Mariusz Paszko, Fronda.pl: Jakie zagrożenie stanowi zboże z Ukrainy dla polskiego rynku i polskich rolników?

Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa, doradca Prezydenta RP, szef Rady do spraw Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy Kancelarii Prezydenta RP: My powinniśmy pomagać Ukrainie w eksporcie ich zboża do krajów, które tego potrzebują, a więc Afryki Północnej, Bliskiego Wschodu, czy Południowo-Wschodniej Azji. Jednak trzeba też patrzeć realnie na dotychczasowe relacje handlowe z Ukraina. Przez lata stosowaliśmy ochronę przed zalewem naszego rynku przez  żywność pochodzącą z Ukrainy, chroniąc w ten sposób nasze rolnictwo. Ograniczenia w imporcie stosowały także inne kraje Unii Europejskej. Ustalano wysokie cła na import z Ukrainy. Ponadto w sytuacjach, kiedy chciano pomóc jakimś sektom otwierano bezcłowy kontyngent, który - co ważne – był precyzyjnie wyliczany. Chodziło dla przykładu o wpuszczenie na rynek europejski drobiu ukraińskiego czy też ziarna. Pozwalano na takie ilości, które zdaniem urzędników z Brukseli nie zagrażały produkcji Unii Europejskiej.

Obecnie Unia Europejska zniosła całkowicie cła i kontyngenty dostępu dla Ukrainy, a więc jeżeli będą chętni na import – a takich i w Europie i w Polsce niestety nie brakuje – to żywność z Ukrainy może wpływać na nasz rynek i rynek europejski po bardzo niskich cenach. Dla porównania ceny pszenicy w Polce w ostatnich miesiącach oscylowały w okolicach 1700 – 1800 złotych za tonę i więcej, natomiast na granicy ukraińskiej pszenicę można kupić poniżej 1000 złotych, a kukurydzę w granicach 600 złotych, podczas gdy w Polsce jest ona po 1100-1350 złotych średnio za tonę ( cena zamknięcia MATIF z 28.06.2022 - 304 euro/t = 1427 zł/t).

Jeśli więc to zboże miałoby przez Polskę przejechać i być przetransportowane do tych, którzy go potrzebują, to jak najbardziej powinniśmy to czynić, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że nasze możliwości w tym zakresie są więcej niż ograniczone. Nie mamy bowiem infrastruktury, która pozwoliłaby przewozić w dużej ilości zboże z Ukrainy, ponieważ problem stanowi przeładunek kolejowy z szerokich ukraińskich torów na węższe, jakie mamy w Polsce, oraz na inne środki transportu. Ponadto polskie koleje nie dysponują obecnie specjalnymi wagonami do przewozu ziarna, których kilka lat temu się pozbyto z uwagi na brak zapotrzebowania w tamtym czasie. Ten transport kolejowy przeszedł w Polsce prawie całkowicie na samochody ciężarowe. 

Na co więc przesypywać to zboże ze specjalnych zbożowych wagonów ukraińskich - na jakie inne środki transportu? Mówi się o jakichś kontenerach, ale ich też w Polsce nie ma obecnie. Są one dostępne w Europie Zachodniej, na przykład w Niemczech. Ja osobiście ich w Polsce jeszcze nie widziałem.

Bardzo zasadne jest więc pytanie, w jaki sposób to zboże ukraińskie chcemy przewieźć do portów?

A jak wygląda sytuacja z polskimi portami przeładunkowymi?

To jest kolejny problem, ponieważ ja powiedziałbym nawet, że są to nabrzeża działające w Polce, które należą do prywatnych zachodnich firm, a my nie posiadamy obecnie żadnego państwowego portu do przeładunku zboża. Te zachodnie firmy mogą zwyczajnie nie być zainteresowane transportem zboża ukraińskiego. Gdyby nawet były zainteresowane i gdyby był jakiś sposób przewiezienia tego zbożna do portu, to ich moce przeładowcze są ograniczone i nie będą w stanie eksportować zboża polskiego.

