Tajemnicą Poliszynela jest to, iż w naszych czasach istnieje silna tendencja kulturowa w kierunku ograbienia mężczyzn z ich męskości, czyli ich maksymalnego zniewieścienia. Pacyfizm, metroseksualność, zacieranie różnic pomiędzy zawodami oraz zajęciami typowo męskimi i typowo damskimi – to jeden z najbardziej oczywistych wyrazów owego błędnego nurtu. Całkowicie zrozumiałym jest zatem, iż środowiska prawicowe i konserwatywne w odpowiedzi na ów zniewieściający mężczyzn prąd, często z sympatią patrzą na różne krwawe sporty walki w rodzaju boksu czy MMA. Wszak co byśmy o tych sportach nie powiedzieli, to jasnym jest, że stanowią one pewnego rodzaju ucieleśnienie marzeń, pragnień i tęsknot zawartych w męskiej naturze (twarda walka, odwaga, siła, etc). Gdy zważymy jeszcze na fakt, iż różni przedstawiciele owych sportów nieraz gorliwie deklarują swe przywiązanie do chrześcijaństwa (w Polsce jest tak w przypadku Tomasza Adamka i Grzegorza Proksy), to owa sympatia staje się tym bardziej zrozumiała.

Musimy jednak być ostrożni, jeśli chodzi o szukanie właściwej odpowiedzi na rozmaite lewicujące tendencje kulturowe, społeczne czy polityczne. Wszak dobrą odpowiedzią na zniewieścienie mężczyzn albo homoseksualizm nie jest tzw. machism, zaś opozycja względem komunizmu nie powinna nas pchać w objęcia nazizmu. Nie ukrywam, iż uważam fascynację krwawymi sportami w rodzaju boksu zawodowego i MMA za właśnie tego rodzaju błędną reakcję na nurt kulturowy dążący do zniewieścienia mężczyzn. W tym tekście pragnę ustosunkować się do argumentów wysuwanych w obronie tych sportów walki, udowadniając, iż ich obrona najczęściej opiera się sofistyce, przekręcaniu oczywistych i zdroworozsądkowych definicji różnych zachowań, zaś istota boksu i MMA jest zła i bezbożna.

