- Jest to stara zapomniana prawda, że nie ma chrześcijańskiego pesymizmu, chrześcijanie to optymiści – powiedział Bronisław Komorowski podczas spotkania w Instytucie Tertio Milennio.

Specyficzne rozumienie optymizmu jakie przedstawia prezydent jest oczywistą fasadą, ale warto się skonfrontować z postawioną tezą, która na pierwszy rzut oka wydaje się być dość sensowna. Moim zamiarem jest jednak udowodnić, że w istocie swej, kompletnie fałszywa. Katolika nie powinien cechować bowiem ani pesymizm ani optymizm, ale realizm.

„Prawda was wyzwoli”

Te słowa naszego Pana Jezusa Chrystusa, choć mówią nie tylko o rozumieniu prawdy jako rzeczywistości, która naprawdę miała miejsce, ale przede wszystkim o umocowaniu prawdy w Trójjedynym Bogu, to jednak uświadamiają bardzo istotną kwestię: chrześcijanin powinien żyć w prawdzie. Nie bujać w obłokach, nie przerażać się tym, co nadejdzie, ale być świadomym procesów, które zachodzą w świecie, który go otacza. Oceniać to, co wokół się dzieje przez pryzmat Słowa Bożego i własnego rozumu.

Świadomość zbawienia

Jeśli doszukiwać się w życiu chrześcijanina źródeł optymizmu, to może on płynąć z przekonania, że każde cierpienie jest on zdolny znieść z Chrystusem, że pokonał On śmierć i zło i odkupił winy wszystkich, przez co możemy liczyć, jeśli będziemy postępować zgodnie z przykazaniami, na zbawienie. Nie musimy się więc przerażać działalnością szatana, bo on i tak przegrał. Czerpiąc z tej prawdy, możemy iść odważniej przez życie, wierząc, że mając Chrystusa Zwycięzcę za przyjaciela damy sobie radę ze wszystkim, co miałoby nas spotkać.

Realizm nie optymizm

W rzeczywistości taka postawa nie jest jednakże optymizmem, a realizmem. Nie opieramy się bowiem na przekonaniu, że rozwój przypadków będzie pomyślny, że uda nam się to, a tamto, że ten akurat bliski wyzdrowieje, ale wierzymy głęboko, że z Chrystusem, jakikolwiek rozwój wypadków by nie był, a mamy świadomość, że możliwe są wszystkie opcje, damy radę. Nie chodzi tu o zaklinanie rzeczywistości zdarzeń takich jak potencjalne oczekiwane sukcesy czy zmagania ze śmiertelną chorobą, ale pogodzenie się z tym, że cokolwiek miałoby się zdarzyć będzie wolą Bożą. Katolik nie jest więc pełen wiary w to, że wszystko ułoży się tak jak on by sobie tego życzył, ale powinien pokornie przyjmować rzeczywistość, taką jaka go zastanie. Nieraz bywa to bardzo trudne, ale nie jest niemożliwe – właśnie dzięki osobowej relacji z Bogiem.

Nie chowamy głowy w piasek

Optymizm bywa czasem po prostu mechanizmem obronnym, który uniemożliwia stanięcie w prawdzie, ale także prowadzi w konsekwencji do zaniechania aktywnych działań na rzecz zmiany rzeczywistości. Jeśli bowiem, wszystko co się wydarzy jest dobre, to po co działać? Przykładem niech będzie stojące u bram naszego kraju zagrożenie edukacji seksualnej wg standardów WHO. Optymistycznie rzecz biorąc, możemy uważać, że wszystko pójdzie dobrze i to zagrożenie nas ominie. Jeśli jednak spojrzymy na problem realistycznie, to widzimy, że w konferencji wzięli udział urzędnicy ministerstwa edukacji, a orędownikiem postulowanych zmian jest WHO (Światowa Organizacja Zdrowia), której fasada apolityczności, jak i międzynarodowy charakter, sprzyjają forsowaniu niekorzystnych zmian. Znając więc siłę przekonywania za pomocą rozmaitych perswazyjnych działań, możemy się obawiać, że zagrożenie istnieje. Jeśli jesteśmy je w stanie zidentyfikować, to na różnych szczeblach możemy mu przeciwdziałać – chociażby idąc na marsz czy ostatnio, pikietę zorganizowaną przez Prawicę Rzeczypospolitej.