Przypomnę, że w ubiegłym roku wyeksportowaliśmy około 9-10 milionów ton i to są nasze maksymalne możliwości infrastruktury logistycznej i przeładunkowej w portach. A teraz mówi się, że powinniśmy dodatkowo wyeksportować 20 lub więcej milionów ton zboża ukraińskiego. To jest zwyczajnie nierealne.

Jeżeli to zboże z Ukrainy do Polski dociera bez realnej możliwości wywiezienia, to może się okazać, że ustanie eksport z Polski, a on jest absolutnie niezbędny dla polskich rolników.

Czy nasza rodzima produkcja jest wystarczająca? Czy będziemy musieli importować?

My dysponujemy jeszcze pewnymi zapasami z ubiegłego roku. Ten rok w zbiorach zapowiada się nienajgorszy, chociaż na bardzo słabych ziemiach, w szczególności w Polsce zachodniej, gdzie wystąpiła susza i zboża   zaschły, plony będą mizerne, bo deszcze, które przyszły później, na tamtych terenach nic już nie nadrobią. Ale na glebach mocniejszych, w szczególności przy zbożach ozimych, a także kukurydzy, zapowiadają się dobre plony i pewnie nie będą odbiegały one od średniej z wielolecia. Szacunki zbiorów wyglądają dobrze, bo ostatnie deszcze z końcówki maja i te w czerwcu nadrobiły wzrost zbóż. 

Tak więc my musimy się także martwić, gdzie – wracając do tych możliwości transportu - to nasze zboże sprzedać. Szczególnie, że mamy w Polsce całkowitą zapaść hodowli trzody chlewnej – to jest już jakaś agonia i produkcja w dużej mierze zaczyna zanikać.

Dobrze trzyma się sektor drobiarski, a my jesteśmy największym producentem drobiu w Europie i jednym z największych na świecie, ale jeżeli bez żadnych ograniczeń zacznie do nas wpływać mięso drobiowe z Ukrainy, które jest tańsze, m. in. z powodu zawieszenia cła na import do UE, to może się okazać, że polskie drobiarstwo za chwilę także straci możliwości sprzedaży.

Jest jeszcze inne pytanie: Komu tak na dobrą sprawę pomagamy czy też mamy pomagać na Ukrainie? Niedawno zorganizowałem seminarium z przedstawicielami z Ukrainy, przedstawicieli tamtejszych organizacji pozarządowych i naukowców, którzy przedstawili, jak wygląda struktura rolnictwa ukraińskiego.

Czy to prawda, że właścicielami bardzo dużych obszarów ziemi i produkcji zboża zajmują się na Ukrainie gigantyczne agroholdingi z kapitałem zachodnim i te korporacje tak naprawdę zdominowały ukraińskie rolnictwo?

Tak właśnie jest, a stworzona przez te agroholdingi struktura jest właściwie niszczeniem ukraińskiego rolnictwa. Ci drobni rolnicy, którzy mają po kilka hektarów na samozaopatrzenie są pozbawieni jakiejkolwiek formy pomocy, emerytur, wsparcia czy dotacji. Ci rolnicy, którzy mają po sto – sto kilkadziesiąt hektarów i jak na warunki ukraińskie są tymi mniejszymi właścicielami ziemi i producentami żywności też nie mają nic do powiedzenia, ponieważ o wszystkim decydują i absolutnie rządzą rynkiem właśnie tzw. agroholdingi, a więc międzynarodowe potężne gospodarstwa z udziałem kapitału zachodniego: holenderskiego, niemieckiego, amerykańskiego, chińskiego. Są one powiązane z oligarchami ukraińskimi. One razem posiadają około 10 milionów hektarów czarnoziemów. W sumie jest tych holdingów kilkadziesiąt, a największy z nich ma 600 tysięcy hektarów w uprawie. Tak na dobrą sprawę to te korporacje decydują o rolnictwie ukraińskim niszcząc gospodarstwa rodzinne, nie dbając także o tereny, na których funkcjonują. Ja wiem, że nawet z tych holdingów zboże jest potrzebne w północnej Afryce, w krajach Maghrebu, na Bliskim Wschodzie czy w Azji Południowo-Wschodniej, ale pojawia się pytanie, czy pomagając holdingom, które opanowały  rolnictwo ukraińskie, my jedynie uspokajamy swoje sumienia, że pomagamy narodowi ukraińskiemu i ukraińskim rolnikom? Zdecydowanie nie pomagamy. Pomagamy de facto międzynarodowym koncernom, które żerują na Ukrainie od wielu lat, które tamtejsze rolnictwo zwyczajnie niszczą i wprowadzają absolutnie szkodliwą, z naszego polskiego punktu widzenia, strukturę rolnictwa, ponieważ my staramy się ratować mniejsze gospodarstwa i opierać rolnictwo na gospodarstwach rodzinnych. Na Ukrainie od jakiegoś czasu dzieje się dokładnie odwrotnie. Rolnicy, którzy mają tam jeszcze trochę ziemi po reformach, które miały miejsce na początku transformacji w tym kraju, są niszczeni przez te koncerny, a to jest zboże głównie tych koncernów. Całkowicie zasadne jest więc pytanie: komu my tak na dobrą sprawę pomagamy?