Klątwa na pojedynki

Rozrywkowe eksploatowanie przemocy, a także lekkomyślne narażenie własnego i cudzego zdrowia i życia nie jest problemem tylko naszych czasów. W ciągu wieków chrześcijaństwo nieraz musiało się mierzyć z tego rodzaju postawami i zawsze odpowiadało nań zdecydowanie negatywnie. Jedną z ulubionych rozrywek starożytnego pogańskiego Rzymu były zawody gladiatorów. Polegały one na publicznej walce ze sobą uzbrojonych w miecze, tarcze, topory i tym podobne narzędzia przeciwników. Częstym (chociaż nie jedynym) efektem tego sportu była śmierć pokonanych. Nieraz walki te kończyły „zaledwie” rany i uszkodzenia ciała odnoszone przez gladiatorów. Istotą walk gladiatorów nie była więc zawsze rywalizacja na śmierć i życie, ale dostarczanie Rzymianom chorej rozrywki polegającej na karmieniu ich widokiem przelewanej krwi, zadawanych ran i obrażeń. Starożytni chrześcijanie brzydzili się jednak tego rodzaju rozrywką, gorliwie od niej stroniąc i jej unikając. Gdy chrześcijaństwo zdołało dostatecznie mocno ugruntować się w Cesarstwie Rzymskim, walki gladiatorów zostały prawnie zakazane, zaś zwyczaj ich odbywania nigdy już nie powrócił (w swej dawnej formie). Skłonność człowieka do czynienia z przemocy rozrywki nie umarła jednak wraz ze śmiercią pogańskiego Rzymu. Kilka wieków po upadku tegoż imperium, w chrześcijańskiej już Europie, popularne stały się turnieje rycerskie. Polegały one na walce ze sobą rycerzy. Rozrywka ta, choć nie epatowała brutalnością w takim samym stopniu, co dawne walki gladiatorów, jednak i tak została uroczyście potępiona przez magisterium Kościoła. Sobór Laterański II w ten sposób wypowiedział się o rycerskich turniejach: „Całkowicie zabraniamy, aby odbywały się owe przeklęte jarmarki czy targi, na których mają zwyczaj spotykać się rycerze i walczyć ze sobą dla popisywania się swoją siłą oraz chwalenia lekkomyślną brawurą, co często prowadzi do ludzkiej śmierci i naraża na niebezpieczeństwo dusze” (kanon 14). Inną formą lekceważącego narażania własnego i cudzego życia na niebezpieczeństwo był zwyczaj odbywania pojedynków przez skłóconych ze sobą mężczyzn. Przez wieki więc, najczęściej (choć nie zawsze) w imię obrażonego honoru, przy dość szerokiej aprobacie społecznej i prawnej, po uprzednim uzgodnieniu miejsca i sposobu walki, odbywały się pojedynki. Kościół katolicki niezmiennie potępiał ten zwyczaj. Chyba najbardziej stanowcze i surowe wystąpienie ze strony Kościoła przeciw pojedynkom, miało miejsce na Soborze Trydenckim. Ojcowie tego soboru nazwali pojedynki mianem „wprowadzonych przez diabła„; „przynoszących zgubę duszom„, które powinny być „wyplenione ze świata chrześcijańskiego„. Prócz tych dobitnych określeń, Sobór Trydencki zagroził karą ekskomuniki uczestnikom pojedynków, tym którzy je organizują, a także ich widzom. Zagrożeni tą sankcją zostali również wszyscy władcy tolerujący pojedynki w swych granicach (tamże: sesja 25, rozdz. 19). Co warte podkreślenia, nauka katolicka potępiła pojedynki, również w wypadku, gdy ich zamiarem lub skutkiem nie była śmierć jednego z walczących, a tylko zadanie sobie ran (tzw. starcie „do pierwszej krwi”). Katechizm św. Piusa X deklarował: „Pojedynkowanie się jest również zakazane w takim przypadku, gdy nie ma ryzyka utraty życia, ponieważ zakazane jest nie tylko zabijanie, ale również dobrowolne zadawanie ran samemu sobie, albo innym” (tamże: cz. III, V Przykazanie, pyt. 9). Jak widać więc, decydującym elementem, dla którego magisterium Kościoła uznało zwyczaj pojedynkowania się za niemoralny, nie był zamiar uśmiercenia przeciwnika. Co więcej, za formę niemoralnego pojedynku uznano nie tylko umówioną walkę człowieka z człowiekiem ze względów honorowych, ale również również fizyczne starcie (dla błahych powodów) człowieka ze zwierzęciem. Dowodzi tego akt potępienia hiszpańskiej „Corridy” przez papieża św. Piusa V. Papież ten zabraniając bowiem tego rodzaju walki z bykami i innego rodzaju dzikimi zwierzętami, zaliczył je do kategorii, uznanych przez ojców Soboru Trydenckiego, za „zgubne” i „diabelskie” pojedynków. Biorąc zatem pod uwagę kościelne potępienie rozrywkowych walk człowieka ze zwierzętami jako jednej z form pojedynku, nie sposób twierdzić, iż z pojedynkiem (wedle intencji magisterium Kościoła) mamy do czynienia tylko wówczas, gdy jedna z jego stron została w jakiś sposób urażona i w ten sposób pragnie się zemścić na swym przeciwniku. Niedorzecznością byłoby wszak utrzymywać, iż hiszpańscy torreadorzy walczyli na arenie z bykami, gdyż te uraziły ich honor. Motywami „Corridy” były chęć wykazania przez torreadorów własnej zręczności, odwagi, zdobycie przez nich sławy jako pogromcy groźnych zwierząt oraz zabawianie publiczności widokiem walki i powolnego zabijania byka. I tego rodzaju widowisko zostało uznane przez św. Piusa V za jeden z rodzajów potępionego przez Sobór Trydencki pojedynku.

