Fronda.pl: Reakcją Donalda Tuska na projekt ustawy o państwowej komisji ds. zbadania rosyjskich wpływów na bezpieczeństwo wewnętrzne Polski  było zwołanie marszu na 4 czerwca. Czego spodziewa się Pan po tym marszu i właściwie co konkretnego może z niego wyniknąć?

Prof. Romuald Szeremietiew (były minister oraz wiceminister obrony narodowej w latach 90. i 2000.): Nic pozytywnego nie wyniknie. A jeśli już co cokolwiek - to być może jakaś awantura. Tym bardziej, że ponoć wybiera się tam znana z wulgarnych wystąpień na tzw. Czarnych Marszach zadymiara Lempart oraz inni tego pokroju osobnicy. Natomiast w sensie merytorycznym niczego konstruktywnego to przedsięwzięcie wnieść nie może, bo zdaje się, że nie zawiera ono w sobie jakiegokolwiek merytorycznego przesłania. To jest po prostu bardzo celowe działanie, aby z debaty publicznej w zbliżającej się kampanii wyborczej usunąć  elementy merytoryczne na rzecz emocji, które mają przesłonić pustkę programową opozycji. Emocje to jedyne, co ma nam do zaoferowania opozycja i jej zamierzający maszerować 4 czerwca liderzy. Odsunąć PiS od władzy po to, aby samemu przejąć rządy w kraju – ot i wszystko.

Donald Tusk ewidentnie poczuł się bardzo mocno wywołany do tablicy kwestią badania rosyjskich wpływów w Polsce. Podczas głosowania nad powołaniem komisji demonstracyjnie pojawił się na sejmowej galerii. Ale słychać i takie opinie, że działalność tej komisji może na swój sposób okazać się dla Tuska korzystna, bo spowoduje polaryzację sceny politycznej, co może pomóc PO zdystansować konkurencję na opozycji, choćby w postaci Polski 2050 czy Lewicy.

Dla przywództwa Tuska na opozycji rzeczywiście korzystnym może okazać się, że to ogniskuje się właśnie wokół jego osoby. Taka polaryzacja umacnia jego pozycję i z pewnością spycha na margines liderów innych formacji, choćby Szymona Hołownię, Kosiniaka-Kamysza.

Prof. Sławomir Cenckiewicz oznajmił kilka dni temu, że istnieje dokumentacja dyplomatyczna świadcząca o tym, że amerykańska administracja była wręcz zszokowana postawą rządu Tuska przyjętą ws. amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Zdaniem prof. Cenckiewicza owa reorientacja, jakiej dokonał rząd PO-PSL była elementem kluczowym dla całej, realizowanej później przez Tuska polityki resetu z putinowską Rosją, prowadzącej w efekcie do de facto osłabienia bezpieczeństwa Polski.

Cała sprawa jest szersza, aniżeli tylko kwestia odpowiedzialności Tuska. Dotykamy bowiem  kwestii obecnego układu sił w świecie. Układ ten ukształtował się po rozpadzie Związku Sowieckiego - mówimy o ładzie międzynarodowym z dominującą pozycją Stanów Zjednoczonych. Jak wiadomo Putin chciałby ten układ sił przemodelować na korzyść Rosji. Koncepcja Kremla zakłada oczywiście radykalne zmniejszenie roli USA. A głównym partnerem Rosji w realizacji tej koncepcji okazały się Niemcy. Berlin z wielkim zainteresowaniem przyjmował formułowaną przez Moskwę ideę zbudowania „wspólnoty geopolitycznej” rozciągającej się od Władywostoku po Lizbonę.

W tej perspektywie geopolitycznej Donald Tusk oraz jego obóz polityczny wpisywali się w strategię niemiecką, a więc w realizację koncepcji wypracowanej na linii Moskwa-Berlin. Zatem postawa Tuska w sprawie amerykańskiej tarczy antyrakietowej była po prostu jednym z elementów składowych usuwania USA z Europy, czym Rosja była i jest oczywiście bardzo mocno zainteresowana.

A więc wszystko, co dzieje się również wokół powołania  komisji do spraw zbadania rosyjskich wpływów w Polsce jest zarazem częścią szerszego procesu, w którym rozstrzygnie się, czy ład międzynarodowy z kluczową pozycją USA zostanie utrzymany, czy też będzie on przebudowany w myśl zamiarów moskiewsko-berlińskich.

Czy dowiemy się kiedykolwiek o czym w rzeczywistości rozmawiali ze sobą na sopockim molo Donald Tusk i Władimir Putin czy też pozostanie to już raczej na zawsze w sferze domysłów i dywagacji?

