Fronda.pl: Po spotkaniu Donalda Tuska z wybranymi środowiskami rolniczymi właściwie nie zapadła żadna konkretna decyzja, która wychodziłaby naprzeciw postulatom protestujących polskich rolników. Na spotkanie z premierem nie wpuszczono też mediów. Jak ocenia Pan to wczorajsze spotkanie, które niektórzy rolnicy nazywają wręcz „ustawką”?
Tomasz Sakiewicz (redaktor naczelny Telewizji Republika, Gazety Polskiej i Gazety Polskiej Codziennie): W kontekście tego spotkania z Donaldem Tuskiem polscy rolnicy bardzo mocno dopominali się o obecność Telewizji Republika, bo mają oni do niej zaufanie i po prostu chcieli, aby przeprowadziła ona transmisję z tego wydarzenia. Niestety przedstawiciele obecnego obozu władzy nie dopuścili naszego reportera do udziału w tym spotkaniu. A tuż po jego rozpoczęciu wyproszono kamery, uniemożliwiając tym samym ukazanie przez media Polakom, czy te negocjacje pomiędzy stroną rządową a polskimi rolnikami w ogóle toczą się w jakiś realny sposób czy też nie.
A ci spośród środowisk rolniczych, którzy najmocniej zaczęli się dopominać tego, aby spotkanie z Donaldem Tuskiem nie było zwyczajną „ustawką”, czyli przedstawiciele Solidarności Rolników Indywidualnych - też zostali ze spotkania z szefem rządu wyrzuceni. I trzeba powiedzieć, że wiceminister rolnictwa i rozwoju wsi, Michał Kołodziejczak pełnił w tym wszystkim rolę swego rodzaju bramkarza i to takiego, delikatnie rzecz ujmując niekoniecznie dobrze wychowanego. Obraził rolników z Solidarności być może właśnie mając na celu to, by w efekcie opuścili oni spotkanie. W ogromnej mierze więc obecna władza toczyła te rozmowy we własnym gronie i tylko po to, aby starać się pokazać opinii publicznej, że cokolwiek w ogóle w sprawie polskich rolników robi.
Wiadomo jednak było, że w tego rodzaju gronie nie zapadną jakiekolwiek istotne ustalenia. Donald Tusk nie ma bowiem żadnej propozycji dla polskich rolników. A jest tak z tej prostej przyczyny, że zwyczajnie przekazał on prawo do podejmowania jakichkolwiek ważnych decyzji, dotyczących polskiego rolnictwa - Unii Europejskiej. Co więc miałby realnie ustalić z polskimi rolnikami, skoro jest w tej sprawie osobą pozbawioną jakichkolwiek kompetencji do podejmowania decyzji w naprawdę kluczowych dla polskiego rolnictwa kwestiach?
A jednak premier Tusk zapowiedział negocjacje z Komisją Europejską w sprawie rozporządzenia o bezcłowym handlu Unii Europejskiej z Ukrainą. Tusk ma jakiekolwiek szanse, żeby przeforsować jakiekolwiek istotne zmiany w rozporządzeniu czy to jedynie piarowa zagrywka szefa rządu, by uspokoić nieco polskich rolników?
Już sama formuła, że obóz władzy Donalda Tuska pomoże polskim rolnikom tylko wówczas, jeżeli zgodzi się na to Unia Europejska - jest bardzo niebezpieczna. Jeśli bowiem Bruksela rzeczywiście zgodziłaby się na jakiekolwiek ustępstwa w tej sprawie na rzecz polskich rolników to i tak nie w takim stopniu, który w realny sposób pozwalałby uratować sytuację naszego rolnictwa w tej kryzysowej sytuacji. I to już jest porażka w punkcie wyjścia, że Tusk nawet nie wyobraża sobie tego, iż jego rząd mógłby sam podjąć jakąś istotną decyzję, a dopiero później negocjować w jej sprawie z Unią Europejską.
Tymczasem obecny premier już na samym początku oddaje wszelkie kluczowe instrumenty decyzyjne unijnym urzędnikom. A przecież istnieją wewnątrz Unii Europejskiej przepisy pozwalające państwom członkowskim na podejmowanie decyzji ze względu na zagrożenie rynku i dopiero później można negocjować z Brukselą, co dalej. A Donald Tusk tę sytuację po prostu odwrócił i zdefiniował ją w następujący sposób: jeśli Unia Europejska nam na to pozwoli to podejmiemy decyzję. Problem w tym, że Bruksela w tej sprawie najprawdopodobniej pozwoli rządowi Tuska tylko i wyłącznie na coś, co będzie miało znaczenie jedynie czysto piarowe.