Nie ma co się dziwić, iż wszystkie te rozrywki i sporty zostały odrzucone przez Kościół, gdyż w sposób radykalny nie zgadzają się one z tym, co na temat używania fizycznej siły i przemocy tradycyjnie uczy chrześcijaństwo. Ks. Ambroży Guillois (w swym obdarzonym pochwałami bł. Piusa IX oraz licznych kardynałów i biskupów) „Wykładzie historycznym, dogmatycznym, moralnym, liturgicznym i kanonicznym wiary katolickiej” tak streszcza ową naukę: „Piątym przykazaniem Bóg nam zakazuje: 1-e zabijać, kaleczyć, ranić lub uderzać bliźniego. (…) Nigdy nie wolno zabijać lub ranić bliźniego, wyjąwszy wojnę sprawiedliwą; – lub we własnej obronie przeciw temu, kto niesłusznie napada na nas; – lub, gdy wykonywamy wyrok sprawiedliwości” (Wilno 1863, s. 236, 238). Wojna sprawiedliwa, obrona konieczna, wymierzanie sprawiedliwości – nie ma tu nic o biciu i ranieniu się z innymi ludźmi dla rozrywki, przyjemności, emocji bądź pieniędzy.

Czy walki pięściarzy i zawodników MMA są pojedynkami?

Czy coś łączy współczesny zawodowy boks i MMA z wymienionymi wyżej, a rozeznanymi, jako zdecydowanie złe przez tradycyjne chrześcijaństwo, rozrywkami i zwyczajami?

Czy zatem walki pięściarzy i MMA mają coś wspólnego z pojedynkami? One są jedną z form pojedynku. Jeżeli dwoje (lub więcej) ludzi umawia się na wzajemną bójkę (vel bijatykę), to mamy właśnie do czynienia z pojedynkiem. Kwestią drugorzędną w tym momencie jest to, czy ludzie ci będą bić się ze sobą za pomocą mieczy, szabli, kijów, toporów albo pięści. Decydujący nie jest tu również motyw umówionej walki, taki jak: chęć powetowania obrażonej dumy, zabawa, zarabianie pieniędzy czy też dostarczenie rozrywki publiczności. Istotą pojedynku nie jest też to, czy ludzie decydują się bić ze sobą na śmierć i życie, czy też tylko w zamiarze zadania sobie ran. Jeżeli bijesz się z kimś w ramach zaplanowanej i umówionej wcześniej walki, to coś takiego zwykło nazywać się pojedynkiem (dziś określa się to także mianem „ustawki”). Jest to z góry zaaranżowana bijatyka – a więc pojedynek.

To, że zawodowi bokserzy biją się dziś z odmiennych powodów, aniżeli większość pojedynkując się osób w dawnych czasach, nie czyni ich procederu lepszym. Jeśli już, to dostarczenie publiczności chorej formy relaksu, jest znacznie gorszym powodem do wzajemnego bicia się, aniżeli chęć obrony urażonej dumy. W pewnym sensie więc, większość dawnych pojedynków stała na zdecydowanie wyższym poziomie niż dzisiejszy boks oraz MMA, gdyż motywacje im przyświecające były szlachetniejsze i bardziej wzniosłe.

Fakt, iż zdecydowana większość zawodowych walk pięściarskich i MMA nie kończy się śmiercią, także nie stanowi moralnego usprawiedliwienia dla tych sportów. Boże przykazanie zakazuje bowiem nie tylko zabijania siebie lub innych, ale też niepotrzebnego zadawania sobie lub innym ran lub okaleczeń (o czym naucza choćby cytowany wyżej ustęp z Katechizmu św. Piusa X).

