Fronda.pl: W Święta Bożego Narodzenia skupiamy naszą uwagę na tajemnicy wcielenia Syna Bożego. W zachodnim świecie trudno jednak uciec w tym czasie od tematu laicyzacji i dechrystianizacji. To chrześcijańskie święto, które z roku na rok staje się coraz bardziej świętem świeckim, wyzutym z odniesień religijnych. „Boże Narodzenie niemal znikło, sama nazwa już nawet nie wybrzmiewa” – napisał przed świętami abp Héctor Aguer. Argentyński hierarcha z bólem odnotowuje, że z bożonarodzeniowej tradycji pozostała już tylko choinka i Dziadek Mróz, co widzi jako symbol wyrugowania z zachodniej kultury chrześcijańskiego dziedzictwa. Podziela Ksiądz Profesor ten fatalizm, chrześcijaństwo stanie się marginesem w naszym kręgu kulturowym?

Ks. dr hab. Maciej Bała, prof. UKSW: Tak mocnego fatalizmu nie podzielam i nie spodziewam się, by chrześcijaństwo miało stać się jakimś marginesem. Przekonuje mnie co do tego obserwowane dziś zainteresowanie religią i religijnością. Procesy laicyzacyjne oczywiście istnieją. W Polsce stają się one coraz silniejsze. Chrześcijaństwo jednak absolutnie nie jest religią, która obumiera. Nie staje się też sprawą wyłącznie prywatną. Jeszcze w latach 60. i 70. ub. wieku modna była koncepcja prywatyzacji religii, bo zdawało się, że procesy sekularyzacyjne są wręcz nie do zatrzymania. Okazało się, że koncepcja ta nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. Nawet wielu piewców laicyzacji dostrzega, że religia nigdy nie zostanie ograniczona jedynie do światopoglądowego przekonania. Religia ma również siłę oddziaływania społecznego i tę jej siłę także obecnie dostrzegamy. Warto przywołać dwóch autorów, którzy zwracali na to uwagę, choć sami nie należeli do kręgu myślicieli chrześcijańskich. To Leszek Kołakowski ze swoim „Jezusem ośmieszonym” i Alain de Botton, który napisał książkę „Religia dla ateistów”. Obaj ci autorzy dostrzegli, że wartość religii nie ogranicza się do prywatnych przekonań, ale ma siłę oddziaływania na płaszczyźnie społecznej.

Religia nie jest we współczesnym świecie na straconej pozycji. Absolutnie nie! Myślę, że religia wymaga pewnych przemian, pewnego dialogu i nowego ukazania swojej duchowości. Ale na pewno nie jest tak, że chrześcijaństwo niedługo zniknie jako siła oddziaływująca na europejskie społeczeństwa.

Dziś jednak te potrzeby, które tradycyjnie zaspokajała religia, chcą zaspokoić w człowieku idee niereligijne czy quasi-religijne. Przez wieki głosząc Ewangelię, chrześcijanie konkurowali z przesłaniem innych religii. W XIX wieku nowym konkurentem stał się ateizm, proponujący człowiekowi alternatywne wobec religijnych odpowiedzi na pytania o istnienie świata. Dziś ateizm próbuje ukazywać nauki szczegółowe już nie tylko jako zdolne do wyjaśnienia całej rzeczywistości, ale również kreowania jej w taki sposób, by idea Boga stała się dla człowieka zbędna. Jakie widzi Ksiądz najważniejsze dla chrześcijan wyzwania związane z tą formą ateizmu? Może on zaoferować człowiekowi coś, czego nie ma chrześcijaństwo?