Czy to prawda, że jesteśmy w stanie przeładować maksymalnie około 15 procent ukraińskiej rocznej produkcji zboża?

Ja też spotkałem się z takimi danymi. Wynika z nich, że gdyby nawet wszystko działało perfekcyjnie, począwszy od funkcjonowania kolei ukraińskich – dysponowałyby odpowiednią ilością wagonów, na przejściach granicznych przez 24 godziny na dobę odbywałyby się odprawy, wszystkie tory byłby wykorzystywane do eksportu stamtąd tego zboża bez przerw w bombardowaniach przez Rosję czy też innych utrudnień – to możliwe byłoby przetransportowanie około 15 procent tego, co Ukraina dotychczas eksportowała statkami. Jest więc pytanie, czy to podejście jest w ogóle poważne? Ukraina posiada zapasy zeszłoroczne szacowane na dwadzieścia kilka milionów ton i w tym roku też będą żniwa - część pól w tym roku także została tam obsiana. Oczywiście poza obszarami, na których toczyły się walki, czyli na wschodniej Ukrainie. Na pozostałej części obszaru Ukrainy rolnicy starali się jednak pola obsiać. Plony z tego może rewelacyjne nie będą, ponieważ nie mieli nawozów i środków ochrony roślin, ale jednakże zbliżają się żniwa za około 3 tygodnie i będzie problem przechowania nawet tych nowych zbiorów, które się pojawią. 

Wydaje się więc, że jedyną realną szansą jest – i ja to bardzo mocno podkreślam - odblokowanie portu w Odessie. W moim przekonaniu, gdyby statki ze zbożem były pod banderą ONZ, czy też krajów członkowskich NATO i jeszcze pod ochroną okrętów NATO, to Rosjanie nie odważyliby się zaatakować takich transportów. Warto przypomnieć, że Amerykanie takie rozwiązania już stosowali w przypadku transportu ropy naftowej w trakcie wojny w Kuwejcie czy w Iraku. 

My oczywiście powinniśmy starać się Ukrainie pomóc, ale – może to zabrzmi brutalnie - w gospodarce trzeba pomagać z głową. Jestem wielkim orędownikiem pomocy Ukrainie – być może nawet jednym z największych w Polsce – i uważam ratowanie Ukrainy, walczącej także za nas, za nasz obowiązek, ale także za polską rację stanu, również w ujęciu historycznym, za symboliczne i praktyczne  naprawienie – mówiąc dosłownie – głupoty elit  I Rzeczypospolitej, to jest szlachty polskiej i litewskiej, kiedy nie umieliśmy rozmawiać z Narodem Kozackim, nie chcieliśmy uznać Rusinów za równoprawny naród. To są działania, które mają naprawić i historycznie nasze wzajemne krzywdy, ale również stworzyć silny blok polityczno-gospodarczy w tej części Europy, który byłby mocną przeciwwagą dla rządów niemieckich i rosyjskich w tej części starego kontynentu. Jestem o tym przekonany i może tego właśnie boją się w Berlinie i w Moskwie.