Ring jak arena

Czy zawodowy boks i MMA przypomina starożytne walki gladiatorów? Owszem na ringach ginie zdecydowanie mniej ludzi, aniżeli na arenach, lecz czy uderzającym podobieństwem je łączącym, nie jest czynienie rozrywki z przelewu krwi dla publiczności? Gdzie ma przebiegać granica, do której w porządku jest czynić zabawę z brutalności? Czy mamy dojść do momentu, w którym organizowane będą walki na kije bejsbolowe, kastety albo łańcuchy? A może doczekamy się „reality shows”,w których główną atrakcją będą transmisje na żywo z kibicowskich ustawek?

Czyż zamiast twierdzić, iż moralnie usprawiedliwione jest relaksowanie się widokiem okładających się pięściami i/lub kopiących się mężczyzn, tłumacząc, że przecież „oni się tylko biją, a nie zabijają” nie powinniśmy jasno stwierdzić, że czerpanie przyjemności z oglądania tego, jak dwóch facetów za pomocą pięści, łokci i nóg łamie sobie nosy, wybija zęby, rozcinana wargi i łuki brwiowe, jest po prostu chore, wstrętne oraz obrzydliwe?

Pomijając zaś, powyższe oczywiste i uderzające podobieństwa boksu zawodowego i MMA z pojedynkami oraz walkami gladiatorów, jasnym jest, że sport ten w żadnej mierze nie spełnia kryteriów, dla których bicie się z drugim człowiekiem może być moralnie uprawomocnione. Umówiona z góry walka, której celem jest zarabianie pieniędzy i zabawienie widowni, nie stanowi bowiem przypadku uzasadnionej obrony siebie lub innych przed czyjąś agresją. Nikt tu nikogo nie napada na ulicy, wymuszając w ten sposób konieczność użycia fizycznej siły. Owszem, walczący na ringu pięściarz albo zawodnik MMA, w pewnym sensie, broni się przed uderzeniami przeciwnika, ale jest to efekt z góry zaaranżowanej i umówionej sytuacji, nie zaś wymuszona nagłą napaścią reakcja na czyjąś agresję. Boks zawodowy i MMA nie są więc moralnie uzasadnionym przypadkiem obrony własnej, tak samo jak nie są nimi tzw. ustawki, czyli z góry aranżowane walki piłkarskich kibiców.

Boks i MMA jak piłka nożna?

Wielu w obronie zawodowego boksu powołują się na przykład innych dyscyplin sportowych, w których zawodnicy także doznają różnego rodzaju zranień i okaleczeń, a pomimo tego, nikt nie twierdzi, że są one moralnie złe. Porównanie to jest o tyle chybione, iż jednej z zasad piłki nożnej nie stanowi wzajemne kopanie się graczy po nogach czy brzuchach. Prawdą jest, że w skutek „faulów” piłkarze nieraz doznają ciężkich zranień, jednakże czyny te są złamaniem zasad regulaminu tego sportu. Nie da się tego porównać z walką pięściarzy na ringu, której celem jest zaaplikowanie przeciwnikowi na tyle mocnych ciosów i uderzeń, by ów został znokautowany, albo przynajmniej sędziowie orzekli jego przegraną. Poza przypadkami szybkiego wycofania się jednego z pięściarzy z walki, nie jest możliwym, by dwoje silnie okładających siebie pięściami mężczyzn, nie wyrządziło sobie w ten sposób poważnych, krwawiących ran.

Równie błędne są próby usprawiedliwiania tych krwawych sportów poprzez odwoływanie się do liczby ofiar wypadków drogowych. To prawda, że rokrocznie – zwłaszcza na polskich drogach – śmierć lub rany – ponosi znacznie więcej osób niż w wyniku walk pięściarskich i MMA. Podobną rzecz można jednak powiedzieć o przestępczości kryminalnej, w efekcie której rokrocznie w Polsce ginie o 5-6 razy mniej ludzi niż w wypadkach drogowych. Nikt jednak nie będzie ośmielał się twierdzić, że skoro moralnie aprobujemy jazdę samochodem to powinniśmy usprawiedliwiać też bandytyzm (bo mniej jest w związku z nim zabitych i rannych).