Każdy ateizm, a ten współczesny szczególnie, próbuje zaoferować coś, co ma być elementem zastępczym dla religijności. André Comte-Sponville nazwał to „duchowością ateistyczną”. Luc Ferry definiuje duchowość jako wyposażenie człowieka, które pozwala mu zmagać się z cierpieniem i rzeczywistością śmierci. Większość badaczy, nawet ewolucyjnych, wskazuje na pewne niezastępowalne role religii w zmaganiu się z problemem cierpienia i śmierci. Zwraca na to uwagę w wydanej niedawno w Polsce pracy „Religijni” Robin Dunbar, analizując religię pod kątem bardzo biologicznym, społecznym i psychologicznym. Dziś natomiast pojawiają się pewne tendencje transhumanistyczne, które próbują przejąć ten zarezerwowany dla religijności obszar. I to jest duże wyzwanie dla chrześcijaństwa. Transumanizm, który głosi pojawienie się nowego, ulepszonego człowieka zakłada, że w jakimś momencie będziemy w stanie przezwyciężyć nie tylko cierpienie, pozwalając człowiekowi żyć w dobrym stanie psycho-fizycznym 100 czy 150 lat. Zakłada również, iż ostatecznie uda nam się pokonać śmierć. Skoro człowiek jest jakimś elementem biologicznym, fizjologicznym, a dzięki osiągnięciom neuronauk powiedzielibyśmy nawet – elektronicznym, to w przekonaniu piewców transhumanizmu osiągalnym może stać się podtrzymywanie naszej świadomości niezależnie od posiadanego ciała. Wobec tego właśnie wizje transhumanistyczne są moim zdaniem dziś poważnym wyzwaniem dla nauki chrześcijańskiej. Zwracał na to uwagę również ks. prof. Michał Heller dostrzegając, że obecnie wyzwaniem dla chrześcijaństwa nie jest ewolucjonizm, ale stają się nim neuronauki właśnie. To kwestia podmiotowości człowieka, jego duszy, wolitywności i wreszcie nieśmiertelności. Dlatego ks. Heller wskazuje, że nauki te powinny być przeniknięte czy nawet skonfrontowane z myślą chrześcijańską.

We wrześniu ukazała się książka „Nowa duchowość” prof. Roberta Ptaszka, w której stawia on tezę, że w cywilizacji Zachodu dokonuje się dziś „społeczny eksperyment”, prowadzący do „zbudowania kultury pozbawionej korzeni religijnych”. Transhumanizm, nawet przekonując do swojego marzenia o ulepszonym, nieśmiertelnym człowieku, ma potencjał, by zastąpić człowiekowi potrzebę transcendencji. By uczynić go istotą areligijną?

W moim przekonaniu nie. Wydaje mi się, że otwartość na transcendencję i poszukiwanie sensu czy nad-sensu są w nas tak zakorzenione, że jest to niemożliwe. Żadna technologia i żadne rozwiązania scejntystyczne nie są w stanie zaspokoić tego ludzkiego pragnienia. Przy czym rzeczywiście, takie próby są podejmowane i starają się przenikać do dzisiejszej kultury i mentalności. Wspomniane „duchowości ateistyczne” nie bazują tylko na „duchowości codzienności”, rozumianej jako życie chwilą, przeżywanie rzeczywistości i cieszenie się nią. Nie ograniczają się jedynie do tego, co Comte-Sponville określa „wiecznością w teraźniejszości”. Mimo to wydaje się – co w przywołanej już pracy pokazuje również Dunbar – że duchowości te nie są w stanie wyrugować tego pragnienia poznania nad-sensu, dać odpowiedzi na pytania związane ze zmaganiem się z cierpieniem i śmiertelnością oraz wypełnić tej otwartości na transcendencję. Widzimy to również w refleksji filozoficznej, na której przecież tak bardzo bazuje chrześcijaństwo od samych swoich początków, kiedy zetknęło się z racjonalizmem greckim. W filozofii od zawsze pojawia się zasadnicze pytanie: dlaczego jest raczej coś niż nic? To pytanie o racjonalne uzasadnienie rzeczywistości, które ciągle powraca w sporach filozoficznych i światopoglądowych, ale nic nie wskazuje na to, byśmy mogli znaleźć jakąś odpowiedź, która nie odsyłałaby nas do transcendencji. U Arystotelesa był to Nieporuszony Poruszyciel, św. Tomasz określił Go Samoistnym Istnieniem… Ostatecznie zawsze jednak refleksja nad tym pytaniem odsyła nas do czegoś o wymiarze teologicznym.

Tego ostatecznego pytania o uzasadnienie rzeczywistości człowiek nie jest w stanie ignorować i się go pozbyć. Ludzie dziś często wyznają – jak określił to abp Józef Życiński – „cośtanizm” uznając, że „coś tam może jest”. Nawet jeśli obserwujemy, że wielu ludzi odchodzi od tradycyjnych form religijnych, to jednak wciąż zachowują gdzieś pewne przekonanie o istnieniu jakiejś transcendencji. Przeświadczenie o istnieniu czegoś przekraczającego naszą rzeczywistość ciągle właściwie wszystkim ludziom towarzyszy. Głodu ostatecznej odpowiedzi nie da się niczym innym zaspokoić. To przestrzeń, która nieustannie przechowuje w człowieku otwartość na transcendencję.