Nie wiem czy jest to aż tak bardzo ważne, żebyśmy się o tym dowiedzieli. Można wręcz powiedzieć, że są to jedynie pewne drobne kwestie, jakie pojawiają się w związku z tym generalnym procesem, który przed chwilą opisałem. A więc czy Polska, jako część Unii Europejskiej pod przewodem Niemiec - wpisze się  w plany Rosji czy też utrzyma bliskie związki ze Stanami Zjednoczonym i skutecznie przeciwstawi się tendencjom wyznaczanym przez konszachty niemiecko-rosyjskie. To jest w zasadzie istota rzeczy.

Jesteśmy w podobnej sytuacji, jak po I wojnie światowej, kiedy to ustanowiony wówczas „ład wersalski” Rosja i Niemcy chciały wywrócić, współpracując ze sobą. Polska musiała wówczas wybrać: stanąć w obronie ładu wersalskiego w sojuszu z Francją i Anglią, czy też pójść z Hitlerem i ten ład burzyć. Niepodległość gwarantował II Rzeczypospolitej ład wersalski. Wybór był więc oczywisty. Teraz, moim zdaniem, sytuacja w nieco innym wymiarze, ale jednak jest dość podobna do tamtej. W obecnym ładzie światowym gwarantowanym przez USA  mamy zapewniony niepodległy byt. Dlatego jesteśmy w NATO, układamy związki sojusznicze z Amerykanami, wspieramy Ukrainę i przeciwstawiamy się Rosji. Proste.

Czy wybór przez Tuska daty na organizowany przez siebie marsz na 4 czerwca, mający nawiązywać do 1989 roku nie odbije się jednak liderowi PO przysłowiową czkawką poprzez nieuchronne skojarzenia z 4 czerwca 1992 roku, kiedy to wraz z Wałęsą i postkomunistami obalał on wyłoniony wskutek pierwszych po II wojnie światowej w pełni wolnych i demokratycznych wyborów rząd, którego to zresztą rządu był Pan wówczas członkiem?

Powinno to mieć taki właśnie przypominający efekt. Byłem członkiem rządu, który 4 czerwca 1992 roku został obalony. Następnego dnia po słynnej tzw. nocnej zmianie, nieomal siłą usuwano mnie z ministerstwa obrony narodowej. To właśnie do mnie oraz szefa MSW Antoniego Macierewicza odnosiły się słowa ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy podczas nocnej narady w jego gabinecie, gdy mówił: „oni jutro nie mogą wejść do biur”. Wałęsa bał się, że szefowie MON i MSW zrobią mu coś przykrego. Kiedy więc nazajutrz po nocnym odwołaniu rządu przyjechałem do ministerstwa, zjawił się Janusz Onyszkiewicz i powiedział, że premier Waldemar Pawlak wzywa mnie w trybie natychmiastowym do Sejmu. Onyszkiewicz pozostał w moim gabinecie, a ja obstawiony funkcjonariuszami Biura Ochrony Rządu (BOR) odprowadzony do Pawlaka dostałem dymisję. Od tego czasu nie miałem wstępu do mojego biura w MON, a mój następca, czyli wspomniany Onyszkiewicz wydał zakaz wpuszczania mnie nie tylko do resortu, ale również do jednostek wojskowych na terenie całego kraju. Jeden z dowódców pułku powiedział mi wtedy, że czegoś takiego nie zrobiłby chyba nawet Rokossowski (szef MON w PRL w czasach stalinowskich - red.).

Już po obaleniu rządu premiera Olszewskiego powstała nawet komisja, która miała szukać dowodów na przygotowywanie przez nas zamachu stanu. Usiłowano mnie przesłuchiwać. Oczywiście żadnych dowodów na przygotowania do przeprowadzenia tego zamachu nie znaleziono. Nie wiem czy ta komisja zakończyła w ogóle swoje działania sporządzeniem jakiegoś raportu.

Spodziewam się, że tym „marszem” opozycja wielu ludziom przypomni, iż  Donald Tusk ma więcej wspólnego z obaleniem rządu Olszewskiego 4 czerwca 1992 roku, aniżeli z 4 czerwca 1989 r., gdy odbywały się owe „częściowo wolne” wybory.

Donald Tusk zapowiada również, że 4 czerwca będzie maszerował „dla dzieci”, dla ich dobra i przyszłości. Ten sam polityk bezwzględnie wyciął w pień z list wyborczych swojej partii wszystkich, którzy nie wspierają legalizacji procederu abortowania dzieci poczętych do 12 tygodnia ich życia...

Tusk propaguje aborcję, która zagraża istnieniu dzieci poczętych i będzie maszerował dla ich dobra i przyszłości? Jest to kompletnie bez sensu i absurdalnie niepoważne.

Bardzo dziękuję za rozmowę.