Świerkocki zaczyna od tytułu. Dodanie jednego słowa – „Ten” – przywraca rytm oryginału (The Great Gatsby) i od razu ustawia ton: mówimy o kimś szczególnym, wyjątkowym, ale niejednoznacznym. Zaimek wskazujący niesie w sobie zarówno podziw, jak i lekko ironiczny dystans. To także świadome wejście w tradycję, w której redaktor i wydawca współtworzą metafikcyjny komentarz do dzieła już na poziomie tytułu.
Dlaczego to właśnie Ten wielki Gatsby wyrósł ponad pozostałe książki Fitzgeralda?
Świerkocki przyznaje, że to „tajemnica literatury”. Jeśli streścić fabułę, dostajemy pozornie prostą historię mężczyzny próbującego odzyskać utraconą miłość. A jednak powieść od stu lat wywołuje u czytelników ten sam błysk w oczach. Jednym z kluczy jest to, że jest ona głęboko antyhollywoodzka: bohater nie wygrywa ani na polu uczuć, ani w sensie moralnym, a cena za bogactwo okazuje się ostateczna.
Tłumacz przypomina, że Ten wielki Gatsby bywa czytany jako amerykańska Jeremiada – lament nad utraconymi ideałami, wezwaniem do powrotu do dawnej moralnej siły. Fitzgerald przeciwstawia wizję pierwotnej, „czystej” Ameryki światu lat 20-ych XX wieku: industrializacji, prohibicji, triumfowi pieniądza i rozluźnionych norm. Krytyka American Dream jest tu bezlitosna: obietnica równych szans okazuje się niedostępna dla wszystkich.
Świerkocki zwraca uwagę, że powieść znakomicie pokazuje konflikt starych i nowych pieniędzy. Gatsby – noworysz i człowiek „znikąd” – może kupić status, ale nie akceptację. Nieco przypomina to naszą Lakę i Wokulskiego. Stare elity nie wpuszczają go naprawdę do swojego świata. W tle pobrzmiewają wątki mniejszości, klasowych uprzedzeń i niejasnego pochodzenia bohatera, który zmienia nazwisko i symbolicznie pozbywa się wcześniejszej tożsamości.
Silnie wybrzmiewają także postaci kobiece. Daisy Buchanan i Jordan Baker są dwiema odpowiedziami na wrogi kobietom świat. Daisy świadomie gra „głuptaskę”, traktując pozorną naiwność jak tarczę ochronną, ale pozostaje wewnętrznie pusta i tchórzliwa moralnie – zwłaszcza po tragicznym wypadku. Jordan wybiera drogę niezależności – sportsmenki, kobiety zarabiającej na siebie – lecz i ona nie wydaje się naprawdę spełniona. Obie strategie pokazują ograniczony katalog ról, jakie system zostawia kobietom.
Najciekawszy jest jednak – w ocenie Świerkockiego – Nick Carraway. Narrator, którego czytelnikowi podsuwa się jako „uczciwego świadka”, w rzeczywistości zachowuje się jak klasyczny niewiarygodny opowiadacz: przemilcza fakty ze swojego życia, nie odsłania motywacji, a mimo to po dwóch latach pisze książkę o jakości dzieła dojrzałego pisarza. Ta konstrukcja podważa pewność, że wszystko, co czytamy, jest prostym zapisem rzeczywistości – i otwiera pole dla wielu, często sprzecznych interpretacji.
Na dalszym planie majaczy biografia Fitzgeralda: własne doświadczenie odrzucenia przez „lepsze sfery”, ambiwalentny stosunek do bogatych i pragnienie przynależności do ich świata. Świerkocki podkreśla jednak, że nie jest to powieść z jednym prostym kluczem autobiograficznym – wątki z życia autora są porozrzucane między różne postacie i sytuacje.
Nowe tłumaczenie „Tego wielkiego Gatsby’ego” pokazuje, jak bardzo ta książka pozostaje aktualna: mówi o klasie i awansie, o rozczarowaniu nowoczesnością, o napięciach kulturowych, o roli kobiet i mniejszości. Gociek i Świerkocki nie tyle zamykają ją w interpretacyjnej ramie, ile zapraszają czytelnika, by sam wszedł między te warstwy – z nową polską wersją w ręku.
