Podczas obrad Światowego Kongresu Żydów w Berlinie podjął rezolucję, która głosi, że książka Hitlera była „inspiracją dla największego ludobójstwa w historii ludzkości i jest skrajnie antysemicka”. Jest ona i obecnie natchnieniem dla wielu neonazistów i rasistów na całym świecie.

Jest to temat gorący od dłuższego czasu. Niedawno ministrowie sprawiedliwości niemieckich landów zdecydowali, że dostępne instrumenty prawe, chroniące konstytucję RFN i wszystkie mniejszości, mają posłużyć jako narzędzia przeciwko publikacji tej książki.

Choć wspomniani już ministrowie niemieccy nie odnieśli się do problemy wydania krytycznego „Mein Kampf”, o tyle Kongres Żydów postawił sprawę jasno, co rzuca kłody pod nogi niektórym niemieckim historykom. Tak np. Instytut Historii Współczesnej w Monachium od 2009 r. pracuje edycją komentowaną. Jest on sponsorowany przez rząd Bawarii – właściciela praw autorskich, który po wojnie nabył je i zapobiega przedrukowywaniu książki zarówno w Niemczech, jak i za granicą. Jaki jest cel historyków?

Zasłona milczenia wokół „Mein Kampf” powoduje, że nasza wiedza o niej pozostawia wiele do życzenia. Cała analiza powstania, struktury, jak i oddziaływania książki na masy jest niemożliwa do wykonania.

Z kolei Żydzi chcą przekazać, że pojawienie się tej książki w księgarniach rani uczucia uratowanych z Holocaustu. Wskazują też na moralne zobowiązanie Niemiec, z racji wywołania II wojny światowej, do wydania apelu również do innych krajów o niewydawanie „Mein Kampf”.

Działania Żydów, pod względem etycznym, jak i historycznym mają spore uzasadnienie, jednak rodzi się pytanie, czy pozostawienie książki samej sobie w wolnym obiegu, nie czyni z niej zakazanego owocu, po którego różnej maści buntownicy będą chcieli sięgać? Historycy poprzez wydanie krytyczne mogą przyczynić się do odmitologizowania tej brunatnej książki. Naukowe komentarze i opracowania mogą służyć na całym świecie na lekcjach, czy studiach historycznych jako najlepszy sposób na wybicie z głów głupoty narodowo-socjalistycznego przesłania.

ak/Deutsche Welle/rp.pl