Według danych z portu w Noworosyjsku baryłka Urals kosztowała zaledwie 36,61 dolara, najmniej od marca 2023 roku. Podobne ceny odnotowano również w terminalach bałtyckich. To ponad 20 dolarów mniej niż notowania ropy Brent, będącej globalnym benchmarkiem.
Sytuację Moskwy pogarsza fakt, że część państw, które dotąd chętnie kupowały rosyjską ropę – przede wszystkim Chiny, Indie i Turcja – wstrzymała zakupy jeszcze przed wejściem nowych sankcji USA w życie. Rafinerie w tych krajach zaczęły przerzucać się na alternatywne kierunki dostaw, obawiając się ryzyka związanego z amerykańskimi restrykcjami.
Waszyngton wprowadza sankcje w sposób stopniowy, jednocześnie dopuszczając liczne wyjątki i odroczenia, aby umożliwić zagranicznym firmom uporządkowanie aktywów i uniknięcie nagłych przerw w dostawach. Największe koncerny – Łukoil i Rosnieft – otrzymały dodatkowy czas na sprzedaż wybranych projektów i stacji paliw poza Rosją.
Amerykański Departament Skarbu zawiesił też na kilka miesięcy sankcje wobec spółek zależnych Łukoilu w Bułgarii oraz wyłączył z obostrzeń udziały Rosnieftu w kazachskich złożach Tengiz i konsorcjum zarządzającym rurociągiem do Noworosyjska. Z podobnych wyłączeń korzystają m.in. Niemcy i Węgry.
Mimo tych wyjątków rynek zareagował stanowczo: popyt na rosyjski surowiec topnieje, a ceny nurkują, potęgując presję na budżet Rosji, którego aż jedna czwarta zależy od dochodów z eksportu ropy i gazu. Jeśli trend się utrzyma, Kreml stanie w obliczu najpoważniejszego kryzysu dochodowego od początku wojny w Ukrainie.