Pomagajmy więc Ukrainie, ale racjonalnie i w taki sposób, żebyśmy nie zniszczyli własnej gospodarki. Okazuje się bowiem, że polskie rolnictwo jest szalenie ważne, również po to, żeby pomagać głodującym na świecie. Oczywiście tej luki po Ukrainie nie zapełnimy, ponieważ w takiej ilości nie produkujemy zbóż na eksport, ale jesteśmy jednak liczącym się już graczem na rynku światowym i eksportujemy do prawie 80 krajów. Chcemy więc nasze rolnictwo utrzymać, a nie doprowadzić do tego, że ci rolnicy, którzy w tym roku uprawiają zboża już według wysokich kosztów – musieli przecież używać drogich nawozów i środków ochrony roślin, wzrosły też koszty paliwa – i liczą na to, że będzie to miało odwzorowanie w cenach po żniwach mocno się zawiodą.

Ceny jednak z dnia na dzień spadają, ponieważ zboże ukraińskie już jest w Polsce i oferty są rozsyłane do mieszalni pasz, do młynów, do dużych rolników hodujących zwierzęta. Jeżeli więc to zboże, w znacznej części, pozostanie w Polsce, to będzie katastrofa dla polskiego rolnictwa. Rolnicy - producenci zbóż w Polsce popadliby nie tylko w tarapaty gospodarcze, ale także jako państwo nie mielibyśmy za bardzo czym pomagać Ukrainie. A przecież musimy najpierw dbać o własną gospodarkę, żeby mieć środki na pomoc dla Ukraińców, która zapewne będzie musiała trwać nie tylko miesiącami, ale nawet latami. Na żadną hojność czy nawet uczciwość ze strony Europy Zachodniej nie ma przecież co liczyć.

Walka głodem to już pewna niechlubna rosyjska tradycja znana chociażby z decyzji Stalina o wygłodzeniu około 9 milionów Ukraińców. Czy obecnie takie, a nie inne działania Rosji wynikają z jej słabości, czy może też z faktu, że kończą im się opłacalne do wydobycia złoża ropy i gazu i z szantażu energetycznego mafia pod wodzą Putina i wierchuszki KGB planowała przerzucić się na szantaże żywnością i rządzić krajami poprzez głód? A właściwie głód i strach.

Rosjanie nigdy nie liczyli się z ludzkim życiem, a planując wojnę na Ukrainie – można tak przypuszczać – kalkulowali szereg różnych wariantów, w tym między innymi uderzenie w świat poprzez blokadę eksportu żywności z Ukrainy do tych krajów, które się od tego eksportu uzależniły. To zresztą Rosjanie próbują przedstawić jako element szantażu, żeby zgodzić się na ich warunki, a wtedy oni się zgodzą na eksport z Ukrainy. Ławrow przecież powiedział to bardzo wyraźnie. Pod drugie, oni wiedzą o tym, że kraje trwale uzależnione od importu to głównie tereny północnej Afryki, także czarnej Afryki. Jeżeli te kraje nie będą miały zboża na chleb, czy na jego odpowiedniki np. placki, to zaczną się tam ruchy rewolucyjne i zamieszki społeczne, tak jak to miało miejsce w przypadku tzw. arabskiej wiosny w roku 2011, która zaczęła się od niedostatku jedzenia. Myślę, że właśnie w ten sposób Rosjanie chcą rozregulować te kraje, które cierpią głód. Chcą ten głód spotęgować po to, żeby ludzi z tamtych teremów zachęcić - a nawet nie pozostawić im innego wyjścia - do emigracji do Europy. To co pani Merkel próbowała zrobić z głupoty w 2015/16 roku może się powtórzyć i teraz. Szacuje się, że tych ludzi może być nawet 30-50 milionów, gotowych w każdej chwili ruszyć do Europy, jeżeli zabraknie im pożywienia.