Obok laicyzacji, o której tak wiele się mówi, łatwo dziś zaobserwować również pewną indywidualizację życia religijnego. Coraz więcej szczerze wierzących chrześcijan, którzy sami określają się katolikami, ogranicza swoją religijność wyłącznie do przestrzeni osobistej, rezygnując z wymiaru wspólnotowego. Modlą się, czytają Pismo Święte, ale nie czują potrzeby chodzenia do kościoła. To zjawisko, któremu należy przeciwdziałać czy raczej się z nim pogodzić?

Pogodzić się z nim nie należy, bo wymiar wspólnotowy jest istotą religijności. Trudno jest mówić o religii, jeżeli nie wiąże się ona z odniesieniem do innych. Tym właśnie religia różni się od przekonań religijnych, że realizuje się we wspólnocie. O ten wymiar należy dbać, bo zapotrzebowanie na wspólnotę jest bardzo ważnym elementem w życiu człowieka. Ponownie odwołam się do pracy Alain'a de Botton „Religia dla ateistów”. Szukając czegoś, co w religii może okazać się ciekawym dla ateisty, wskazuje on m.in. właśnie na fakt, że świat potrzebuje dziś odwrócenia tych tendencji skrajnie indywidualistycznych. Według niego religia przechowuje wspólnotowość. Przywołuje nawet przykład katolika, który jedzie na drugi koniec świata, idzie do kościoła i natychmiast czuje się jak u siebie. Tego właśnie wedle de Botton potrzebuje współczesny człowiek. Potrzebuje pewnej bezwarunkowej akceptacji. Bo we wspólnocie religijnej nie trzeba spełniać żadnych kryteriów. Nawet jeśli człowiek jest upadły, grzeszny, to ma pewne poczucie bycia zaakceptowanym w tej grupie. Alain'a de Botton uważa, że to wymiar, który świat zatracił, a chrześcijaństwo go przechowało. Absolutnie nie należy więc z tego rezygnować. Pojawia się oczywiście pytanie o to, jak budować poczucie wspólnoty. Zwraca na to uwagę również trwający Synod o Synodalności podkreślając, że wymiar wspólnotowy nie powinien być w żaden sposób pomijany, ale odnowiony w rzeczywistości Kościoła.

W czasie wykładu wygłoszonego w gdańskiej Szkole Biblijnej zwrócił Ksiądz Profesor uwagę na pewne przesunięcie w krytyce religii. Dawniej autorzy pozycjonujący się w opozycji do wiary krytykowali religijne instytucje z ich patologiami, zachowując jednocześnie szacunek do samej istoty religii. Dziś krytyka dotyka religii jako takiej. Skąd wzięło się to przesunięcie?

Ono pojawia się wraz z próbą utożsamienia jakiejkolwiek religijności z fundamentalizmem religijnym. Taki ateizm reprezentuje np. Michael Onfray we Francji, a w Polsce prof. Ireneusz Ziemiński. Właśnie skończyłem czytać jego książkę „Chrześcijaństwo. Amoralna religia”. W moim odbiorze ta książka jest próbą pokazania, że przesłanie Jezusa było przesłaniem nienawiści. W ostatnim rozdziale autor stara się dowieść, że mowy Jezusa były mowami dzielącymi. Dziś często podnoszone są zarzuty o „język nienawiści”. Padają one choćby w kontekście słów abp. Marka Jędraszewskiego o „zarazie”. Tymczasem, wedle Ziemińskiego, obecnie Kościół i tak bardzo łagodnie postępuje wobec ludzi niepodzielających jego poglądów, w porównaniu z przesłaniem Jezusa i tym, w jaki sposób On odnosił się do faryzeuszy, niewiernych itd.

To przesunięcie jest efektem zero-jedynkowego podejścia do religii. Jego zwolennicy sprzeciwiają się możliwości uznania religii jako dobrej po spełnieniu przez nią jakichś określonych warunków. Dla Ericha Fromma taką była „religia humanistyczna”, która sprzyja człowiekowi, rozwija go etc. Dziś natomiast w pracach Dawkinsa, Onfray czy Ziemińskiego pojawia się tendencja do pokazania religii jako rzeczywistości, w której nie można znaleźć nic dobrego. A skoro tak, to należy system religijny odrzucić całościowo, globalnie. Nie można pójść na żaden kompromis z religią. Michael Onfray zarzucał nawet André Comte-Sponville'owi, że jest krypto-chrześcijaninem, bo mimo swojego ateizmu dostrzega pozytywne cechy religii.

