji na aliantów. Doradcy Mogenthau nalegali, by przekazał te informacje bezpośrednio prezydentowi, ale ten się wahał, poprzestając jedynie na grzecznych prośbach skierowanych do Sekretarza Stanu, licząc, że to lepszy sposób na zmianę amerykańskiej polityki w stosunku do europejskich Żydów. W końcu doradcy przekonali Megenthau aby poszedł do prezydenta "uzbrojony" w 18-to stronicowy dokument zatytułowany "Raport Ministra ws. przyzwolenia tego rządu na mordowanie Żydów".

W tym samym czasie, na wzgórzu kapitolińskim, grupa Bergsona starała się wykorzystać publiczną presję na zbudowanie nowej inicjatywy w Kongresie: przyjęcia uchwały wzywającej rząd USA do utworzenia specjalnej agencji ds. uchodźców. Administracja prezydenta Roosevelta oponowała, ale cały jej wysiłek zablokowania rezolucji skończył się  niepowodzeniem, po tym, jak szef działu imigracyjnego Departamentu Stanu złożył niezwykle pokrętne i kłamliwe zeznania na przesłuchaniu komisji Senatu w sprawie znalezienia możliwości ratunku.

Kłopotliwa sytuacja medialna wywołana przez posiedzenia kongresmenów otworzyła drzwi Morgenthau'owi do wywarcia presji na prezydenta. Po podjęciu przez senacką komisję spraw zagranicznych uchwały w sprawie akcji ratunkowej, Morgenthau powiedział FDR, że albo zacznie działać szybciej, albo Kongres Stanów Zjednoczonych zrobi to za niego. Dziesięć miesięcy przed wyborami, ostatnią rzeczą, którą Roosevelt chciał, był publiczny skandal na tle ofiar wojny. W ciągu kilku dni FDR wykonał to, czego chciał Kongres: wydał dekret o utworzeniu War Refugee Board, rządowej agencji mającej na celu pomoc prześladowanym przez Hitlera.

Podczas 15-tu ostatnich miesięcy II Wojny Światowej, Rada odegrała kluczową rolę w uratowaniu około 200,000 Żydów. Około 35,000 ewakuowano z terenu państw Osi, w tym 20,000 nie-Żydów. Co najmniej 11,000 udało się chronić na terytorium wroga poprzez podziemne organizacje i wysiłki Rady na rzecz wywiezienia posiadaczy paszportów południowoamerykańskich [przychodzi tu na myśl sprawa "Hotelu Polskiego" w Warszawie, który działał od wiosny do grudnia 1943 r.http://www.jhi.pl/blog/2013-07-13-70-rocznica-likwidacji-hotelu-polskiego - przyp. Red]. Działania dyplomatyczne Rady, poparte programem wojny psychologicznej, doprowadziły do ewakuacji 48,000 Żydów z Transnistrii w bezpieczne regiony Rumunii.

Podobne wysiłki pomogły zastopować deportacje Żydów węgierskich. Ostatecznie 120,000 Żydów ocalało w Budapeszcie. Rada finansowała i wspomagała bohaterskie działania Raoula Wallenberga, szwedzkiego dyplomaty pracującego na Węgrzech. Rada pomogła także w pośredni sposób uratować niepoliczalną ilość istnień ludzkich poprzez otwarte ostrzeżenia o nieuniknionej karze, jaka spotkać miała w przyszłości zbrodniarzy wojennych z rąk Aliantów, i poprzez wysyłkę tysięcy paczek żywnościowych do niemieckich nazistowskich obozów koncentracyjnych pod koniec wojny.

Kiedy rabini wybrali się do Białego Domu w to chłodne październikowe popołudnie, nie mieli pojęcia jaki odniosą skutek. Kiedy wznosili modlitwy w Jom Kipur trzy dni później, wiedzieli tylko, że wypełnili swój moralny obowiązek - podjęcia próby. Ale po kilku miesiącach, gdy zaczęła działać Rada na Rzecz Uchodźców, mogli poczuć się dumni z roli, której się podjęli.

Rafael Medoff

David S. Wyman Institute for Holocaust Studies

Tłumaczenie i opracowanie - Forum Żydów Polskich

bjad