Fronda.pl: Jeszcze pół roku temu, obok krytyki środowisk konserwatywnych, pontyfikatowi Franciszka towarzyszył zachwyt środowisk liberalnych. W polskich mediach znanych z niechęci do Kościoła przeciwstawiano „Kościół Franciszka” – „Kościołowi Rydzyka i Jędraszewskiego”. Entuzjazm środowisk liberalnych przygasł po wybuchu wojny na Ukrainie, wobec której biskup Rzymu zajmuje negatywnie wpływające na jego popularność stanowisko. Franciszek zostanie zapamiętany jako papież znienawidzony przez wszystkich?

Paweł Chmielewski, dziennikarz i publicysta PCh24.pl:  W pewnej mierze – tak. Zwłaszcza w Polsce trudno dzisiaj znaleźć jakieś środowisko, które nie miałoby za złe papieżowi albo jego działań na płaszczyźnie duszpasterskiej i doktrynalnej, albo kierunki jego polityki zagranicznej – albo ich obu. Podobnie jest w innych krajach, w których społeczeństwo lub przynajmniej jego katolicka część trzeźwo patrzy na Rosję. Franciszek swoimi ewidentnie prorosyjskimi wypowiedziami niewątpliwie zaskarbił wyłącznie sympatię niektórych grup pseudo-prawicowych, które dały omamić się rosyjskiej propagandzie i upatrują w Moskwie nadziei na ratunek przed neomarksizmem. Kilka miesięcy temu było wręcz komiczne czytać, jak abp Carlo Maria Vigano, zagorzały krytyk Franciszka, uznał nagle Rosję za wybawienie przed demoliberalizmem – i formułował krytykę Stanów Zjednoczonych zbieżną z Franciszkową. Sympatia takich środowisk nie będzie jednak, oczywiście, trwała.

Ostatecznie rzecz biorąc w przestrzeni kościelnej twardo za Franciszkiem na ten moment mogą opowiedzieć się już tylko grupy progresywne, które są z różnych przyczyn zainteresowane jak najszybszym zakończeniem wojny na Ukrainie – z korzyściami terytorialnymi i politycznymi dla Kremla. To choćby część katolickich liberałów włoskich, francuskich czy latynoamerykańskich. Wśród tych katolików jednak, którzy nie chcą zaakceptować koncesji na rzecz zbrodniczego reżimu rosyjskiego, Franciszek, jak się zdaje, na zawsze stracił swój autorytet – przynajmniej w dziedzinie politycznej.

Papież oskarżał NATO o „szczekanie u drzwi Rosji”, nazywał córkę Dugina, aktywną propagandystkę Kremla - „niewinną ofiarą wojny”. To wypowiedzi, których nie powstydziłby się Miedwiediew. Można tłumaczyć niejednoznaczne stanowisko Watykanu jego polityczną neutralnością. Skąd jednak w kontekście rosyjskiej napaści na Ukrainę słowa wprost prorosyjskie, padające z ust Ojca Świętego?

Nie ma mowy o neutralności Stolicy Apostolskiej. Dyplomacja watykańska w sprawie wojny na Ukrainie pozycjonowała się jednoznacznie po stronie Kremla. Tak samo było zresztą i przed wojną, choćby w czasie białorusko-rosyjskiego ataku na polską granicę. Papież próbuje oczywiście od czasu do czasu łagodzić ten negatywny obraz jakimiś romantycznymi proukraińskimi gestami, jak całowaniem flagi, ale to niewiele znaczy w obliczu bardzo konkretnych postulatów, które formułował. Sformułowania, o których Pan wspomniał, przyciągają w zrozumiały sposób uwagę mediów. Przypominam jednak, że w początkowym okresie wojny zarówno papież Franciszek jak i watykański sekretarz stanu kardynał Pietro Parolin sugerowali niecelowość dostarczania na Ukrainę broni. Papież krytykował też podniesienie wydatków na zbrojenia przez państwa europejskie. Gdyby konsekwentnie korzystać z tych „rad”, Ukraina zostałaby pokonana, a takie kraje jak Polska musiałyby stać bezbronne w obliczu zwycięskiej Rosji.