Pewna grupa współczesnych ateistów idzie w stronę bardzo radykalnej krytyki religii, aby odrzucić religię w całości. Dlatego przekonują oni, że w religii nie ma nic, co można by przyjąć, że religia nie podlega reformie i nie da się jej wprowadzić w dzisiejszy świat. Jakikolwiek dialog z religią uznają za pomyłkę. Chcą ją wyeliminować jako system, który w ich ocenie deprawuje człowieka. Dawkins stwierdził kiedyś, że nie ma nic gorszego niż deprawacja religijna.

Krytykę tego, co dla chrześcijan stanowi istotę wiary, zdajemy się uznawać już za normalny element publicznej debaty. Nie budzi większego sprzeciwu choćby właśnie nazwanie chrześcijaństwa „amoralną religią”. Można sobie wyobrazić skandal, jaki wywołałoby wydanie pod takim tytułem książki traktującej o judaizmie czy islamie. Wystarczy wspomnieć oburzenie po tym, jak Benedykt XVI w Ratyzbonie przywołał słowa cesarza Manuela II. Ratzinger uważał jednak przywołanie krytyki religii za coś dopuszczalnego. W ocenie Księdza Profesora ta krytyka powinna mieć jakieś prawem chronione granice czy wolność i swoboda debaty wymagają, by takich granic nie było?

Każda krytyka ma sens wtedy, kiedy jest krytyką uargumentowaną. To jest moim zdaniem kryterium. Zdarza się, że ateiści w ogóle nie chcą podjąć debaty z teistami twierdząc, że z ludźmi wierzącymi nie ma żadnej płaszczyzny do dyskusji. Stoją na stanowisku, że gdy pojawia się argument religijny, to nie ma o czym rozmawiać. Tymczasem krytyka tym różni się od krytykanctwa, że posiada racjonalne argumenty. Kiedy przyjrzymy się szerokiej gamie krytyk religii pojawiających się zwłaszcza w przestrzeni filozoficznej, odnajdziemy tam krytyki uargumentowane, które rodzą polemiki. Na gruncie polskim warto wspomnieć bardzo ciekawy spór wokół argumentu „z ukrytości Boga” Johna Schellenberga. Wedle tego kanadyjskiego filozofa Bóg ukrywa się tak mocno, że trudno podejrzewać, by istniał. Odpowiedzi na ten argument świetnie przedstawili w swoich monografiach ks. Marek Dobrzeniecki, ks. Miłosz Hołda i prof. Jacek Wojtysiak. Ich prace pokazują niesamowicie ciekawy spór. Tego rodzaju krytyka okazuje się bardzo twórcza, inspirująca, a nawet domaga się pewnego sprecyzowania koncepcji chrześcijańskiego Boga. Krytykę w odróżnieniu od krytykanctwa charakteryzuje racjonalność. Ona posługuje się argumentami, nie posuwając się do inwektyw itd.

Inną kwestią są natomiast rozstrzygnięcia prawne. Te są bardzo różne. Niektóre kraje precyzyjnie zakazują konkretnych czynów, na przykład profanowania grobów czy symboli religijnych. W Polsce odwołujemy się do „uczuć religijnych”. Niektórzy uznają to za kategorię zbyt subiektywną, bo nie mamy definicji „uczuć religijnych”. Może więc trzeba by tę kategorię zobiektywizować. W każdym razie kwestia poszanowania wartości i symboli religijnych także jest ważnym sporem w debacie publicznej i dobrze, że on się toczy. To spór charakterystyczny nie tylko dla Polski, ale dla całej Europy. Wystarczy spojrzeć na pewne rozwiązania, które pojawiły się we Francji, choćby odnośnie „wielkich symboli religijnych”. Musimy mieć świadomość, że w pojawiającej się na naszym kontynencie wielokulturowości i wieloreligijności ten problem będzie coraz bardziej narastał. Powinny istnieć jakieś ramy prawne, ale muszą one być racjonalne i akceptowane przez społeczeństwo.

