Brytyjski rząd zapowiada, że nie ugnie się pod naciskiem protestów przeciw oficjalnej wizycie Donalda Trumpa na Wyspach. Brytyjczycy zebrali już milion 300 tysięcy podpisów pod petycją, w której domagają się jej odwołania. W brytyjskiej tradycyji taka wizyta oznacza spotkanie z królową Elżbietą II. Sygnatariusze petycji sprzeciwiają się polityce blokowania wjazdu do USA obywateli niektórych krajów, głównie muzułmańskich.

"Donald Trump powinien mieć wstęp do Zjednoczonego Królestwa jako głowa państwa. Ale nie powinien być zaproszony do złożenia oficjalnej państwowej wizyty. Byłby dla Jej Królewskiej Mości źródłem zakłopotania"- czytamy w petycji. O odłożenie wizyty, na czas trwania blokady, zaapelował lider opozycyjnej Parti Pracy, Jeremy Corbyn, wyrażając przekonanie, że większość opinii publicznej stoi po jego stronie. Protestujących poparł też były wicepremier Nick Clegg nazywając zaproszenie ze strony Londynu ruchem "zdecydowanie przedwczesnym". Inne zdanie wyraził Nigel Farage, polityk Partii Niepodległości, podkreślając, że ruch jest tymczasowy.

Liczba podpisów sprawia, że petycja musi być przedmiotem debaty. Ta odbędzie się jutro. Rząd już potwierdza, że z wizyty się nie wycofa. Dziś wieczorem głos w tej zabrać ma w parlamencie szef brytyjskiej dyplomacji Boris Johnson. Na wieczór przed Downing Street zaplanowana jest demonstracja.

Po południu w Cardiff premier Theresa May po wyjściu ze spotkania z liderami Szkocji, Walii i Irlandii Północnej została wygwizdana przez grupę demonstrantów . Pod jej adresem padły okrzyki "zdrajczyni".

W minioną sobotę Theresa May była pierwszym zagranicznym przywódcą przyjętym przez Donalda Trumpa. To wtedy zapowiedziano, że prezydent ma odwiedzić Wielką Brytanię. Ma to się stać wiosną lub latem.

dam/IAR