Martwimy się, kiedy nie mamy dzieci. Kiedy już są, również się martwimy. Martwimy się o pracę, a jeszcze bardziej, gdy jej nie mamy. Ciągle obawiamy się przyszłości. Czasem nawet do tego stopnia, że nie podejmiemy kroku, z góry zakładając, że nie ma on sensu.

Chorobą cywilizacyjną jest nie tylko otyłość, czy alergia. Do listy tej trzeba by dopisać także "lęk", "strach", "brak motywacji". Szczególnie widoczny w postsowieckim społeczeństwie, a jeszcze wyraźniej w tzw. "generacji Y", czyli pokoleniu ludzi urodzonych w latach 80. i 90.

To dzięki tej chorobie widzimy dynamiczny rozwój coachingu, czyli działania związanego z psychologią, które ma na celu pomaganie ludziom niewierzącym w siebie i  w swoje możliwości. Ludziom, którzy nie widzą sensu, nie mają marzeń, nie wiedzą do czego dążyć, a nawet nie wiedzą czego chcą.

Czasem w kontakcie z taką osobą ma się ochotę takim człowiekiem potrząsnąć, krzycząc: "ocknij się wreszcie! Obudź się i działaj!". Jeżeli i nas dopada ta choroba, wystarczy, że będziemy przypominać sobie to, co mówi Jezus.

"Któż z was przy całej swej trosce może choćby chwilę dołożyć do wieku swego życia? 26 Jeśli więc nawet drobnej rzeczy [uczynić] nie możecie, to czemu zbytnio troszczycie się o inne? 27 Przypatrzcie się liliom, jak rosną: nie pracują i nie przędą. A powiadam wam: Nawet Salomon w całym swym przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. 28 Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, o ileż bardziej was, małej wiary! 29 I wy zatem nie pytajcie, co będziecie jedli i co będziecie pili, i nie bądźcie o to niespokojni! 30 O to wszystko bowiem zabiegają narody świata, lecz Ojciec wasz wie, że tego potrzebujecie. 31 Starajcie się raczej o Jego królestwo, a te rzeczy będą wam dodane." (Łk 12, 25 - 31)

Nie chodzi oczywiście o to, by nic nie robić. Chodzi o takie ustawienie priorytetów i zaufanie, by tak jak św. Piotr na głos Jezusa "Przyjdź!", wyjść ze swojej łodzi i iść do Niego po wodzie. A jeżeli znów dopadnie nas lęk, by móc krzyknąć: "Panie, ratuj mnie!". Wówczas jak wiemy, Jezus natychmiast wyciaga rękę i nas chwyta. (Mt 14, 29 - 31)

Na trzy dni przed aresztowaniem, męczennica Oświęcimia, św. Teresa Benedykta od Krzyża - Edyta Stein, której wspomnienie obchodziliśmy wczoraj, powiedziała: "Cokolwiek się stanie, na wszystko jestem gotowa. Nie trzeba się o mnie martwić. Jestem przecie w rękach Bożych. (…) Świat składa się z przeciwieństw, ale w końcu nic z nich nie pozostanie. Ostanie się tylko wielka miłość!"

Inny święty, z którego również warto czerpać wzór - Jan Paweł II - pisał: „Jestem bardzo w rękach Bożych”.

Jeżeli Jezus - najlepszy Coach zapewnia nas, że jest z nami, któż wobec tego jest przeciwko nam? "On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować?"

Jeżeli czytamy w Księdze Izajasza: "Nie lękaj się, bo Ja jestem z tobą;  nie trwóż się, bom Ja twoim Bogiem.  Umacniam cię, jeszcze i wspomagam, podtrzymuję cię moją prawicą sprawiedliwą.", to czy naprawdę warto martwić się tym, co będzie za tydzień?

Nie mówię, żeby nie działać rozważnie. Roztropność (prudentia, czyli umiejętność przewidywania) to cnota, o której Katechizm Kościoła Katolickiego pisze "uzdalnia rozum praktyczny do rozeznawania w każdej okoliczności naszego prawdziwego dobra i do wyboru właściwych środków do jego pełnienia."

Zatem działajmy roztropnie i z głową do góry! I "nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo". Jak to zwykle mawia środowisko Radia Maryja: „Alleluja i do przodu!”

Z Bogiem!

Karolina Zaremba