Odpowiedź na pytanie, dlaczego papież przyjął taką linię, jest złożona. Po pierwsze, papież może kierować się „tradycją” uległej wobec Rosji Ostpolitik z czasów komunistycznych, co z kolei może się wiązać również z infiltracją środowisk dyplomacji watykańskiej przez sowiecką/rosyjską agenturę. Po drugie, Franciszek jako Argentyńczyk jest sceptycznie nastawiony wobec amerykańskiej dominacji na świecie. Patrzy na konflikt na Ukrainie oczami Ameryki Łacińskiej, a z tak odległej perspektywy sprawy oczywiście tracą na ostrości. Po trzecie, jednym z nadrzędnych celów dyplomacji watykańskiej jest budowa płaszczyzny współpracy międzynarodowej o znamionach rządu światowego. W dokumentach papieże pisali i mówili o tym od Jana XXIII (Pacem in terris), przez Pawła VI (wystąpienie na forum ONZ) i Benedykta XVI (Caritas in veritate) po samego Franciszka (Fratelli tutti). Watykan sądzi, że globalny rząd będzie w stanie zapobiec wojnom i stąd zagwarantuje powszechny pokój. Jest to niezgodne z nauczaniem choćby Piusa XI wyrażonym w Quas Primas, gdzie wskazano, że jedynym gwarantem powszechnego pokoju jest przyjęcie przez władców wiary katolickiej. Taką jednak politykę przyjął posoborowy Kościół, z wyjątkiem Jana Pawła II. Jest logiczne, że jeżeli Watykan dąży naiwnie do budowy rządu światowego, to chce utrzymać dobre lub poprawne relacje ze wszystkimi głównymi graczami na scenie międzynarodowej, w tym z Rosją i Chinami. Trzeba mieć nadzieję, że kolejny papież przerwie tę politykę i znajdzie w sobie siłę, by jednoznacznie potępić wojnę napastniczą, nie starając się, jak Franciszek, wybielać agresora.

W 2020 roku ukazał się raport nt. Theodore’a McCarricka. Stolica Apostolska zbadała przestępstwa seksualne, których dopuszczał się były kardynał. Nie zbadano jednak jego związków z Chinami. To właśnie ten hierarcha odpowiadał za fatalne porozumienie Watykanu z Pekinem, w związku z czym pojawiły się spekulacje dot. możliwego szantażowania kardynała czy jego „kupienia” przez chińskie służby. Czy w kontekście papieskich wypowiedzi na temat trwającej wojny również możemy przypuszczać, że papieżowi doradzają hierarchowie będący na usługach Kremla?

Theodore McCarrick w przeszłości mógł być rozgrywany również przez służby rosyjskie, o czym informowały w ubiegłym roku amerykańskie media. Kariera tego człowieka jest bardzo zagadkowa i jego wpływ na politykę zagraniczną Watykanu będzie musiał zostać gruntownie przebadany. W sprawie infiltracji dyplomacji Stolicy Apostolskiej przez rosyjską agenturę nie mamy na tę chwilę żadnych dowodów. Byłbym jednak zdziwiony, gdyby takiej infiltracji w jakimś stopniu nie było. W grę wchodzi też korupcja. Rosja przeznaczała przez lata ogromne środki na kupowanie przychylności lub zgoła służalczości polityków zachodnioeuropejskich. Nie ma powodów sądzić, że nie postępowała w ten sam sposób względem Watykanu. Wiemy, że Kuria Rzymska była w XX wieku dość podatna na infiltrację zarówno przez służby komunistyczne, jak i przez takie organizacje, jak masoneria. Związki watykańskich finansów po II Soborze Watykańskim z lożą Propaganda Due są powszechnie znane, podobnie jak kontrowersje wokół czołowych figur kurialnych, takich jak abp Annibale Buginini czy kardynał Jean-Marie Villot. Jednak absurdalnych prorosyjskich wypowiedzi samego Franciszka nie da się wytłumaczyć infiltracją ani korupcją. On tak po prostu myśli. Zwracam też uwagę na podobieństwa polityki Watykanu względem Rosji oraz Chin. To ogólna strategia pozostawania blisko największych mocarstw (albo państw, które się takimi jawią), nawet kosztem innych krajów, co obserwujemy teraz z tak wielkim niesmakiem czy nieledwie zgrozą.

Po papieskim komentarzu dot. śmierci Darii Dugin i ogromnych jego konsekwencjach pojawiła się nota Watykanu, w której podkreślono, że papież jest przywódcą duchowym, a nie „politykiem”. W czasie swojego pontyfikatu wielokrotnie zdawał się jednak zajmować stanowiska polityczne. Nie są to tylko jego wypowiedzi dot. trwającej wojny, które można odczytywać jako prokremlowskie. Ojciec Święty wyraźnie pokazuje z jakimi politykami sympatyzuje (np. przyjmując Joe Bidena), a z jakimi się nie zgadza (np. unikając spotkań z Viktorem Orbanem). Papież więc jest, czy nie jest politykiem?