Rany „efektami ubocznymi” krwawych sportów?

Częstym argumentem wysuwanym w obronie zawodowego boksu i MMA jest też twierdzenie, jakoby celem owych walk „nie było zranienie przeciwnika, ale pokonanie go w walce na punkty”. Jeszcze inni mówią, iż walki pięściarskie „nie są biciem się, lecz wzajemnym punktowaniem”. Ilekroć słyszę owe opinie, tylekroć zachodzę w głowę, jak daleko może posunąć się sofistyka i chęć „odwracania kota ogonem”. Boks zawodowy i MMA nie polegają na celowym zadawaniu ran? To może też walenie z całej siły głową w mur, też nie polega na roztrzaskiwaniu sobie głowy, ale jego istotą jest testowanie siły i odporności muru? Myśląc takimi kategoriami, kopanie leżącego na ulicy psa, też należałoby nazwać mianem „nie polegającego na zadawaniu mu ran, ale którego celem tego działania jest danie upustu swym nerwom (ranienie psa jest tu tylko działaniem ubocznym głównego aktu, którym jest rozładowanie napięcia nerwowego)”. A może śmierć kurczaka w wyniku odcięcia mu łba siekierą (w celu przyrządzenia z niego rosołu) też jest tylko „ubocznym efektem” głównej czynności polegającej na przyrządzaniu zeń potrawy?

Dobrowolność danego zachowania nie zawsze oznacza jego moralną dobroć

Bardzo słabym punktem w argumentacji obrońców owych krwawych sportów jest przywoływanie okoliczności, iż ludzie biorący w nich udział czynią to dobrowolnie i bez przymusu. I cóż z tego? W filmie porno albo orgii seksualnej też można brać udział całkowicie dobrowolnie, ale nie będzie to przecież znaczyło, że  przez to samo czyny te staną się moralnie dobre i prawowite. Nie wszystko, co jest czynione dobrowolnie i bez przymusu, automatycznie staje się przez to godziwe. Tradycyjna moralność chrześcijańska piętnuje wiele zachowań, których czynienie jako takie nie wiąże się z naruszaniem czyjejś wolności. Zwolennikom takiej opinii pomyliło się chyba chrześcijaństwo z libertynizmem.

Podziw dla odwagi, bohaterstwa, męstwa?

Niektórzy mówią, że w pokazach walk bokserskich i MMA nie chodzi o sycenie się widokiem krwi, ale o docenienie odwagi, determinacji i sportowych umiejętności pięściarzy. Ciekawym jest to, iż niegdyś w podobny sposób broniono krwawych walk gladiatorów. Twierdzono zatem, iż owe krwawe igrzyska są manifestacją takich tradycyjnych cnót rzymskich jak odwaga, waleczność, męstwo, honor. W domyśle zakładało to stwierdzenie w rodzaju „Ależ my nie patrzymy na walki gladiatorów po to by upajać się widokiem rozlewanej krwi, lecz by celebrować i podziwiać cnoty i wartości, które legły u podstaw potęgi Rzymu”. W tej perspektywie oglądanie boksu i MMA jawi się niczym zamiłowanie do filmów wojennych, na które lubimy patrzeć nie tyle ze względu na krwawe sceny w nich zawarte lecz z powodu historii i przesłania, które nam one pokazują (poświęcenie dla innych, walka w obronie ojczyzny, gotowość cierpienia w imię ideałów).

Cóż można odpowiedzieć na owe argument? Zakładając nawet szczerość tego rodzaju zapewnień, to różnica pomiędzy filmami wojennymi, a krwawymi sportami jest taka, iż w tych pierwszych krew leje się „na niby”, a w tych drugich rany są jak najbardziej prawdziwe. By cenić czyjąś odwagę i waleczność, nie jest konieczne zachęcać kogoś do przelewania krwi na ringu.

