Według analiz przytaczanych przez „Forbesa” tak zwana „shadow fleet”, zarejestrowana w „wygodnych” jurysdykcjach i pływająca często pod egzotycznymi banderami, odpowiada za około dwie trzecie rosyjskiego eksportu ropy drogą morską. Szacuje się, że każdego dnia przewozi nawet 3,7 mln baryłek, co rocznie może przynosić Moskwie od 87 do 100 mld dolarów wpływów.
Uderzenie w ten system nie jest więc działaniem symbolicznym, ale realną próbą przykręcenia finansowego kurka, z którego finansowana jest rosyjska machina wojenna.
Kijów potrzebował czasu, żeby przejść od sporadycznych ataków do przemyślanej strategii gospodarczej presji. W 2025 roku ukraińskie drony i rakiety skupiły się najpierw na rafineriach ropy na terytorium Federacji Rosyjskiej, a dopiero później na terminalach eksportowych w portach takich jak Noworosyjsk. Teraz elementem tej samej układanki stają się tankowce „floty cieni” daleko od rosyjskiego wybrzeża, co pokazuje, że Ukraina czuje się pewniej także w sferze konsekwencji politycznych – Zachód nie zareagował restrykcjami na eskalację uderzeń w sektor paliwowy Rosji, a teatralne groźby Kremla okazały się blefem.
Eksperci podkreślają, że ukraińskie bezzałogowe jednostki nawodne i drony dalekiego zasięgu faktycznie nałożyły na rosyjską Flotę Czarnomorską częściową blokadę i zmusiły ją do ucieczki z Krymu w głąb Rosji. Teoretycznie Moskwa mogłaby próbować eskortować tankowce wojennymi okrętami, ale takie rozwiązanie tylko zwiększyłoby ryzyko – każdy okręt eskortowy staje się potencjalnym celem, a obrona konwojów byłaby logistycznym i militarnym obciążeniem. W efekcie Rosja musi wybierać między bezpieczeństwem floty handlowej a ochroną własnych okrętów wojennych, nie dysponując wystarczającymi środkami, by zabezpieczyć oba zadania jednocześnie.
Po drugiej stronie trwa intensywny wyścig technologiczny. Rosja próbuje utrudniać działanie ukraińskich dronów, utrzymując je jak najdalej od swoich baz i tras żeglugowych oraz polując na nie za pomocą własnych bezzałogowców i lotnictwa.
Jednocześnie Ukraina rozwija kolejne generacje systemów – jednostki nawodne wyposażane są już w drony z widokiem z pierwszej osoby, co umożliwia przechwytywanie rosyjskich maszyn w locie, a nie tylko atakowanie statków i infrastruktury. Im dalej od Morza Czarnego rozciąga się ta gra w kotka i myszkę, tym bardziej skomplikowane staje się dla Kremla utrzymanie ciągłości morskiego eksportu.
Zachodni analitycy zwracają uwagę, że doświadczenia z Morza Czarnego i Morza Śródziemnego Ukraina może w przyszłości przenieść na inne akweny. W scenariuszach omawianych w mediach pojawia się m.in. Bałtyk i Arktyka, a także wykorzystanie taktyki przypominającej działania jemeńskich Hutich na Morzu Czerwonym – tyle że ukierunkowane na handel powiązany z Rosją, a nie globalną żeglugę. Każde kolejne uderzenie poza tradycyjnymi „wąskimi gardłami” morskimi zmusza Moskwę do rozpraszania sił i bronienia handlu na coraz większej liczbie teatrów działań, co z punktu widzenia Ukrainy oznacza rosnącą dźwignię strategiczną przy relatywnie ograniczonych środkach.
Jeśli ten kierunek zostanie utrzymany, morskie starcie o rosyjską ropę może w dłuższej perspektywie okazać się równie istotne, jak walki na lądzie – nie tyle ze względu na spektakularne nagłówki o zatopionych okrętach, ile przez cichy, ale systematyczny nacisk na budżet Moskwy, która od eksportu surowców jest uzależnione jak od tlenu.
Zenon Witkowski