Również w historii Rosjanie stosowali wielokrotnie – jeszcze jako Związek Radziecki – zasadę taką, że chociaż głodowali u siebie, to jeżeli jakiś kraj zgadzał się na „flirt z komunizmem” jak Kuba, Angola, Laos, Korea Północna i jeszcze inne kraje, to Rosjanie jako „dobry wujek” dawali żywność i pomoc, ale robili to tylko po to, żeby uzależnić te kraje do siebie. Zapewne teraz wykalkulowali sobie w ten sam sposób, a więc że najpierw postraszą świat głodem i może Zachód zmięknie, i przystanie na ich warunki, a jeżeli nie, to oni przejmując  zasoby ukraińskiego rolnictwa – mając także i sporą swoją produkcję żywności - będą korumpować politycznie różne kraje, wyjmując je z bloku krajów demokratycznych i zmuszać do dostosowania się do warunków Rosji, która zgodzi się dostarczyć im zboże na wyżywienie ich społeczeństw.

Rosjanie planowali, jak sądzę, że wojna na Ukrainie przejdzie błyskawicznie i uda im się blitzkrieg, bez wielkich strat dla gospodarki ukraińskiej, że opanują zarówno przemysł jak i rolnictwo, produkcję w toku i zapasy zbóż – i mogliby tym wszystkim na świecie grać. Skoro to się nie udaje, a Ukraina już ponad 120 dni się broni, to Rosjanie stosują po pierwsze zasadę złodziejstwa i zabrania wszystkiego, co się nadaje do wywiezienia. Zwracali na to uwagę przedstawiciele ukraińskich rolników, z którymi – jak już wspominałem – miałem okazję niedawno rozmawiać. Tam gdzie wjeżdżają rosyjskie czołgi, zazwyczaj za nimi jadą lawety i wywożone jest wszystko, co się nadaje do pracy w polu – traktory, kombajny, opryskiwacze, przyczepy, zapasy. A to czego nie są w stanie wywieźć niszczą pociskami, granatami czy po prostu palą na zasadzie polityki „spalonej ziemi”, czy „po nas choćby i potop”. To jest typowe myślenie mongolskie - zabrać zapasy i ludzi w jasyr. Bo przecież wywożą także ludzi z Ukrainy w nieznanym kierunku.

Pan redaktor Witold Repetowicz zwraca uwagę na to, że bardzo dużym zagrożeniem są możliwe ruchy migracyjne z Afryki.

Tak właśnie. Wiązałoby się to ponownie z dużą presją na Europę, z czym mieliśmy już do czynienia kiedy pani Angela Merkel próbowała wprowadzić imigrantów do Europy, w swojej naiwności sądząc, że w ten sposób zasili młodymi mężczyznami niemiecki rynek pracy. Okazało się jednak, że – jak wszyscy wiemy – zasiliła beneficjentów niemieckiej pomocy społecznej. Dla Europy natomiast to jest problem ogromny i dlatego ta pułapka zastawiona przez Rosję jestszczególnie perfidna. Jak wspomniałem, w ramach tej pułapki pomysłodawcy rozważali różne warianty – postraszyć głodem, zmusić do ustępstw przy pomocy głodu. Następnie ugrać swoją politykę uzależniania poszczególnych krajów, poprzez dostarczania żywności do tych z nich, które Rosja wcześniej sama do głodu wpędziła. To jest absolutnie cyniczna gra. A to, że życie ludzkie nie ma znaczenia, od czego Pan redaktor rozpoczął, to doskonale obrazują lata 1932-33 na Ukrainie, gdzie na tamtejszych najżyźniejszych na świecie czarnoziemach około 9 milionów ludzi zostało przez Rosję zamordowanych głodem. Stalinowi i Rosjanom, którzy wtedy do tego doprowadzili, nawet powieka nie drgnęła, kiedy podejmowali decyzję do dokonania tej zbrodni.