Optymizm znaczy bierność

Należałoby postawić pytanie czy właśnie nie o tę komponentę optymizmu idzie. Za osoby pesymistyczne w dyskursie publicznym (a przynajmniej narzucanym przez rządzących) uważa się bowiem takie, które nie tyle mówią – „Będzie strasznie. Nic się nie da zrobić” – ale te, które postulują, że robi się niewystarczająco. W rzeczywistości są to po prostu ludzie, którzy krytykują obecny rząd wraz z lokalnym (tu w rozumieniu: krajowym) status quo, których postulatów się nie realizuje, które widzą w obecnej sytuacji dużo zagrożeń, takich jak te związane z emigracją, katastrofą demograficzną czy edukacją dzieci i młodzieży. Nie są to wbrew kolportowanej powszechnie opinii ludzie, którzy nic nie robią tylko narzekają, ale często stojący na czele organizacji na rzecz dobra wspólnego działacze, którzy czegoś w życiu dokonali, a niejako „na boku”, mając inne główne zajęcie postanowili oddać część swojej działalności na rzecz społeczeństwa. Nie są to więc specjaliści od „jojczenia”, ale ludzie, których zaangażowanie niesie ze sobą jakiś program pozytywny.

Apoteoza negatywności

Oczywiście jest też tak, że media krytyczne wobec podejmowanych przez władze działań, celowo eksponują porażki lub wiadomości o niekorzystnych zmianach, których jest coraz więcej, a poszerzenie spektrum wieści, które docierają do odbiorcy drogą internetową o te z zagranicy powoduje, że skala nieprzyjemnych wiadomości, może osaczać odbiorcę. Człowiek pochłaniający kolejne informacje o mordercy dzieci nienarodzonych, agresywnej poprawności politycznej czy instytucjonalnemu wręcz deprawowaniu najmłodszych, może mieć czasem poczucie, że bezpieczniej byłoby z tego świata uciec. Często nie jest to jednakże wina medium, choć oddając sprawiedliwość, można by stwierdzić, że czasem ich ton jest zbyt dosadny bądź mocno przerysowany. Katolik musi pamiętać o tym, że świat nie jest rzeczywistością bez grzechu i, że zbawienie czeka go dopiero na Sądzie Ostatecznym. Decyzja Adama i Ewy bezustannie rzutuje na rzeczywistość, pełną wojen, chorób, płaczu i zgrzytania zębami i możliwość zlikwidowania tych problemów w jednym momencie, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jest jedynie dziecięcą fantazją.

Aktywny sprzeciw

Osoba wierząca nie jest jednakże bezradna wobec grzechu. W życiu ma dwa oręże, które pozwalają jej wybrać właściwą drogę. Są to wiara i rozum. Jeśli więc widzi, że w jej otoczeniu zaczyna się dziać coś niewłaściwego, to nie może optymistycznie patrzeć w przyszłość, pokładając nadzieję, że wszystko się samo pozytywnie rozwiąże, ale wezwana jest do działania, w takim zakresie, w jakim jest jej to dane. Nigdy jednakże nie jest właściwym przymykanie oko na mankamenty, a zachwycanie się tym co pozytywne, gdy to, co negatywne, niczym źle położone fundamenty, może przyczynić się do zawalenia całej konstrukcji; jest to wręcz niebezpieczne. Dobrym przykładem sytuacji, w której jeden element potrafi przekreślić całość, jest proces uznawania przez Kościół nadprzyrodzoności prywatnych objawień, gdzie jedna treść niezgodna z nauczaniem magisterium dyskwalifikuje uznanie źródła za nadprzyrodzone – a więc boskie czyli potwierdzenie objawień jako prawdziwych.

Uważne oko

Podobnie i my powinniśmy uważnie przyglądać się temu, co nas niepokoi i podejmować działania w takim zakresie w jakim jest to możliwe. Gdy mówimy o Ojczyźnie, to choćbyśmy nic nie mogli uczynić, zawsze można chwycić za Różaniec, co nie tyle powinno być ostatecznością, co wstępem do wszystkich działań. Jeśli jednak czujemy się powołani do czegoś więcej, to być może jest to nasza unikatowa droga, której jeśli ja nie podejmę wyzwania, to nikt inny również tego nie zrobi.

Solą w oku

Postulaty jakoby katolik miał być optymistą są oczywistym mydleniem oczu. Byłoby to zapewne wygodne władzy – i tej obecnej i tej z czasów PRL, by nikt nie rozpychał się łokciami, w walce o poszerzanie obszaru wolności, która w demokratycznym kraju należy się obywatelowi. W wypowiedzi prezydenta widoczna jest także manipulacja – pesymizmowi przeciwstawia się optymizm, jako właściwą postawę, celowo pomijając „złoty środek” czyli odpowiadający na postulaty rzeczywistości realizm. Gdyby chrześcijanin założył „ciepłe kapcie”, to w jaki sposób miałby być „solą ziemi”? Władza doskonale zdaje sobie sprawę, że aktywny, spoglądający realistycznie na życie chrześcijanin, będzie solą w oku jego prześladowców.

Maciej Chamier Cieminski