Nawet 5 miliardów dolarów rocznie płynie z USA dla gospodarki Niemiec, w wyniku stacjonowania amerykańskich baz w tym kraju. Nic więc dziwnego, że nie chcą z tego rezygnować.

Rząd Angeli Merkel konsekwentnie sprzeciwia się rozmieszczeniu w naszym kraju baz NATO i rozszerzaniu obecności sojuszu na Wschód. Istnieje ku temu wiele powodów. Głównie ekonomicznych. Może to nie tylko zaszkodzić interesom Niemiec z Rosjanami, ale także pozbawić Niemców dziesiątek miliardów dolarów, które zarabiają dzięki natowskim inwestycjom w ich kraju.

Ostatnia wypowiedź niemieckiego generała Hansa Lothara-Domroese, wpisuje się w ten szeroki kontekst sprzeciwu Niemiec wobec interesów bezpieczeństwa Polski i Krajów Bałtyckich. Generał Domroese obecnie jest szefem dowództwa NATO w holenderskim Brunsuum. Jest odpowiedzialny za działania sił szybkiego reagowania.

Dowódca wyraźnie chce utrzymania niemieckiego status quo, i przeciwstawia się zmianom, konsekwentnie wetowanym przez Berlin. Kontrastuje to z ostatnimi wypowiedziami Białego Domu, które być może są związane z trwającą za oceanem kampanią wyborczą, który zapowiedział, że Stany Zjednoczone przyznają dodatkowe 3,4 mld na wzmocnienie obronności krajów Europy Środkowo-Wschodniej.

Gra toczy się więc nie tylko o te 5 do nawet 10 mld dolarów, które aktualnie rokrocznie są pompowane do gospodarki naszego zachodniego sąsiada, dostarczając pracę dla tysięcy ludzi, ale o kolejne miliardy, które mogą zostać wygenerowane z tego tytułu. Już dziś wiele miejscowości w landach, gdzie mieszczą się bazy jest praktycznie uzależnionych od ekonomicznej obecności Amerykanów.

Dlatego też Niemcy będą jak lwy biły się o swoje wpływy w strukturach NATO i przekonywały, że Polska, Litwa, Łotwa i Estonia są w gruncie rzeczy bezpieczne. Znów niemiecki pragmatyzm bierze górę nad zdrowym rozsądkiem. Przypominają się czasy żelaznej kurtyny, gdzie Europę podzielono na lepszą i gorszą. Polski rząd będzie musiał się wykazać dużą determinacją, aby ugrać swoje.

Tomasz Teluk