Ronicy zapowiadają na 6 marca strajk generalny, do którego ma przyłączyć się Solidarność. Czy tego rodzaju masowe protesty mogą już w początkach kadencji szefa rządu nieco zachwiać pozycją Tuska w oczach jego elektoratu?
Są różne warstwy tego poparcia i różne warstwy elektoratu. Mam wrażenie, że tę pierwszą warstwę, którą jesienią udało się zmobilizować, żeby poszła na wybory, choć w rzeczywistości nie jest ona twardym elektoratem obecnej koalicji rządzącej - Tusk już stracił. Zresztą nie tylko on, bo również Trzecia Droga Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza. To jeszcze co prawda na razie dość słabo widać w sondażach szczerze mówiąc. A dzieje się tak głównie z powodu, że mówimy tu o grupie wyborców, która w bardzo istotny sposób wpłynęła na rekordową frekwencję podczas ostatnich wyborów parlamentarnych.
Tymczasem deklaracje frekwencji na przestrzeni ostatnich badań opinii publicznej pokazują, że dzieje się coś ze spadkiem poparcia dla obecnej ekipy rządzącej. Na pewno ten trend, który obserwowaliśmy w ostatnich dwóch miesiącach w sondażach - spadku poparcia dla PiS oraz jego wzrostu dla Platformy Obywatelskiej - został zahamowany. I mam wrażenie, że ten trend zacznie się powoli odwracać. Choć nie będzie się to działo w sposób natychmiastowy, ale zapewne będziemy obserwować tutaj pewien stopniowy proces, rozciągnięty być może na kilka miesięcy.
A pierwsze tego skutki być może zaobserwujemy już podczas zbliżających się wyborów samorządowych, których wyniki zapewne nie będą tak różowe dla koalicji rządzącej, jak ona sobie to w tej chwili wyobraża. Natomiast w zdecydowanie mocniejszy sposób będziemy mogli to zobaczyć podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego. Tutaj będziemy mieli już do czynienia z kumulacją tych negatywnych skutków dla obozu rządzącego, jeśli nadal będzie on sprawował władzę w taki sposób, jak dotychczas.
Pierwsze miesiące po powrocie do władzy niewątpliwie pokazały Tuskowi, jak trudny może to być dla niego czas. Czy Pana zdaniem lider PO będzie szukał wygodniejszej dla niego ucieczki w prezydenturę lub stanowiska międzynarodowe, jak to się już zdarzyło podczas poprzedniej kadencji na urzędzie premiera, czy też jednak będzie wolał trzymać się sterów szefa rządu?
Przede wszystkim Donald Tusk będzie musiał w sposób realny ocenić swoje szanse na ewentualną prezydenturę. A moim zdaniem nie są one wielkie. Choćby z tego powodu, że do momentu wyborów prezydenckich Tusk „wypali” poparcie dla siebie, którym mógł się pochwalić jeszcze jesienią ubiegłego roku. Wydaje mi się, że jednak inni kandydaci z jego obozu politycznego będą mieli znacznie większe szanse na potencjalne zwycięstwo wyścigu do urzędu prezydenckiego.
Należy również podkreślić, że obserwujemy dość szybki spadek poparcia dla Szymona Hołowni. W obecnych rankingach lider Polski 2050, który cieszył się jeszcze do niedawna całkiem sporym zaufaniem właściwie spada już z podium w tym aspekcie. Ale przyznajmy też, że solidnie sobie na to zapracował. Robienie bowiem ze swojej działalności politycznej nieustannego show jest być może i opłacalne wizerunkowo, ale wyłącznie na krótką metę.
Natomiast z Donaldem Tuskiem będzie sytuacja jeszcze gorsza. Przecież on już od dawna miał wśród Polakom dość spory, bardzo negatywny elektorat. A teraz jeszcze będzie musiał zbierać owoce swojej polityki, która była bardzo krótkoterminowa. Być może gdyby władza Tuska obliczona była wyłącznie na okres jedynie trzech miesięcy, to ta realizowana przez niego, a kreowana na swego rodzaju antypożarową - polityka, być może przyniosłaby mu jakieś efekty. Natomiast już teraz widać, że Donald Tusk zamiast gasić te pożary, roznieca ich coraz więcej. I zapewne będzie ich jeszcze przyrastać pod jego rządami. A to mu dobrze nie wróży.
Bardzo dziękuję za rozmowę.