W moim przekonaniu przestrzenią do debaty na temat krytyki - mówiąc językiem Benedykta XVI - takim areopagiem dla niej jest filozofia. Zajmując się nią dostrzegam, że na tym polu ten dialog rzeczywiście się dokonuje. Wystarczy spojrzeć na zjazdy filozoficzne, konferencje poświęcone filozofii religii czy filozofii Boga. One gromadzą naprawdę rzesze chętnych do dyskusji myślicieli. I chociaż ci uczestnicy reprezentują różne światopoglądy – teistyczne, ateistyczne, deistyczne – to debaty przebiegają w bardzo dobrych ramach akademickich. To przykład dowodzący, że taka dyskusja jest możliwa.

Przed Świętami Bożego Narodzenia obserwowaliśmy pewną niespójność stanowiska części polskiej klasy politycznej. Ze słusznym oburzeniem na skandaliczne zachowanie posła Grzegorza Brauna zareagowały te same osoby, które w jakiś sposób afirmowały wcześniej manifestacje, w czasie których dochodziło do ataków na katolickie świątynie. Przywołuję te ataki, ponieważ w swoich wystąpieniach często odnosi się Ksiądz do sytuacji w radykalnie laickiej Francji, gdzie dziedzictwo chrześcijańskie cieszy się ochroną jako dziedzictwo narodowe. W Polsce brakuje takiej mentalności?

Tak, trochę brakuje. Natomiast wydaje mi się, że brakuje, ponieważ Kościół, czy w ogóle religijność w Polsce ma niestety silny kontekst upolitycznienia. Postrzegamy w naszym kraju religijność jako rzeczywistość bardzo silnie dotykającą wymiaru politycznego. Polecam każdemu przeczytanie pracy wybitnego katolickiego intelektualisty, członka Akademii Francuskiej Jean-Luc Mariona, zatytułowanej „Krótka apologia religii katolickiej” („Brève apologie pour un moment catholique”, ang. „A Brief Apology for a Catholic Moment”). Szkoda, że nie została ona jeszcze przetłumaczona na język polski, bo jej autor dzieli się bardzo cennymi również dla polskiej rzeczywistości spostrzeżeniami. Miałem okazję porozmawiać z nim o niej, kiedy odwiedzał Polskę. Przyznał, że to nie książka filozoficzna, ale trochę osobista. Pokazuje w niej kontekst laickości Francji, który jego zdaniem był największą szansą dla Kościoła. W ocenie Mariona prawo z 1905 roku o absolutnym rozdziale Kościoła od państwa, związane również z nacjonalizacją kościelnych dóbr, uchroniło Kościół przed dwiema pokusami. Z jednej strony przed pokusą państwa do utylitarnego traktowania religii i wykorzystania jej do swoich celów. Z drugiej strony uchroniło Kościół przed dotykającą każdej instytucji pokusą wykorzystania państwa dla własnych korzyści. Nie jest tylko tak, że to Kościół jest upolityczniony, bo pojawiają się jakieś kazania o politycznym zabarwieniu czy kościelne przywileje. Bardzo często jest też tak, że to państwo chce oprzeć się na autorytecie Kościoła, by wprowadzać jakieś rozwiązania. Zdaniem Mariona, laickość Francji stwarza najlepszą przestrzeń do uniknięcia obu tych niebezpieczeństw. Autor uważa nawet, że misją Kościoła katolickiego we Francji jest niesienie pomocy islamowi w odnalezieniu się w społeczeństwie Europy Zachodniej. Oczywiście, to trochę utopijne myślenie, bo islam w obecnej formie nie jest w stanie dokonać rozdziału sfery państwowej od religijnej. On przenika każdą sferę życia człowieka, również społeczną, ekonomiczną i polityczną. Marion uważa jednak, że misją Kościoła mogłoby być nawiązywanie kontaktów z islamem w celu pokazania, że jego zderzenie z francuską laickością jest w rzeczywistości dla islamu szansą.

Wraz z postępującą sekularyzacją, pytanie o rolę Kościoła w życiu społecznym i politycznym staje się coraz pilniejsze. Ostatnio wybrzmiało ono mocno w ramach debaty na temat refundacji in vitro. Opowiada się Ksiądz za stanowiskiem, wedle którego Kościół powinien skupić się na ewangelizacji i jedynie do swoich członków kierować nauczanie moralne, czy jednak powinien również w tym szerszym wymiarze stawać w obronie pryncypalnych dla siebie norm etycznych? W tym drugim przypadku nie jest to już próba wykorzystania państwa do własnych celów?