Twierdzenie, jakoby papież był wyłącznie przywódcą duchowym, a nie politykiem, jest po prostu nieprawdziwe. Papież jest głową Państwa Watykańskiego, a państwa prowadzą politykę, a nie pracę duszpasterską. Stolica Apostolska dysponuje na całym świecie znacznymi zasobami materiałowymi i ludzkimi. Ma niezwykle rozwiniętą służbę dyplomatyczną. Państwo Watykańskie, siłą rzeczy, było, jest i będzie podmiotem polityki międzynarodowej. Nie da się tego rozgraniczyć, chyba, że papież zamknąłby się w katakumbach albo zrezygnowałby z kierowania Państwem Watykańskim i poddał te sprawy wyłącznej kontroli na przykład urzędników Kurii Rzymskiej. Wówczas jednak słusznie zapytywalibyśmy o jego niezależność.

Wspomniana nota Watykanu była jednak przełomowa. Pierwszy raz Stolica Apostolska wprost nazwała Rosję agresorem. Przełomowe były też słowa papieża wypowiedziane w czasie lotu z Kazachstanu do Rzymu. Papież podkreślił, że nie unika dialogu z Rosją, ponieważ dialog ten może wpłynąć na zmianę agresywnej postawy tego kraju. Jednocześnie przyznał jednak, że jest to dialog z agresorem, który „może śmierdzieć”. Franciszek odszedł od pojęcia wojny sprawiedliwej, ale w czasie tamtej konferencji przyznał, że „obrona własna jest nie tylko dopuszczalna, ale jest to również wyraz miłości do ojczyzny”. Wreszcie ocenił, że dozbrajanie Ukrainy może być moralnie dopuszczane, choć wcześniej ze Stolicy Apostolskiej płynęły głosy sprzeciwiające się takiej pomocy. Narracja Franciszka wyraźnie się zmienia w ostatnim czasie. Dlaczego?

Społeczność Zachodu nie posłuchała pierwotnych rad Franciszka i nie pozwoliła Ukrainie błyskawicznie przegrać, ale pomogła jej przetrwać. Okazało się, że Rosja ma bardzo poważne problemy z realizacją swoich planów, a Ukraińcy są zdolni nawet do odbijania niemałych połaci utraconego terytorium. Trudno przewidywać, jak potoczą się dalsze losy tej wojny, ale Moskwa okazała się być radykalnie słabsza, niż kreowała to propagandowo przed wojną i w jej pierwszych miesiącach. Dlaczego Watykan miałby nadal pozycjonować się po stronie, która, jak można podejrzewać, ostatecznie przegra? To zwycięzcy dyktują zasady. A coraz więcej wskazuje na to, że Rosjanie nimi nie będą.

Kilka miesięcy temu ukazała się Pańska głośna książka „Papież Franciszek i mafia z Sankt Gallen”. Dowodzi w niej Pan Redaktor, że do wyboru Franciszka doprowadzili hierarchowie spotykający się w Sankt Gallen. W Pana ocenie dziś już zdecydowano kto zastąpi obecnego papieża? W ostatnim czasie wiele mówi się o możliwej abdykacji papieża. W ocenie Pana Redaktora, dziś taka decyzja przysłużyłaby się Kościołowi czy mu zaszkodziła?

Pontyfikat Franciszka jest dla Kościoła katolickiego nad wyraz szkodliwy. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że jego następca będzie prowadził sprawy lepiej, zarówno na płaszczyźnie doktrynalno-duszpasterskiej jak i politycznej. Biorąc pod uwagę obecny skład Kolegium Kardynalskiego tylko bezpośrednia interwencja z góry mogłaby sprawić, że następcą Franciszka nie zostanie wybrany jakiś progresista. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że wpływowe gremia kościelne i polityczne działają już w sprawie wyboru nowego papieża. Na kolportowanej przez watykanistów giełdzie nazwisk jest wielu kandydatów, którzy odpowiadaliby zarówno kościelnym jak i świeckim liberałom. Z racji na podeszły wiek Franciszka główni gracze najpewniej mają już uzgodnioną swoją główną kandydaturę i kandydatów rezerwowych. Trudno jednak spekulować, jakie to nazwiska bez wglądu w treść zakulisowych spotkań. Trzeba w każdym razie uzbroić się w cierpliwość, bo aktualna dynamika polityki kościelnej wskazuje, że po nowym konklawe wielkiej zmiany nie będzie.

Rozmawiał: Karol Kubicki