Czy te zaproponowane przez Amerykanów silosy rzeczywiście mają być tymczasowe? Czy kluczowe jest też, żeby przez Polskę to zboże z Ukrainy było jedynie transportowane i żeby jak najmniej trafiało go na polski rynek?

Silosy to oczywiście jest jakiś pomył i na chwilę obecną wszyscy o tym mówią, natomiast ja osobiście jego realizacji nawet nie bardzo jestem w stanie sobie wyobrazić. Po pierwsze, co to w ogóle jest silos tymczasowy? Osobiście nigdy nie słyszałem o tymczasowych silosach. Silosy zbożowe są to konstrukcje przystosowane do przechowywania zbóż w odpowiednich warunkach – musi być zapewniona odpowiednia wilgotność, możliwość nadmuchu powietrza i przesypu. Ziarno, czy też mówiąc szerzej nasiona, to są żywe części roślin, które wymagają odpowiedniego zadbania o nie, ponieważ w innym przypadku to wszystko zgnije i spleśnieje, zostanie porażone przez szkodniki. Nie bardzo więc rozumiem, na czym miałoby polegać to tymczasowe przechowywanie zbóż. 

Oczywiście zasada żeby wywieźć zboże z Ukrainy w bezpieczne miejsce jest absolutnie logiczna. Chodzi o wywiezienie do krajów sąsiednich, gdzie Rosjanie tego nie ukradną ani nie zniszczą. 

Co do tych budowli, rodzi się pytanie, czy mają być składane z elementów  przywiezionych z Ameryki? Czy też będą zamawiane w firmach europejskich produkujących silosy i magazyny płaskie do zboża? Mamy takie firmy w Polsce, ale są też w Niemczech i innych krajach. Istotny jest również sam proces budowy, ponieważ jest to kwestia co najmniej kilku miesięcy, a może nawet znacznie dłuższego okresu czasu, a konieczne są przecież pozwolenia na budowę, wskazania miejsc i być może rozwiązania problemów z własnością gruntów, na których mają zostać umiejscowione. Pod to wszystko przecież trzeba wylać ogromne fundamenty, które muszą uzyskać odpowiednią twardość. To są procedury budowlane, które wymagają czasu, a żniwa na Ukrainie zaczynają sie przecież już za trzy tygodnie w niektórych regionach. Reasumując, należy jasno powiedzieć, że załatwienie kwestii ukraińskiego zboża tymi silosami jest złudzeniem. Chociaż ja bym się bardzo cieszył, gdyby takie silosy powstały, ponieważ Polska baza przechowalnicza jest, niestety, zdecydowanie niewystarczająca, żeby to zabezpieczyć. W rękach państwowych jest tylko spółka Elewarr, która na terenie całej Polski posiada możliwość składowania 692 tys. ton zboża.

Elewarr już marcu tego roku podawał, że ma pełne magazyny. Czy to oznacza, że nie mamy nowych możliwości składowania?

Tak. Nie mamy takich możliwości. Tym bardziej, że Elewarr przechowuje również rezerwy strategiczne państwa i całkowite możliwości zasypu w jego magazynach nie mogą zostać wykorzystane. Nawet gdybyśmy chcieli pomagać Ukrainie, to gdzieś musi być także składowane polskie zboże, a Elewarr nie jest dużą firmą, niestety. Komuniści i PSL w okresie transformacji sprzedali podstawowe magazyny zbożowe w Polsce. To są teraz prywatne firmy, które przejęły najlepsze i najbardziej wartościowe lokalizacje. Elewarr posiada w tej chwili – jak już mówiłem - 692 tys. pojemności, więc nie są to jakieś duże możliwości. Musi też dbać o to, aby Polacy mieli gdzie sprzedawać i żeby było gdzie składować zboże, ponieważ bardzo wielu rolników takich możliwości własnych nie posiada i są tacy, którzy muszą szybko sprzedać, ponieważ są do tego zmuszeni, także z powodu sytuacji ekonomicznej. 