Praktycznie rzecz biorąc jednak, bardzo trudno jest rozdzielić zachwyt np. nad odwagą i wytrwałością pięściarzy od podziwiania rozlewu krwi, która jest przecież istotą boksu i MMA. Czy możliwe jest z lubością patrzeć na pokazy boksu i MMA, nie relaksując się jednocześnie eksponowaną tam agresją? Podobnie jak trudne jest patrzeć na pornografię nie relaksując się eksponowanymi tam obscenicznymi scenami, a skupiać za to uwagę np. na pięknie wnętrz i plenerów…

Gorliwi chrześcijanie? I co z tego?!

Jak zatem odnieść się do faktu żarliwej religijności niektórych pięściarzy? Być może ludzie ci są szczerzy i naprawdę nie widzą niczego zdrożnego w łączeniu modlitwy do Pana Jezusa z biciem się dla pieniędzy i rozrywki innych. W porządku obiektywnym tego rodzaju sport jest jednak zły i niemoralny i niczego nie zmieni tu odmawianie modlitw przed jego pokazami. Czy fakt, iż w wielu gabinetach wróżek oraz okultystów znajdują się obrazy Chrystusa i Maryi, uświęca dokonywane przez nich obrzydliwości? Czy modlitwy „Madonny” przed jej wyuzdanymi i bezwstydnymi koncertami czyniły z nich pokazy skromności i niewinności? Czy modlitwa odmówiona przed cudzołóstwem sprawi, iż czyn ten ze złego przemieni się w dobry? Jako chrześcijanie nie powinniśmy być na tyle naiwni, by nie wiedzieć, że tego rodzaju modlitwy mogą być bardziej miłe diabłu, aniżeli Bogu, gdyż za ich pomocą próbuje się uwiarygodnić to, co jest złe, bezbożne i niemoralne.

Kościół nie potępił boksu i MMA?

Często można spotkać się z zarzutem, iż skoro Magisterium Kościoła jawnie i bezpośrednio nie potępiło i nie zakazało krwawych sportów o których mowa, to chrześcijanie mają pełne prawo się nimi relaksować. Cóż, nie znam jakiegoś oficjalnego dokumentu kościelnego, w którym stwierdzono by wyraźnie „Boks zawodowy i MMA są złe”, ale nie jest mi znany też akt Magisterium Kościoła, w którym jasno i bezpośrednio napiętnowano by striptiz, taniec „go go” albo bycie chipendejlsem. I co miałoby niby z tego wynikać? Uznanie moralnego prawa do relaksowania się widokiem striptizu, tańca „na rurze” albo występami chipendejslów? Byłoby skrajnym absurdem twierdzić coś podobnego, gdyż stanowiło by to zaprzeczenie wszelkiej logiki tradycyjnych przestróg katolickich wymierzonych przeciw nieskromnym i wyuzdanym tańcom. Czy naprawdę więc tak trudno jest wyciągnąć konsekwentny i logiczny wniosek z tradycyjnego nauczania Kościoła odnośnie moralności używania siły fizycznej i zastosować go do etycznej oceny komercyjno-rozrywkowych walk na pięści? Naprawdę, nie trzeba bezpośredniej i wyraźnej deklaracji Magisterium Kościoła, by uznawać sikanie do basenu sąsiada i wyrzucanie tam śmieci za naruszenie szacunku dla czyjejś własności.

Nie ma zatem co się łudzić krwawe sporty w rodzaju boksu i MMA są złe, bezbożne i niemoralne i nie pomogą tu żadne wzniosłe deklaracje. Każdy z argumentów wysuwanych z ich obronie jest bardzo naciągany i nie wytrzymuje krytyki.

Mirosław Salwowski/brawario.pl