Nie jest. Kościół zawsze powinien głosić swoją naukę, to jego ewangelizacyjny obowiązek. Bardzo dobry tekst poruszający ten problem napisał przy okazji dyskusji wokół aborcji w Polsce o. Wojciech Giertych, Teolog Domu Papieskiego. Opierając się o argumentację św. Tomasza z Akwinu pokazuje on, że prawo stanowione nigdy nie będzie kalką prawa moralnego. Zwraca też uwagę, że w przypadku prawa stanowionego zawsze musi istnieć zgoda społeczeństwa na penalizację pewnych czynów. Tu konkretnie chodziło o penalizację aborcji. O. Giertych zauważył, że nawet Akwinata twierdził, iż penalizacja jakiegoś czynu wymaga zgody społecznej. Przywołajmy prosty przykład, jakim jest zdrada małżeńska. Wszyscy oceniamy ją negatywnie, ale nikt nie domaga się jej penalizacji.

Ten problem mocno wybrzmiał w Stanach Zjednoczonych, kiedy Joe Biden zgodził się na finansowanie z zasobów federalnych aborcji. Wówczas część biskupów domagała się, by nie mógł przystępować do Komunii świętej. W odpowiedzi Kongregacja Nauki Wiary wystosowała list do Episkopatu USA, w którym stwierdziła, że biskupi muszą zająć w tej sprawie wspólne stanowisko i nie może być ono przyjęte na drodze głosowania, ale musi być to kompromis. Wskazano też w liście na pewne teologiczne aspekty dot. Komunii przypominając, że nie jest ona tylko nagrodą za dobre życie, ale też pokarmem w drodze. Ostatecznie amerykańscy biskupi takie stanowisko wypracowali. Pokazali, że Episkopat może i musi apelować do polityków, podejmować z nimi dialog i pokazywać wartość pewnych rozwiązań. Ale również, że z drugiej strony czasami trzeba zaakceptować, iż wola społeczna w pluralistycznym społeczeństwie jest taka a nie inna. To również polski kazus. W sprawie finansowania in vitro Episkopat zabrał głos i zaprezentował swoje stanowisko. Prezydent natomiast podjął własną decyzję, w jakiś sposób ją uzasadniając.

Zadaniem Kościoła jest więc również głoszenie nauki tym, którzy nie podzielają katolickiej wiary. Tego prawa Kościołowi nikt nie odbierze. Ma on być głosem nie tylko dla katolików, ale oddziaływać również na ogół społeczeństwa, pokazując swoje spojrzenie na dany problem.

Kościół podkreśla przy tym, że w kwestiach związanych z bioetykę nie odwołuje się do argumentów teologicznych, ale filozoficznych.

Słuchałem niedawno wywiadu z rzecznikiem KEP w radiu TOK FM, w którym poruszono kwestię in vitro. Ks. Leszek Gęsiak wskazywał właśnie, że ocena Kościoła wynika ze sposobu, w jaki procedurę tę ocenia etyka. Dodałbym, że etyka chrześcijańska. To ważne, że Kościół ma prawo pokazywać inne spojrzenie, inne rozwiązania wynikające z pewnych założeń etycznych. Dzisiaj mamy wiele etyk: sytuacyjną, wartości, heteronomiczną… Mało kto odwołuje się na przykład w etyce do prawa naturalnego. Ten pluralizm poglądów, tendencji w etyce ukazał w Veritatis splendor Jan Paweł II. W tej wielości zadaniem Kościoła jest ukazywanie własnego stanowiska. Dobrze, że w debacie publicznej ta odmienność się pojawia, że Kościół tę debatę uzupełnia. Przed laty odbyła się w Komitecie Bioetyki PAN dyskusja na temat klauzuli sumienia i wówczas s. prof. Barbara Chyrowicz SSpS zgłosiła votum separatum w stosunku do oświadczenia Komisji. I to jest zadanie Kościoła. Powiedzieć „nie” i pokazać, że można na jakiś problem spojrzeć inaczej. Społeczeństwo w procesie demokratycznym zdecyduje czy takie spojrzenie przyjmie. Niezależnie od tego jednak, Kościół nie może zwalniać się z obowiązku ukazywania swojej perspektywy etycznej. L. Dupre w jednym ze swoich tekstów stwierdził, że rolą chrześcijaństwa we współczesnym świecie jest przypominanie o wartościach, które nakładają na człowieka pewne wymagania. Dzisiaj, nawet kiedy ludzie posługują się pewnymi wartościami, to nie zawsze są to wartości wymagające od człowieka jakiegoś trudu. Chrześcijaństwo natomiast ze swoją etyką pokazuje inny wymiar wartości. To jest rola niezastąpiona.

