Nienarodzone dziecko, to tylko „zlepek komórek” – słyszymy często takie uzasadnienie dla dopuszczalności aborcji. Są coraz częściej też i tacy, którzy odmawiają nienarodzonemu dziecku człowieczeństwa nie tylko do arbitralnie wyznaczonej granicy w czasie ciąży, ale nawet do chwili narodzin. Tymczasem, skoro do kogoś nie przemawiają argumenty naukowe, bywa że ostatnim takim argumentem okazuje się płacz tego „zlepka komórek”. Niestety może być już zapóźno. Stephanie Gray Connors, kanadyjska aktywistka na rzecz praw człowieka oraz „pro-liferka”, opowiada na portalu „Love Unleashes Life” jedną z takich wstrząsających historii.

Connors przytacza relację pielęgniarki pracującej na oddziale położniczym. Do szpitala zgłosiła się pacjentka, która rodziła w 25 tygodniu ciąży. Okazało się, że wcześniej tego samego dnia kobieta była w przychodni oferującej aborcję w późnym okresie ciąży. Tam jej nienarodzonemu dziecku wstrzyknięto w serce chlorek potasu. Celem takiej procedury jest wywołanie ataku serca, by następnie w ciągu kolejnych dni lekarze mogli wyciągnąć po kolei części ciała martwego już dziecka.

Kobieta zgłosiła się do szpitala, w którym pracowała pielęgniarka, ponieważ nieoczekiwanie zaczęła odczuwać bóle porodowe. W szpitalu, w którym nie wykonywano aborcji, wyjaśniła, co stało się wcześniej, i jednocześnie powiedziała: „Przyszłam, by dokonać aborcji. Chcę aborcji. Nie chcę tego dziecka. Chcę teraz aborcji”.

Okazało się, że przeprowadzony wcześniej „zabieg” z użyciem chlorku potasu nie wstrzymał akcji serca dziecka kobiety. Asystujący przy kobiecie lekarze i pielęgniarki zdecydowali, że ich obowiązkiem jest reanimowanie i ratowanie dziecka, jeśli urodzi się żywe. Kobieta jednak protestowała: „Nie chcę tego. Chcę aborcji. Zabijcie moje dziecko!”

Kobieta jednak zmieniła zdanie, gdy usłyszała krzyk swojego dziecka. Wówczas zawołała: „Ocalcie moje dziecko!”. Było jednak już za późno. Mimo prób reanimacji, lekarzom nie udało się uratować życia wcześniaka. Zastosowana wcześniej trucizna jednak zadziałała.

Jak pisze Connors o matce: „Odczucie kopiącego dziecka nie zmiękczyło jej twardego serca. Dźwięk bicia serca nie zmiękczył jej twardego serca. Jednak gdy usłyszała płacz swojego własnego dziecka, wywołało to w jej duszy instynktowną i macierzyńską reakcję, by zmniejszyć cierpienie bezbronnej istoty”.

Podsumowując całą tę tragiczną historię, Connors konkluduje: „Jest w tym ważna lekcja, a jest nią moc krzyku. W przypadku dzieci nienarodzonych ich okrzyki są jednak nieme. Nie możemy usłyszeć na żadnym słyszalnym poziomie ich błagania o pomoc. Jednak my, wiedząc że one istnieją, my, którzy wiemy, że ich życie jest zagrożone zalegalizowaną aborcją, mamy powinność podniesienia głosu w ich imieniu, odwołania się do sumień innych, by im pomogli, a nie je krzywdzili”.

jjf/LifeSiteNews.com