„Miałem nos złamany w dwóch miejscach, był ogromnie spuchnięty i nawet najlżejszy dotyk mnie bolał, a przez ponad 3 tygodnie przed walką nie mogłem robić sparingów” - opowiadał na „Kanale Sportowym” Tomasz Adamek Mateuszowi Borkowi o okolicznościach poprzedzających legendarną już walkę o mistrzostwo świata z Australijczykiem Paulem Briggsem.

Polski mistrz opowiedział jednak również, że gdy wylatywał z Krakowa do Chicago, gdzie miał stoczyć walkę o spełnienie swych największych sportowych marzeń, na pokładzie samolotu pewna kobieta poprosiła go, by przesiadł się na jej miejsce, aby ona mogła usiąść przy swym mężu, który siedział właśnie obok Adamka.

Bokser ustąpił więc proszącej go o to kobiecie, a sam przesiadł się na jej miejsce. Okazało się, że miał lecieć obok kapłana, jezuity. Mężczyźni zaczęli ze sobą rozmawiać.

„Potem wziąłem od niego numer telefonu, a on obiecał mi modlitwę” - wspominał Tomasz Adamek.

„Przed walką o mistrzostwo świata dzwonię do niego i mówię: - Ojcze, mam w dwóch miejscach nos złamany. Chyba muszę wracać do domu” - relacjonował Adamek.

Jezuita zaproponował jednak polskiemu pięściarzowi, by ten wstrzymał się z ostateczną decyzją w tej sprawie, a on pomodli się jeszcze w tej intencji i oddzwoni za jakiś czas.

"Zadzwonił może po dwóch godzinach i mówi: - Zawierz wszystko Matce Bożej i idź do ringu, a wygrasz. Ale jeśli zwątpisz, przegrałeś” - opowiadał urodzony w Żywcu sportowiec.

Przed walką „przyśniła mi się Matka Boża” - wyznał Tomasz Adamek.

„Poszedłem więc do ringu, zawierzając wszystko Matce Bożej. I wygrałem walkę” - powiedział.

Walka, która odbyła się 21 maja 2005 roku w Chicago była jedną z najbardziej spektakularnych, zaciętych, ale i najkrwawszych ringowych wojen o tytuł zawodowego mistrza świata w obecnym tysiącleciu.

Polak stoczył heroiczny bój z rywalem oraz własnym bólem i odniósł fantastyczne zwycięstwo, które było spełnieniem jego największych sportowych marzeń. Choć sukces ten rodził się, bardzo dosłownie - w potężnych bólach.

Tomasz Adamek wyszedł do ringu cały obolały, ze złamanym nosem i bardzo szybko w trakcie walki kontuzja ta się odnowiła oraz znacznie pogłębiła.

„W drugiej rundzie jak mnie strzelił w ten złamany nos to aż usłyszałem, jak chrupnęło i zacząłem krwawić, łykałem własną krew” - wspominał Adamek walkę z niebezpiecznym Australijczykiem w rozmowie z Borkiem.

„Żona Dorota oglądając zdjęcia po tej walce mówiła, że wyglądałem jak z krzyża zdjęty, taki byłem wtedy zbity. A rano nic nie widziałem na oczy” - powiedział były zawodowy mistrz świata.

Sukces był jednak gigantyczny, a Adamek na tym zwycięstwie mógł dalej budować swą wielką sportową karierę. Stał się pierwszym i jedynym polskim zawodowym mistrzem świata w boksie w aż dwóch kategoriach wagowych i został jednym z największych światowych czempionów tej dyscypliny sportu.

A przecież być może, gdyby nie przesiadł się wtedy w samolocie i nie poznał księdza-jezuity - nie zostałby mistrzem świata? W życiu jednak nie ma przypadków, jak powtarzał Adamkowi wspomniany kapłan. I tamto spotkanie oraz jego owoce również nie były przypadkiem - nie ma wątpliwości polski pięściarz, przekonując, że „Pan Bóg zawsze wie, co robi”.

Dziś Tomasz Adamek żyje na co dzień w Stanach Zjednoczonych, ale regularnie odwiedza swą Ojczyznę. Codziennie o godzinie 9 uczestniczy we Mszy św. Codziennie modli się również na różańcu.

„Trzeba mieć oparcie w Bogu, bo inaczej nie dasz rady. To Pan Bóg daje siłę, a jak nie masz Boga w swoim życiu to jesteś biedny” - tłumaczył polski mistrz na „Kanale Sportowym”.