W przywołanym na początku tekście abp Aguer przekonuje, że chrześcijanie „muszą zacząć wszystko na nowo, tak jakbyśmy byli w I wieku”. Podejmując się wyzwania ponownej ewangelizacji Europy, chrześcijanie stają dziś wobec innych problemów, bo inne są oczekiwania współczesnego człowieka. Gdzie zdaniem Księdza Profesora leży obecnie największa szansa dla chrześcijaństwa i co chrześcijanie powinni akcentować, aby dotrzeć do współczesnego człowieka? To bardziej racjonalność twierdzeń czy doświadczenie Boga? Bardziej system etyczny czy troska o ubogich i wykluczonych?

Tych elementów jest wiele. Bardzo pozytywnie zdziwiły mnie badania Katolickiej Agencji Informacyjnej i Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej „Kościół w Polsce 2023”, w ramach których zapytano młodych ludzi o ich oczekiwania wobec Kościoła. Trzy główne odpowiedzi mogłyby wyznaczyć dla Kościoła program działania. Po pierwsze młodzi wskazali, że poszukują doświadczenia Boga, czyli czegoś bardzo bezpośredniego. Człowiek potrzebuje dziś bezpośredniości. Nie w znaczeniu jakiegoś sentymentalizmu, ale w znaczeniu doświadczenia liturgicznego, medytacyjnego, wejścia w relację z Chrystusem. Drugim elementem, na który wskazują te badania, jest pomoc w przezwyciężaniu kryzysów egzystencjalnych. Kościół ma ogromną skarbnicę duchowości, dzięki której może na tę potrzebę odpowiedzieć. Z bólem zauważam, że tą skarbnicą się nie dzielimy, nie pokazujemy wieków duchowej tradycji. Po trzecie wreszcie, młodzi ludzie oczekują racjonalnych podstaw religii, argumentów. Trzecim wyzwaniem dla Kościoła jest apologia wiary. Wspomniał Pan Redaktor o książce, która ukazała się w ramach przygotowanej przez dominikanów serii „Pszenica i Kąkol”. To bardzo dobra seria, sam do niej zaglądam, bo pojawiają się w niej bardzo ciekawe argumenty apologetyczne. Doświadczenie, duchowość i apologia to trzy rzeczywistości, w które Kościół powinien się zaangażować.

Niezwykle istotną dziś kwestią jest też poszukiwanie odpowiedniego języka religijnego, odnowienie go. Dostrzegam to słuchając kazań. Są kaznodziejskie fenomeny, księża potrafiący dotrzeć do odbiorców. Ale w mojej ocenie powinniśmy przyjrzeć się językowi i stylowi przekazu ewangelicznego. Kościół zawsze był na to wrażliwy. Kiedy rodził się w środowisku grecko-rzymskim, momentalnie sięgnął po najbardziej wówczas czytelny język greckiej filozofii.

Ostatni element, na który zwracam uwagę, również pojawił się przy okazji Synodu o Synodalności. W podsumowaniu prac Zgromadzenia Synodalnego ujęto go pod hasłem „ewangelizatorów w sieci”. Musimy docenić przestrzeń wirtualną, zdając sobie sprawę, że to w niej młodzi ludzie szukają dziś odpowiedzi na swoje pytania. Potrzebujemy internetowych ewangelizatorów, zdolnych do posługiwania się nowym językiem. Nie chodzi naturalnie o sprowadzanie języka do jakiejś prymitywniejszej formy, ale o poszukiwanie języka komunikatywnego. Dziś często teologia posługuje się językiem niekomunikatywnym.

Podsumowując, Kościół ma dobrą perspektywę, żeby wyjść do współczesnego świata. Nie jesteśmy na straconej pozycji i nie musimy schodzić do podziemia. Kiedy przyglądam się potrzebom współczesnego człowieka wydaje mi się, że przesłanie Jezusa Chrystusa jest dziś czymś, co może trafić na dobrze przygotowaną glebę. Tylko może potrzeba większego zaangażowania w tych wymienionych obszarach.