W Polsce nie ma obecnie, niestety, poważnej dyskusji związanej z tym ryzykiem, które wisi nad nami jeśli chodzi o zboże ukraińskie. Pojawiają się natomiast jedynie propagandowe opowiadania o tym, że to zboże na pewno przepływa przez Polskę i idzie w świat i gdzieś te statki są ładowane. Problem polega tylko na tym, że nikt tego nie widział. Mówi się, że zboże ukraińskie w Polsce nie zostaje, a mnie informują posłowie – szczególnie z Polski wschodniej, z Podkarpacia i Lubelszczyzny, ale również z okolic szerokiego toru, informują mnie też rolnicy i na alarm wołają także organizacje rolnicze, że to zboże już w ogromnych ilościach w Polsce jest i zaczyna wypierać z rynku nadze rodzime, ponieważ ukraińskie jest po prostu tańsze.

Jeśli chodzi o spółkę Elewarr, to były minister rolnictwa z PSL Marek Sawicki przegrał ostatnio proces, ponieważ m.in. jako gość programu telewizyjnego TVP Info „Mineła 8” w sierpniu 2019 roku stwierdził, że Elewarr jest bankrutem, względnie został doprowadzony do bankructwa.

Elewarr jest obecnie firmą dobrze zarządzaną, natomiast ona przez lata rzeczywiście przynosiła straty, nie umiała handlować i wykorzystywać swoich powierzchni magazynowych. Kiedy jeszcze byłem ministrem rolnictwa, to wymieniłem prezesa w tej spółce. Obecnie jest nim Daniel Korona i radzi sobie dobrze. Warto przypomnieć, że kiedy obejmował stanowisko, to strata za rok poprzedni wynosiła około 17 milionów złotych. Już w pierwszym roku wyprowadził to na plus. W drugim roku ten plus wynosił około 18 milionów złotych, a kolejny rok jest jeszcze lepszy. Elewarr jest więc wreszcie firmą dobrze zarządzaną, ale niestety to nie jest duża firma. Ona teraz weszła do Krajowej Grupy Spożywczej i ma być naszym operatorem narodowym w obrocie zboża i jest do tego w przygotowana. Oczywiście wymaga też doinwestowania, potrzebuje nowych powierzchni magazynowych i nowych zbiorników. Te, którymi dysponuje, pochodzą jeszcze z czasów Gierka i są to stare zbiorniki betonowe, ale cały czas utrzymywane w sprawności. Są uszczelniane i remontowane, przeprowadzane są przeglądy systemów przewietrzania i przesypywania, i to wszystko jest sprawne. Nie jest to jednak jakaś bardzo nowoczesna infrastruktura. Tę firmę trzeba dokapitalizować, wzmocnić i  możliwości przechowalnicze rozwijać. Również – podkreślam to bardzo mocno od kilku lat – niestety jak grochem o ścianę – jest potrzebne państwowe nabrzeże do przeładunku zboża, a nie tylko trzy miejsca, będące w rękach prywatnych firm zachodnich, które grają swoją politykę, a rząd jest praktycznie bezradny. To bezwzględnie trzeba zrobić. 

Ja słyszę obecnie o jakichś wielkich planach budowy agroportu w Gdańsku, które brzmią jak jakaś gigantomania, która ma być realizowana za ileś lat, podczas gdy właściwie sprawnie i dość szybko – także wykorzystując fakt, że skończyła się dzierżawa przez dotychczasowych prywatnych operatorów – jest możliwość przejęcia przez państwo nabrzeża w porcie w Gdyni, najważniejszym i z wielką tradycją polskim porcie narodowym. Wygląda to jednak tak, jakby komuś zależało, żeby nie psuć interesów tym prywatnym firmom obracającym zbożem w Polsce i je eksportującym. Zasadne wydaje się też pytanie, dlaczego administracja rządowa i firmy podległe rządowi tak niechętnie podchodzą do wzmocnienia roli państwa w strategicznym zarządzaniu rolnictwem.

Uprzejmie dziękuję za rozmowę.